"Korfanty". Krążownik szos por. mar. Oszka

Por. mar. Robert Oszek (siedzi w centrum w białej koszuli) wraz z marynarzami oddziału szturmowego /Muzeum Powstań Śląskich /domena publiczna
Reklama

Porucznik marynarki Robert Oszek był oficerem byłej niemieckiej marynarki wojennej. Pod koniec wojny dowodził niszczycielem. Kiedy państwa centralne upadły, wrócił do Polski i wstąpił do ledwie utworzonej Marynarki Polskiej. 

Najpierw służył w Toruniu, później wysłano go do Pińska, gdzie miał między innymi nadzorować remonty zdobytych w marcu 1920 roku bolszewickich parowców. Uczestniczył w desancie pod Łomaczami, a potem już jako zastępca dowódcy statku uzbrojonego "Pancerny I" dowodził artylerią okrętową podczas bitwy pod Lelowem, a potem pod Czarnobylem i u ujścia Teterewa. 

Reklama

Kierując ogniem dział z platformy na kominie okrętu, uszkodził trzy radzieckie kanonierki. Po odwrocie spod Kijowa i samozatopieniu Flotylli Pińskiej został wysłany do Gdańska, gdzie nadzorował budowę monitora "Mozyrz". Jego dowódcą pozostawał do 19 lutego 1921 roku, kiedy poprosił o urlop oraz, w związku z napiętą sytuacją, skierowanie go na Śląsk.

Tuż przed wybuchem powstania Oszek rozpoczął formowanie oddziału szturmowego złożonego z marynarzy służących dotychczas w obu polskich flotyllach rzecznych, a wcześniej w niemieckiej marynarce wojennej. Niekoniecznie wyłącznie ze Ślązaków. W jego skład weszli urodzeni w Wielkopolsce, Łodzi czy Gdańsku, wszyscy jednak biegle mówili po niemiecku. 

Józef Termina, jeden z żołnierzy oddziału, w 1981 roku wspominał, że "Robert Oszek dowodzący oddziałem szturmowym marynarzy - to była żywa legenda. Przed wybuchem powstania otrzymał zadanie zorganizowania specjalnego oddziału marynarzy. Zgłosiła się do niego masa ludzi. Wybrał tylko 67". 

"Na piechotę nie będę walczył"


Znacznie wcześniej zakładano, że w razie wybuchu konfliktu w hucie Baildon zostaną zarekwirowane samochody ciężarowe, które planowano opancerzyć. Na sporym placu pomiędzy ceglanymi budynkami marynarze i robotnicy wrzucali na pakę stalowe płyty. Nad ranem kolumna samochodów ruszyła w stronę Przemszy.

Tam, zaledwie kilkadziesiąt metrów od granicy między Śląskiem a Zagłębiem, stały zabudowania huty "Katarzyna", niemal kompletnie zrujnowanej przez działania Wielkiej Wojny. Tuż obok mieściły się równie zdemolowane zabudowania "Odlewni Stali Woźniak Małgorzata i synowie", pieczołowicie odbudowywanej przez braci Woźniaków. Tam skierowała się kawalkada. Przy jednym z warsztatów czekał już inż. Woźniak wraz z siedmioma robotnikami.

Robotnicy i marynarze najpierw zdemontowali burty jednego z samochodów ciężarowych. Później zamontowana została stalowa rama, do której przynitowano blachy poszycia, tworząc pudełkowaty przedział bojowy z wyciętymi oknami obserwacyjnymi. Z tyłu blachy ukształtowano w dwa walcowate sponsony z wyciętymi otworami strzelniczymi. W podobny sposób jak burty opancerzono także silnik, chłodnicę i koła. 

Do dziś nie jest pewne, jakiego typu była to ciężarówka. Janusz Magnuski w pracy "Samochody pancerne Wojska Polskiego 1918-1939" uważa, że mógł to być samochód marki Magirus, o czym mają świadczyć zdwojone tylne koła. 

Budowa trwała prawdopodobnie do 6 maja. Tego dnia bowiem wydany został rozkaz dzienny nr 2, w którym naczelne dowództwo powstania nakazało wszystkim dowódcom oddziałów powstańczych "wydzielenie wszystkich marynarzy, którzy w pełnym uzbrojeniu i mundurach marynarskich winni stawić się w Milowicach, posterunek przygraniczny i zgłosić się u przebywającego tam oficera marynarki".

Krążownik szos

Do 6 maja do Oszka zgłosiły się dziesiątki marynarzy. Miał przed sobą sprawny oddział i potężną broń. Stanęli w trójszeregu, w blasku zachodzącego słońca. Na tle większości powstańców zadawali szyku: ubrani w granatowe odprasowane mundury, śnieżnobiałe getry i błyszczące buty, wyglądali, jakby właśnie uczestniczyli w przeglądzie floty na redzie Wilhelmshaven.

"Krążownik szos", jak zaczęli nazywać go marynarze, został pomalowany w całości na szaro, jak na okręt wojenny przystało. Na jego burtach pojawiły się wymalowane czaszki ze skrzyżowanymi piszczelami, obok wypisana wielkimi literami nazwa własna "Korfanty". Na flagsztoku, umieszczonym na dachu pojawiła się piracka flaga. Oszek nie omieszkał zrobić sobie przy swoim "okręcie" pamiątkowej fotografii. 

Samochód uzbrojono początkowo w cztery karabiny maszynowe, zabudowane w tylnych sponsonach. Wewnątrz mógł przewozić desant, uzbrojony w karabiny maszynowe i granaty. Prócz "Korfantego" oddział posiadał jedną nieopancerzoną ciężarówkę i trzy samochody osobowe. Kolejny samochód pancerny - "Walerus - Woźniak" właśnie powstawał.

Wieczorem 7 maja 1921 roku oddział Oszka przybył na front. Oddział zajechał na ogromny plac przed wielkim, trzypiętrowym, nieistniejącym już, pałacem w Sławęcicach. Zabudowania pałacowe w kolejnych tygodniach miały się stać domem dla marynarzy. W budynku rozlokował się sztab wojsk powstańczych.

Tuż przed 20.00 "Korfanty" wyjechał na patrol wzdłuż linii frontu. Samochód pancerny jechał bardzo wolno po utwardzonej drodze. Wzdłuż niej, po obu stronach pancerki, poruszała się drużyna marynarzy, osłaniając skrzydła. W oddali było słychać pojedyncze strzały. Poza tym panowała cisza. Nigdzie nie było widać przeciwnika. Niemcy ukryli się w swoich okopach. 

Oddział Oszka patrolował wyznaczony rejon aż do rana. Tuż przed wschodem słońca wrócił do Sławęcic. 8 maja na froncie panował spokój. Wojska powstańcze wykorzystały ten dzień na przegrupowanie sił. Zdziesiątkowane pod Bierawą oddział zabrsko-bytomski kpt. Pawła Cymsa odszedł na krótki odpoczynek. Na pierwszej linii zastąpiły je dwa bataliony z Pszczyny. Do Sławęcic przybył także "Woźniak-Walerus". W nocy "Korfanty" znów ruszył na patrol w kierunku Raszowej. Marynarze szykowali się do pierwszej bitwy.

Na Kędzierzyn!

Wieczorem 8 maja w pałacu w Sławęcicach odbyła się odprawa, podczas której zaplanowano uderzenie na Kędzierzyn. Bataliony Fojkisa miały uderzyć na Kędzierzyn wzdłuż Kłodnicy i Kanału Kłodnickiego - ważnej arterii komunikacyjnej łączącej Gliwice z Kędzierzynem, a później Odrą. Natarcie Fojkisa miał wspierać oddział szturmowy marynarzy Oszka. 

Planowano, że "Korfanty" będzie poruszać się w centrum szyku, po drodze łączącej Sławęcice z Kędzierzynem. Bardziej na południe, od strony Bierawy, uderzyłyby zregenerowane oddziały Cymsa. W osi natarcia operowałby "Woźniak-Walerus", poruszając się po drodze łączącej Bierawę z Koźlem. Na północy na miasto uderzyłby batalion bytomski Lortza. 

Rankiem 9 maja oddziały Cymsa ruszyły do frontalnego ataku. Tempo natarcia wyznaczał samochód pancerny. Powstańcy powoli zbliżali się do zabudowań Starego Koźla. Minęli miejscowość bez większych problemów. Przed nimi były niewielkie Brzeźce. Raptem pomiędzy tyralierami wykwitł pióropusz wybuchu. Po chwili kolejny, i jeszcze jeden. 

Daleko po prawej, po torze kolejowym, poruszał się improwizowany pociąg pancerny, zionąc ogniem dział. Natarcie zaległo. "Woźniak-Walerus" cofnął się. Musiał się ukryć pomiędzy zabudowaniami, próbując uniknąć ostrzału. Piechota zaległa na polach, szukając jakiegokolwiek schronienia. Pociąg był niespełna 500 m od nich, strzelając ze wszystkich luf. Odłamki fruwały w powietrzu. Śmierć czaiła się na każdym kroku. Natarcie utknęło.

Przełamanie

Na północy batalion bytomski zajął po krótkim starciu Miejsce Kłodnickie. Następnie ruszył na Cisową, zajmując ją z marszu. Na wysokości Raszowej Lortz skręcił na południe. Manewr ten wykonano dzięki rozpoznaniu, którego podjął się poprzedniej nocy marynarski patrol. 
Bytomiacy przeszli przez las w stronę Kędzierzyna. 

Centralna grupa ruszyła zgodnie z planem przez Blachownię Śląską, również w stronę Kędzierzyna. Na przedpolu Lenartowic silny ogień maszynowy zahamował natarcie. Na nic zdała się obecność "Korfantego". Jego karabiny maszynowe umieszczone w sponsonach z tyłu ciężarówki mogły prowadzić ogień jedynie w stronę skrzydeł i do tyłu. Samochód poruszał się wzdłuż drogi, strzelając do wykrytych celów.

Pod Lenartowice ściągnięto półbaterię dział 75 mm i pociąg pancerny "Pieron". Kolejarze ruszyli do boju, wyprzedzając nacierających piechurów. Przy ich wsparciu piechota i marynarze ruszyli do ataku, śmiałym uderzeniem wdarli się do Lenartowic, a później do Nowej Wsi. 

Uczestnik tych walk, dr Adam Benisz, tak wspominał ten atak: 

"Nieprzyjaciel bronił się jednak dalej. Ukryty za murami budynków i drzewami raził nasze oddziały celnym ogniem. Tymczasem batalion 3, atakujący wzdłuż szosy i toru, dostał się w krzyżowy ogień ukrytego za drzewami nieprzyjaciela. Mimo poważnych strat, batalion nie wycofał się spod gęstego ognia. Były jednak chwile załamywania się powstańców, przewaga bowiem ognia nieprzyjacielskiego była widoczna. Batalion miał już 23 rannych i dwóch zabitych. 

Wtedy kartacze baterii "Ordon" zmusiły Niemców do odwrotu, który następnie, pod naporem powstańczych oddziałów, przemienił się w paniczną ucieczkę. Rzucono się w pościg za nieprzyjacielem, jednak w tej chaotycznej trochę pogoni wśród ciemnej nocy pogubiły się bataliony i kompanie. Łączność między nimi została zerwana. Niemcy wyłączyli prąd i pod osłoną nocy wycofali się na północ". 

W końcu do miasta nagłym uderzeniem wdarła się katowicka 3 kompania sierż. Franciszka Kawki. Za nią do miasta weszli marynarze wspierani "Korfantym". Kędzierzyn był polski. 

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: historia | Śląsk
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama