Ludzie głodowali, a oni kradli na potęgę. Tak wyglądały rządy PRL

Władysław Gomułka uważał, że "wystarczy powiesić kilku aferzystów, a zapanuje porządek". Mocno się przeliczył... /AFP
Reklama

Wszystko zaczęło się od hitlerowskiego złota. Legendy o poutykanych w rozmaitych miejscach na Dolnym Śląsku nazistowskich skrytkach, wypełnionych złotem, pieniędzmi, biżuterią i dziełami sztuki, od połowy 1945 roku rozpalały wyobraźnię zarówno szarych obywateli, jak i członków peerelowskich elit.

Bezpieka bardzo szybko wpadła na trop skarbów, które Niemcy mieli podobno ukryć w twierdzy Breslau. Krótko po wojnie zaczęły się intensywne poszukiwania zaginionego majątku hitlerowców. Gra toczyła się o wysoką stawkę - chodziło o kilkadziesiąt ton złota z wrocławskiego skarbca, a także inne bogactwa pozostawione na Ziemiach Odzyskanych przez ich byłych mieszkańców.

Reklama

Złoto dla zuchwałych

Chętnych do wzbogacenia się na powojennych łupach nie brakowało, lecz kiedy kolejne tropy okazywały się błędne, partyjni oficjele zaczęli szukać źródeł dodatkowego zarobku gdzieś indziej. Wyróżniał się wśród nich Ryszard Matejewski, wicedyrektor Departamentu Śledczego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, szef departamentu II MSW (kontrwywiadu) i dyrektor generalny ds. SB w resorcie. Jak opisuje go w książce "Zaginione złoto Hitlera", Tomasz Bonek:

"Oczy zawsze mu się świeciły na myśl o złocie. W kraju przecież wciąż było bardzo biednie. Teraz miał możliwość zajęcia się jego poszukiwaniem. A że władza deprawuje, wiemy doskonale z historii i literatury. Matejewski też uległ pokusie. Pragnął złota i biżuterii ze wszystkich możliwych źródeł. Nie pogardziłby niemieckimi skarbami".

Od lat 60. do 1971 r. grupa rabunkowa funkcjonariuszy MSW pod wodzą Matejewskiego przeprowadziła na Zachodzie tajną operację i nielegalnie pozyskiwała dewizy i złoto - kradli, dokonywali rozbojów z bronią w ręku, zastraszali, a może i dopuszczali się straszniejszych zbrodni.

Oficjalnie pieniądze miały iść na potrzeby wywiadu i kontrwywiadu, w rzeczywistości jednak pracownicy resortu "pożyczali sobie" biżuterię, dolary, niemieckie marki oraz funty szterlingi, a następnie je sprzedawali. Za zdobyte w ten sposób pieniądze zapewniali sobie odrobinę luksusu w siermiężnej peerelowskiej rzeczywistości. Na liście ich zakupów znajdowały się m.in. telewizory, kawa i szynka w puszce z Peweksu czy ekskluzywne kosmetyki.

Kuj "Żelazo", póki gorące!

W końcu wpadli - dzięki donosom "życzliwych" kolegów, którzy również uczestniczyli w procederze, ale (we własnym mniemaniu) zarabiali na nim za mało. Gdy o sprawie zrobiło się głośno, oficerowie MSW w panice ukryli część zagrabionych majątków na terenie swoich ogródków działkowych nad Zalewem Zegrzyńskim (stąd kryptonim całej afery - "Zalew"). Zdało się to jednak na nic. Tomasz Bonek:

"Aresztowano 36 osób, skazano kilka, w tym Ryszarda Matejewskiego - na 12 lat pozbawienia wolności. W ich domach śledczy znaleźli 82 kilogramy złota, ponad 150 tys. dolarów amerykańskich oraz 5 mln złotych. Całość o wartości 40 mln złotych".

Pozostali pracownicy "ministerstwa poszukiwania skarbów" dostali kary od 2 lat i 6 miesięcy do 9 lat więzienia. Można by pomyśleć, że takie wyroki zadziałają prewencyjnie. Ale nie, w najmniejszym stopniu nie odstraszyły one chętnych do łatwego zarobku. W połowie lat 80. wybuchł kolejny skandal - tym razem nazwany aferą "Żelazo".

Znów poszło o nielegalne pozyskiwanie funduszy - rzekomo na akcje wywiadowcze, a faktycznie - na zapewnienie sobie przez wysoko postawionych urzędników MSW wygodnego życia w PRL. W tym "szczytnym" celu zaangażowani w akcję gangsterzy byli gotowi posunąć się do wszystkiego. Nawet do morderstwa (choć utrzymywali, że ofiary śmiertelne były niezamierzone).

Spodobał ci się artykuł? Zobacz również: Sowiecki agent czy polski patriota?

***Zobacz także***

Jak obliczono, ministerialny łup obejmował sto kilogramów złota (głównie biżuterii), dużo kamieni szlachetnych, luksusową odzież, zapalniczki, a także kilkaset kontenerów ze srebrem. Kierujący wówczas I Departamentem MSW Mirosław Milewski tłumaczył później pokrętnie:

"Była to operacja nietypowa, operacja taka, w której śmierdziało. Stąd trzeba było mieć zgodę określonego wyższego szczebla.

Na ogół ja sobie nie przypominam, żeby poza sprawami jakimiś szczegółowymi, operacjami, żeby sekretarz KC czy premier coś akceptował. Więc widocznie uznana była ta sprawa za tej skali, wagi. Brało się to z tego, że wówczas to zapotrzebowanie na pieniądze było wielkie i stąd szukało się wszelkich sposobów".

Z jego zeznań wynikało, że część zdobytych na działalności przestępczej skarbów przywłaszczyli sobie przedstawiciele najwyższych władz: Edward Gierek, jego żona Stanisława, Jan Szydlak, Zdzisław Grudzień i inni. Sporo łupów upłynnili też w tajnym sklepiku działającym w budynku ministerstwa w latach 70. szeregowi pracownicy, którzy skradzioną biżuterię i inne precjoza otrzymywali w ramach premii. Ostatecznie przestępczą działalność MSW ukrócono, a Mirosława Milewskiego usunięto z Biura Politycznego KC.

PRL - Przestępcza Republika Ludowa

Afery "Zalew" i "Żelazo" - choć niewątpliwie najgłośniejsze - bynajmniej nie były jedynymi przypadkami nadużyć w czasach komunizmu. W Ludowej Polsce przestępstwa gospodarcze były na porządku dziennym. Co więcej, również klepiący biedę szarzy obywatele nie byli święci, choć w ich przypadku łatwiej chyba o zrozumienie motywów kryminalnego postępowania. Mirosław Romański podsumowuje:

"Zjawisko afer, nadużyć, przestępstw gospodarczych widoczne w życiu społecznym przez cały okres PRL istniało praktycznie na każdej płaszczyźnie. Obejmowało wiele osób z różnych grup społecznych - od czołowych decydentów państwowych, poprzez lokalnych przywódców, szefów zakładów pracy, prezesów spółdzielni, a także osób w żaden sposób niezwiązanych z partią".

Dla tych, którzy sprawowali władzę, stanowisko umożliwiało załatwienie wielu spraw, toteż bardziej lub mniej sprytnie to wykorzystywali, niejednokrotnie narażając się prawu. Z kolei dla zwykłych obywateli, którym żyło się w PRL na ogół ciężko, możliwość dodatkowego przychodu była jak najbardziej pożądana. Stąd rosnąca spekulacja, handel dewizami, sprowadzanie dóbr materialnych z Zachodu.

O skali zjawiska najlepiej świadczy fakt, że według oficjalnych danych Prokuratury Generalnej tylko w 1980 roku aż około tysiąc skierowanych do sądów aktów oskarżenia dotyczyło różnego rodzaju afer gospodarczych. Objęły one 3,4 tysiąca osób, z czego jedna trzecia piastowała wysokie funkcje kierownicze.

W 491 przypadkach oskarżeni byli podejrzewani o zabór mienia o wartości powyżej 200 tysięcy złotych, 51 spraw dotyczyło łapówkarstwa powyżej 100 tysięcy złotych, a 159 - tzw. niegospodarności. W kolejnym roku prowadzono śledztwa przeciwko czterem ministrom, siedmiu wiceministrom oraz siedmiu sekretarzom KW PZPR.

Jak widać Gomułka, który jeszcze w latach 60. (przy okazji afery mięsnej, w związku z którą aresztowano ponad 400 osób) twierdził, że "wystarczy powiesić kilku aferzystów, a zapanuje porządek", mocno się przeliczył...


Spodobał ci się artykuł? Zobacz również: Sowiecki agent czy polski patriota?

Maria Procner - Redaktor i publicystka, autorka tekstów popularnonaukowych. Absolwentka dziennikarstwa i psychologii na Uniwersytecie Wrocławskim. Była redaktor prowadząca magazynów "Świat Wiedzy Historia", "Świat Wiedzy Ludzie" oraz "Świat Wiedzy Sekrety Medycyny".

***Zobacz także***

Ciekawostki Historyczne
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy