Katownia na Mokotowie. Tam zamordowano rtm. Witolda Pileckiego i gen. Augusta Emila Fieldorfa „Nila”

Witold Pilecki w więzieniu na warszawskim Mokotowie. Zdjęcie z kartoteki Ministerstwa Bezpieczenstwa Publicznego /East News
Reklama

W czasach stalinowskich więzienie na Rakowieckiej cieszyło się ponurą sławą, a trafiający tu więźniowie mieli świadomość, że może być to ich ostatnia podróż. Więźniów katowano i dręczono psychicznie. Na śmierć skazywano na podstawie poszlak.

Więzienie wybudowane zostało w latach 1902-1904 na polecenie władz rosyjskich, funkcjonowało w okresie okupacji niemieckiej podczas II wojny światowej, jednak najgorszą sławą cieszyło się w okresie stalinowskim. Stało się wówczas miejscem kaźni wielu patriotów i bohaterów, w tym rtm. Witolda Pileckiego i gen. Augusta Emila Fieldorfa "Nila". Ciała zamordowanych więźniów politycznych chowano potajemnie m.in. na Służewie i przy murze Cmentarza Komunalnego w tzw. kwaterze na "Łączce". Wielu z nich do dzisiaj nie odnaleziono.

Przez wiele lat więzienie otoczone było nimbem tajemniczości. Opowiadano o nim straszne rzeczy, choć brakowało wiarogodnych informacji. Jeśli nawet ktoś wychodził z niego, w atmosferze terroru stalinowskiego nie odważał się o tym opowiadać. W niektórych strach pozostał do końca życia. Szokującą częściową prawdę ujawnił dopiero w swoich audycjach na antenie Radia Wolna Europa ppłk Józef Światło, wicedyrektor Departamentu X Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, który zbiegł na zachód we wrześniu 1953 roku. Mógł o tym opowiadać, gdyż znał więzienną rzeczywistość doskonale, a przy tym był już bezpieczny poza zasięgiem polskiej bezpieki.

Reklama

Pawilon X

Wzbudzającym szczególny strach wśród więźniów był Pawilon X. Podlegał on Departamentowi Śledczemu Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. To właśnie tutaj przetrzymywano bohaterów walk z okupantem, oskarżanych teraz o kolaborację czy wrogą działalność przeciwko komunistycznemu państwu. W katowniach więzienia wymuszono na nich zeznania stosując okrutne tortury. Dla żołnierzy podziemia niepodległościowego upokarzające było, iż po zakończeniu wojny siedzieli w celach razem z hitlerowskimi zbrodniarzami.

Cele, które znajdowały się w tym pawilonie miały wymiary 2×3,5 metra. Przed wojną poszczególne pomieszczenia przeznaczone były dla jednej osoby, w czasie stalinizmu osadzano w nich nawet osiem. Nie było tam łóżek, więźniowie spali na siennikach rozkładanych na betonowej podłodze. Tak swoją celę opisał dr Franciszek Chmielewski:

"Cela była brudna, jedna szyba częściowo wybita, zimno, biurko puste - znalazłem w nim jeden spinacz, lecz ani śladu papieru, sedes spłukiwany bez nakrycia. Na ścianach widziałem różne napisy. [...] Koc był cienki, z dziurami, trochę utartej słomy w tzw. zagłówku i prześcieradło".

Pobudka następowała już o 5 rano, więźniowie myli się w sedesie znajdującym się w rogu celi i po kilku minutach musieli uczestniczyć w apelu:

"Myliśmy się w kiblu. [...] W parę minut po pobudce odbywał się poranny apel. Oficer dyżurny wraz z oddziałowym otwierali cele i sprawdzali stan osobowy. My w tym czasie staliśmy »na baczność« w szeregu pod ścianą, w bieliźnie i boso. Po tym pozwalano nam zabrać z korytarza nasze buty i ubrania, które po wieczornym apelu musieliśmy po złożeniu w zgrabną kostkę wykładać za drzwi celi".

Śniadanie (kubek kawy zbożowej i kawałek chleba) rozdawano o godzinie 6. od godziny 7 przesłuchiwano więźniów.

