Kiła. Mała bakteria i wielki problem ludzkości

Kiła powoduje m.in. bardzo charakterystyczne deformacje twarzy /domena publiczna
Reklama

We Włoszech i Niemczech - jako choroba francuska, w Rosji - choroba polska, we Francji - choroba angielska lub włoska. Terapie przypominające tortury, międzynarodowe oskarżenia i wielkie tabu: oto historia znajomości człowieka z kiłą.

Historycy spierają się odnośnie pochodzenia królowej wenerycznych chorób na kontynencie europejskim. Jedni uważają, że krętki Treponema pallidum przywędrowały "w nasze strony" wraz z marynarzami odwiedzającymi Amerykę pod wodzą Kolumba. Inni tymczasem twierdzą, że kiła występowała w Europie już wcześniej w łagodniejszej formie, ale pod koniec XV wieku coś wywołało nagły, epidemiczny wzrost liczby zachorowań. Pierwszy odnotowany przypadek na terenie Polski datuje się na rok 1495: żona szewca miała zarazić się chorobą podczas... pielgrzymki do Rzymu.

Prawdziwy powód występowania choroby, czyli ruchliwą i nieuchwytną bakterię zidentyfikowano dopiero w 1905 roku. Udało się to niemieckim naukowcom: Fritzowi Schaudinnowi i Erichowi Hoffmannowi, którzy wyizolowali krętki wydobyte w grudce z pochwy pacjentki cierpiącej na syfilis drugiego stopnia. Uczeni mieli tym trudniejsze zadanie, że Treponema pallidum nie daje się hodować na pożywkach w laboratorium. Badaczom - paleopatologom starającym się wyśledzić początki epidemii kiły przypadło jednak jeszcze trudniejsze zadanie: bakterie powodują u chorych zmiany łatwe do pomylenia z tymi powodowanymi przez gruźlicę, nowotwory czy zapalenie kości i szpiku (osteomyelitis). Jedno jest pewne: kiła zebrała w ciągu minionych stuleci ogromne żniwo, i niestety nadal pozostaje problemem.

Reklama

Pierwszy wybuch choroby pod koniec XV wieku uśmiercił około 5 milionów ludzi w samej Europie! Współczesne dane też nie są optymistyczne. W samym 2015 roku w wyniku choroby zmarło około 107 tysięcy ludzi. W 1990 roku było ich niemal dwukrotnie więcej. Zarówno dziś, jak w minionych wiekach, głównym problemem związanym z kiłą i jej diagnostyką jest tabu otaczające przypadłość i strach przed krytyką ze strony społeczeństwa. Całe szczęście, współczesne metody leczenia antybiotykami są skuteczne i w miarę bezpieczne dla pacjenta... Ale nie zawsze tak było!

Czas rtęci

Ambroise Paré zapisał się w historii medycyny złotymi literami. Nie tylko krytykował śmiertelnie bolesne metody kauteryzacji ran przy pomocy rozgrzanego żelaza czy wrzącego oleju, ale również wynalazł chirurgiczne kleszcze do zaciskania naczyń krwionośnych podczas amputacji. Promował nowoczesne metody leczenia chorób i urazów układu kostnego, a także rozwijał położnictwo... Ale z pewnością nikt nie chciałby trafić do niego z kiłą!

Jednym z objawów choroby są guzowate zmiany na kościach. Paré zalecał leczenie ich przez rozcinanie mięśni i wcieranie zabójczej rtęci bezpośrednio w porażone chorobą fragmenty szkieletu pacjenta. Nie trzeba chyba wspominać, że w XVI wieku (kiedy Paré żył i pracował) nie było mowy o skutecznym znieczuleniu...

***Zobacz także***

Wydaje się jednak, że Paré był w porównaniu do innych lekarzy całkiem humanitarny. Wrzody będące objawem kiły wypalano często zwyczajnie przy pomocy rozgrzanego żelaza, co oczywiście mogło prowadzić tylko do wtórnych zakażeń. Ukochaną przez medyków rtęć również stosowano na najróżniejsze sposoby - na przykład w formie maści, zmieszaną z patyną, cynobrem, rdzą czy terpentyną, a także ze sproszkowanymi dżdżownicami i smalcem. Efekt? Raczej mizerny. Dlatego posuwano się jeszcze dalej: chorych umieszczano w namiotach, w których odparowywano rtęć, arsen, antymon i ołów. Fakt - jeśli ktoś przetrwał taki zabieg, żadne bakterie nie miały już ochoty mieszkać wewnątrz jego organizmu. Nie zmieniało to jednak faktu, że pary metali powodowały wypadanie zębów, ciężkie poparzenia gardła i płuc, a także trwałe uszkodzenia mózgu.

Wśród wymienionych wyżej metod, nacieranie sproszkowaną korą lub maścią z żywicą drzewa gwajakowego i owijanie pacjentów grubymi warstwami materiału wydaje się porównywalne do pobytu w sanatorium. Ta metoda była jednak stosowana najwcześniej i najszybciej ją porzucono. Oczywiście, ze względu na mizerne efekty.

Tymczasem, jeśli ktoś jeszcze nie zachorował, a niepowstrzymana chuć nie dawała mu żyć w spokoju, miał do dyspozycji rewolucyjne lniane woreczki nasączane solami rtęci autorstwa Gabiela Fallopiusa. Co ciekawe, na długo przed rozpoznaniem etiologicznym choroby zorientowano się w jej sposobie rozprzestrzeniania i zaczęto skuteczną walkę właśnie przez prewencję. Stopniowy rozwój technologii prezerwatyw był alternatywą dla zwyczajnej wstrzemięźliwości.

Szarlatani i wypróżnienia

W XVII wieku wymyślono kolejne sposoby na powolne i bolesne wykańczanie pacjentów. Zakładano im kalesony antyweneryczne (czyli natarte roztworem rtęci od środka), a także poddawano zabiegom antywenerycznej (czyli rtęciowej) lewatywy. Przełom XVII i XVIII wieku przyniósł też szereg środków przyjmowanych doustnie. Chorzy mogli wybierać spośród likworu Van Swietena, syropu rtęciowego doktora Belleta, pigułek Belloste’a, czy ciastek rtęciowych tonizujących pomysłu Bru. 

Jak widać, wybór mógł przybierać nieco tragiczny charakter. Tak czy inaczej, chorobę trzeba było leczyć rtęcią, choć od czasu do czasu pojawiały się głosy sprzeciwu, pochodzące ze środowiska medycznego. Byli zatem tacy, którzy próbowali kiłę leczyć biegunką. Archange Leroy wydał w 1767 roku dzieło dotyczace środków przeczyszczających, które ukazało się w Paryżu. Zalecał w nim leczenie w ten sposób nie tylko kiły, ale wszelkich chorób ogólnie. Jak pisał:

***Zobacz także***

"Upuszczanie krwi jest obrzydliwym zabiegiem. Używanie pijawek to jeden z najgroźniejszych wynalazków ludzkości. Rtęć jest wrogiem ludzi... Stosowanie diety jest nienaturalne. Istnieje tylko jedno skuteczne lekarstwo: przeczyszczenie - rozluźnić, usunąć, oczyścić, rozwolnić, wydalić, wyczyścić, wyrzucić materiał, który podrażnia i szkodzi zdrowiu..."

Trudno się dziwić, że jego metody nie zostały powszechnie przyjęte.

Na kogo spadnie wina

Syfilis spadł na Europę jak grom z jasnego nieba, wkrótce opanowując również Azję. Wielu dopatrywało się w epidemii ręki Boga, a co za tym idzie - usiłowało znaleźć winnego tragicznej sytuacji. Oczywiście pierwszy na liście znalazł się Krzysztof Kolumb, który był na zmianę obwiniany i oczyszczany z zarzutów. Chodziło o jego marynarzy, którzy mieli wdawać się w intymne kontakty z mieszkankami Ameryki i w ten sposób zawlec niebezpieczny szczep bakterii z powrotem do domu.

Szczęście w nieszczęściu: w związku z drogą przenoszenia się krętków kiły, zaczęto oskarżać żołnierzy, którzy podczas wojen prowadzili bogate "życie seksualne". Z drugiej strony, jak to ludzie mają w zwyczaju, o powstające co rusz ogniska choroby obwiniano oczywiście całe narody.

Syfilis występował pod wieloma nazwami, zależnie od ojczyzny, z której przyszedł: we Włoszech i Niemczech - jako choroba francuska, w Rosji - choroba polska, we Francji - choroba angielska lub włoska, w Holandii - choroba hiszpańska, w Turcji - choroba chrześcijan, w Japonii - choroba chińska, w Chinach - choroba kantońska, a ponadto różnie w wielu regionach Europy: franca, choroba dworska, przydomek dworski, choroba sekretna, przymiot, pudendagra, świerzba, syf, weneria, katar kanalicowy, ospa miłosna, niemoc kurewników i cudzołożników- pisze Małgorzata Kłys w pracy "Z rtęcią (i...) przez stulecia".

***Zobacz także***

Tymczasem, Hieronim Fracastaro - pisarz i filozof z Włoch, twierdził, że pojawienie się kiły ma związek z nietypowym ułożeniem ciał niebieskich. Co ciekawe, ten sam uczony przewidział istnienie bakterii, stwierdzając, że musi istnieć jakiś wektor zakaźny, który określił jako "małe drobiny żyjące i niewidzialne“.

Niezależnie od prawdziwych i wymyślonych powodów epidemii krętków kiły, problem dotykał wszystkich. Bez pardonu penetrował zarówno chłopskie chaty, jak królewskie dwory i pracownie artystów. Wśród słynnych zarażonych znaleźli się Stanisław Wyspiański, Kazimierz Przerwa-Tetmajer, Vincent van Gogh, Nicolai Paganini, Robert Schumann, Franz Schubert, Arthur Schopenhauer, Gustav Flaubert, Paul Gauguin, Ivan Groźny, Édouard Manet, Charles Baudelaire, Guy de Maupassant, Henryk VIII czy Włodzimierz Lenin.

Upadek tyrana

Zaraz po odkryciu krętek kiły przez Schaudinna i Hoffmanna stworzono tak zwany test Wassermana, dzięki któremu można ujawnić obecność bakterii w organizmie chorego. Wkrótce pojawił się też oparty na arsenie preparat bakteriobójczy o nazwie salwarsan autorstwa Paula Ehrlicha. Ten nie leczył wprawdzie kiły, ale nie uszkadzał przy tym poważnie organizmu chorego i redukował objawy.

W 1928 roku Alexander Fleming odkrył penicylinę. Farmakologia i medycyna wystrzeliły naprzód, a kiła nareszcie przestała być przykrym i śmiertelnie niebezpiecznym tabu - zamiast tego stała się przykrą i już nie tak niebezpieczną chorobą, którą można leczyć. W 1943 roku potwierdzono klinicznie skuteczność antybiotyków w leczeniu syfilisu. Od tego momentu terapia jest w zasadzie prosta, a kiła już nie stanowi śmiertelnego zagrożenia. To pozostaje właściwie już tylko w świadomości społecznej i głowach samych chorych.

Michał Procner - dziennikarz, publicysta, autor tekstów popularnonaukowych i beletrystyki. Absolwent Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu i Uniwersytetu Wrocławskiego. Pasjonat historii naturalnej.

Spodobał ci się artykuł? Zobacz również: Słynne włoskie kurtyzany.

Ciekawostki Historyczne
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy