Leonid Rogozow próbował głodówki, brał antybiotyki, ale ból i gorączka nie mijały. Zdawał sobie sprawę, że jedyną drogą ratunku jest operacja, a jedyną osobą, która może wykonać zabieg jest on sam. O ewakuacji do najbliższego szpitala nie było oczywiście mowy.
W końcu - w nocy z 30 kwietnia na 1 maja 1961 roku - przeprowadził operację.
Do pomocy miał trzech kolegów: meteorologa Aleksandra Artemjewa, mechanika Zenobiego Teplinskiego i szefa stacji polarnej Władysława Gerbowicza. Pierwszy podawał mu narzędzia chirurgiczne, drugi pilnował lampy i lusterka (tylko tak lekarz mógł dostrzec, co robi), trzeci... czekał, aż któryś z kolegów zemdleje i będzie musiał go zastąpić.
Lekarz przygotował się również na wypadek własnego omdlenia. Koledzy dostali strzykawkę i pełen instruktaż, jak zrobić zastrzyk, by ocucić chirurga.
"W ostatniej chwili popatrzyłem na nich: stali w białych fartuchach i sami byli bielusieńcy. Też się bałem. Wziąłem do ręki strzykawkę z nowokainą i zrobiłam sobie pierwszy zastrzyk. W jakiś sposób automatycznie przestawiłem się na tryb operacji. Odtąd nie istniało dla mnie nic innego" - zapisał później w swoim dzienniku.
Operacja usunięcia wyrostka robaczkowego w warunkach szpitalnych nie jest zabiegiem trudnym. W przypadku Leonida Rogozowa śmiało możemy jednak mówić o ekstremalnym wyczynie i ogromnym wysiłku młodego lekarza.
Co jakiś czas omdlewał, odpoczywał, instruował przerażonych kolegów, ale doprowadził operację do szczęśliwego końca. Kiedy przyjrzał się wyrostkowi - jak zapisał w dzienniku - przeraził się. “Dzień zwłoki i nie udałoby się mnie już uratować - ocenił jego stan 27-latek.
Kilka dni później pacjent zaczął odzyskiwać siły. Dwa tygodnie po operacji podjął się pierwszych lekkich prac. Do Leningradu jesienią 1962 roku wrócił w blasku sławy. Władze odznaczyły go Orderem Czerwonego Sztandaru Pracy, a narzędzia wykorzystane w trakcie operacji trafiły do Muzeum Arktyki i Antarktydy w Petersburgu.
Leonid Rogozow zmarł w 2000 roku na raka płuc. Miał 66 lat.