Szczególnie okrutne były przesłuchania. Sadystyczni oprawcy, nauczeni przez swych nauczycieli z ZSRR mieli prosty sposób zmuszania więźnia do przyznania się do winy - bicie. Jeden z więźniów tak wspominał przesłuchania:

"Bito mnie pięściami i linijką - po twarzy i po rękach, bito metalowym prętem w nogi pod kolana. Jak mięśnie zdrętwiały i padałem, podnoszono mnie kopniakami. Kopano gdzie popadło, najchętniej w krocze. Kiedy moi oprawcy stwierdzili, że bicie już na mnie nie działa, sięgali po inne . Wiązano mi ręce oraz nogi i sadzano na haku, w ten sposób, że plecami opierałem się o ścianę a wyciągnięte, skrępowane nogi opierano o taboret. Boże, cóż to za koszmarna tortura. Cały ciężar ciała spoczywa na centymetrowej grubości końcówce wbitego w ścianę, zagiętego haka. W dodatku sadzają cię tak, żebyś opierał się na kości ogonowej. Nawet niewielkie poruszenie powoduje, że hak wbija się w odbytnicę. Ile razy ja przy tej operacji mdlałem..."

Od oficerów śledczych zależał tryb przesłuchań. Niektóre były stosunkowo krótkie, ale za to częste. Inne trwały w nieskończoność, a zmieniali się tylko przesłuchujący. Niektóre ciągnęły się nawet kilkanaście lub kilkadziesiąt godzin.

Więźniów nie tylko bito, ale też znęcano się nad nimi psychicznie. Przesłuchiwanie na okrągło przez kilka kolejnych dni - brak snu powodował, że człowiek tracił poczucie rzeczywistości. Niektórym sadystycznym oficerom przypisywano nieludzkie metody przesłuchań - siedzenie na nodze od stołka, skakanie godzinami, wyrywanie paznokci lub wbijanie tam drzazg.

Jednym z najdłużej przetrzymywanych więźniów politycznych okresu stalinowskiego był Kazimierz Moczarski. Spędził tam... 11 lat:

"Pan, panie Moczarski, i tak pójdzie do ziemi, gdyż pan się doskonale orientuje, że sąd jest na nasze usługi i że my tutaj postawiliśmy na panu krzyżyk - czy pan jest winien, czy nie".

Moczarski w swoich wspomnieniach opisał kilkadziesiąt rodzajów tortur, jakim został poddany. Więźniowie byli poniżania za rzeczywiste lub wyimaginowanie przewinienia. Jeszcze po wyjściu z więzienia jego wygląd potwierdzał przeżyte tragedie. Na procesie rehabilitacyjnym miał podeptane palce, poparzone ręce, guzy na twarzy.

"To nie zwykli policjanci rzucali się na nas we wściekłości i zdenerwowaniu. Trzeba było mistrzostwa, by stworzyć aparat tak zgrany i wyćwiczony w katowskim rzemiośle od stopnia pułkownika, czy nawet generała do zwykłego strażnika na więziennym korytarzu. Jakimże artystą w swoim fachu był pułkownik Józef Dusza: potrafił w podskoku uderzyć policyjną pałką gumową w nasadę nosa, nie łamiąc kości".

Kara śmierci za poszlaki

W stalinowskim kodeksie karnym przyznanie się do winy traktowane było jako udowodnienie winy i wystarczało pseudosądowi jako powód do skazania. Najczęściej przyznanie to było oczywiście wymuszane szykanami i torturami.

Sfingowane procesy bez obecności obrońcy trwały w więzieniu kilkanaście minut i mogły kończyć się wyrokiem śmierci. Często odbywały się one w celach, a podczas ich trwania więzień siedział na sedesie (stąd nazwano je kiblówkami).

W latach 1945-1956 w więzieniu przy Rakowieckiej zginęło 350 osób. Byli wśród nich bohaterowie walk z okupantem niemieckim, jak m. in.: rtm. Witold Pilecki (zamordowany 25 maja 1948 roku), człowiek, który dobrowolnie znalazł się w Auschwitz, by ustalić prawdę o sytuacji w obozie i zorganizować tam ruch oporu, mjr Hieronim Dekutowski "Zapora" (stracony 7 marca 1949, odnaleziony w kwaterze "Ł" w 2012 roku), ppłk Łukasz Ciepliński "Pług", ostatni prezes WiN (stracony 1 marca 1951) oraz zastępca komendanta głównego AK, gen. August Emil Fieldorf "Nil" (egzekucję przez powieszenie wykonano 24 lutego 1953 roku).

Na Rakowieckiej siedział też bohater bitwy o Anglię mjr Stanisław Skalski. Żołnierze polscy, którzy po wojnie wrócili do kraju byli traktowani jako potencjalni szpiedzy i szykanowani przez władzę. Tych, których nie aresztowano stale inwigilowano (akcja miała kryptonim "Andersowcy").

Los gen. Fieldorfa jest szczególnie wymowny, świadczący o wiarołomstwie ówczesnej władzy. Sam zgłosił się do władz stalinowskich, ufając w zapewnienia, iż osoby, które same się ujawnią nie będą karane. Było to kolejne komunistyczne kłamstwo. Co szczególnie haniebne, stalinowscy oprawcy oskarżyli go o współpracę z okupantem hitlerowskim w czasie wojny, działanie na szkodę państwa polskiego.

Skazano go, mimo iż ojciec generała prosił Bieruta o ułaskawienie. Prezydent nie skorzystał z tego prawa. Robił to zresztą niezwykle rzadko. W 2017 roku w więzieniu odnaleziono prawdopodobną szubienicę, na której "Nil" został zamordowany. To tylko jeden z wielu przykładów prześladowań bohaterów z okresu II wojny światowej, którzy nie mogli pogodzić się z nowym systemem w Polsce.

Skazani czekali w celi śmierci niekiedy przez kilka miesięcy, czekając na wykonanie wyroku lub ułaskawienie, co było dodatkową torturą . Wyroki śmierci wykonywano na terenie więzienia. Wprawdzie zarząd więziennictwa wydał jeszcze w 1945 r. instrukcję precyzującą, jak powinno to przebiegać, by skazanemu zapewnić minimum godności. Ludzie doskonale bowiem wiedzieli, że więźniów zabija się w bestialski sposób, bardzo często na schodach lub pomieszczeniach piwnicznych strzałem w tył głowy. Wydano więc zalecenie, by proceder ten "ucywilizować". Oczywiście rzeczywistość daleko odbiegała od zaleceń i dotychczasowe praktyki były kontynuowane w całym okresie stalinowskim.

Za najmniejsze przewinienia więźniowie byli karani. Jedną z form było umieszczenie w karcerze. Było to niewielkie pomieszczenie bez okna, w którym więzień przebywał nago. Rzadko miał szansę, by z niego wyjść, nawet jeśli chciał skorzystać z toalety. Z konieczności musiał więc załatwiać potrzeby fizjologiczne na podłogę, która oczywiście nie była następnie sprzątana. Po wydaniu wyroku więźniów skazanych na długoletnie więzienie wywożono do innych ośrodków: Wronek lub Rawicza.

Hymn Mokotowa

Gorzkim świadectwem tych wydarzeń jest tzw. Hymn Mokotowa. Do melodii Czerwonych maków na Monte Cassino w celi śmierci słowa napisał w członek WiN - Karol Chmiel "Grom", "Zygmunt", "Katonowicz", "Leon". Został zamordowany 1 marca 1951 roku.

"Czy widzisz te mury czerwone,

To grozy i kaźni jest dom

Dziś cierpieć nam jest w nim sądzone,

Lecz jutro weń zemsty uderzy grom.

Tu siedzi dziś polska idea I armii podziemnej kwiat

Co pracą swą na polskiej ziemi

Piękniejszym uczynić pragną świat.

Czerwone mury krwawego Mokotowa Kryją tajemnice krat.

Wymuszone tu zeznań słowa

I męczeństwo przebytych lat.

Przejdą lata i przeminą słowa

Tej piosenki więziennych lat

I tylko na murach czerwonego Mokotowa

Pozostanie skrzepłej krwi ślad".

Więzienie na Mokotowie funkcjonowało do końca systemu socjalistycznego w Polsce. Oczywiście najgorszy okres w jego historii trwał w okresie stalinowskim. Zła sława funkcjonuje do dziś.

Spodobał Ci się artykuł? Zobacz również: Sowiecki agent czy polski patriota?

Agnieszka Jankowiak-Maik - Absolwentka Wydziału Historycznego i studiów doktoranckich UAM w Poznaniu, autorka prac naukowych z zakresu najnowszej historii Polski oraz dydaktyki historii, nauczycielka, autorka bloga 'Babka od histy'. Wiceprzewodnicząca rady  Fundacji 'Ja, nauczyciel' i aktywistka edukacyjna. Wielbicielka naukowego Youtuba i Netflixa.


Ciekawostki Historyczne
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama