Katastrofa na Teneryfie. Czarny dzień w historii lotnictwa

W katastrofie na Teneryfie zginęły 583 osoby / fot: SIPA /East News
Reklama

To była największa katastrofa w historii lotnictwa cywilnego. 27 marca 1977 roku na płycie lotniska na Teneryfie zderzyły się boeingi 747 należące do linii lotniczych KLM i PanAm. Zginęły 583 osoby, a 61 zostało rannych.

Nikt nie spodziewał się, że leniwe niedzielne popołudnie na Wyspach Kanaryjskich zamieni się w jeden z największych dramatów w dziejach awiacji.

Alarm bombowy na lotnisku

Na małym lotnisku Los Rodeos dyżurowało tylko dwóch kontrolerów. Pracy mieli mieć niewiele.

Wszystko zmieniło się po tym, jak na nieodległym lotnisku na Gran Canaria ogłoszono alarm bombowy. W tamtejszym terminalu wybuchł ładunek, raniąc kilka osób. W obawie przed kolejną eksplozją, zapadła decyzja o przekierowaniu lotów z udającymi się na wypoczynek turystami na Teneryfę.

Boeing 747 holenderskich linii lotniczych KLM wylądował o godzinie 13:38. Niespełna 45 minut później na płycie lotniska zameldowała się maszyna PanAm. Po kilku godzinach przymusowego postoju na Teneryfie, zatankowane samoloty miały wrócić do pierwotnego planu i odlecieć do Las Palmas.

Reklama

Lotnisko tonęło w gęstej mgle. O 16:58 holenderski samolot rozpoczął procedurę startu. Sześć minut później piloci ustawili boeinga w pozycji startowej. 120 sekund wcześniej na tym samym pasie rozpoczęła kołowanie załoga PanAm.

Potężna siła eksplozji

"Dziennik Polski" tak informował 29 marca 1977 roku o przyczynach katastrofy, powołując się na zapis z czarnej skrzynki amerykańskiego samolotu:

"Najprawdopodobniej z powodu mgły pilot amerykański pomylił odcinki łączące pas kołowania z pasem startowym i skręcając za wcześnie ustawił się na głównym pasie startowym przed gotowym do odlotu samolotem holenderskim. W tym czasie boeing KLM już ruszył i pędził z prędkością ok. 250 kilometrów na godzinę. Załoga holenderska spostrzegła w ostatniej chwili przed sobą amerykańskiego kolosa, poderwała maszynę, ale było już za późno".

Z reakcją nie zdążyli też piloci drugiego boeinga, którzy próbowali jeszcze zjechać z pasa.

"Tam jest! Patrzcie! Ten sukinsyn pędzi prosto na nas!" - zawołał kapitan, gdy zauważył maszynę.

"Uciekać! Uciekać! Uciekać!" - powtarzał drugi pilot, ale o ucieczce nie mogło być mowy.

Ucieczka z płonącej pułapki

Kiedy doszło do eksplozji, zegarki wskazywały niespełna siedem minut po 17. Samoloty stanęły w płomieniach, podsycanych co rusz przez dziesiątki ton paliwa. Eksplozje były tak mocne, że szczątki maszyn znajdowano nawet poza terenem lotniska.

Na pokładzie holenderskiego samolotu znajdowało się 234 pasażerów i 14 członków załogi. Wszyscy zginęli w katastrofie. Wśród 380 pasażerów i 16 członków załogi drugiej maszyny, śmierć poniosło 335 osób.

O wielkim szczęściu może mówić 61 ocalonych. Udało im się przeżyć zderzenie samolotów, a następnie zachowali na tyle zimnej krwi, by szybko i sprawnie uciec z płonącej pułapki. Niebawem po kolizji, boeing w całości zajął się ogniem. Na ratunek - podano później w raporcie - mieli minutę.

Katastrofę przeżyła m.in. Foy Olson i jej mąż. To on pierwszy doszedł do siebie, a następnie kazał żonie rozpiąć pas i jak najszybciej opuścić samolot. Wyjściem awaryjnym przedostali się na skrzydło.

"Słyszałam wrzaski przerażonych ludzi. Działam jak we mgle. Ruszyłam za mężem. (...) Patrzyłam na niego, jak pobiegł na koniec skrzydła i skoczył. To była mniej więcej wysokość drugiego piętra. Skoczyłam bliżej kadłuba" - opowiadała po latach w rozmowie z "Los Angeles Times".

Kłopoty z komunikacją

W przytoczonej nieco wyżej relacji "Dziennika Polskiego" zasugerowano, że winę za dramat ponosi załoga amerykańska. Jak to zazwyczaj w katastrofach lotniczych bywa - powodów dramatu było wiele i trudno wskazać na jedną przyczynę śmierci 583 osób.

Nagrania rozmów pomiędzy wieżą a pilotami obydwu samolotów wskazały na liczne nieporozumienia w komunikacji. Samolot linii KLM miał przez to wystartować bez zgody wieży, do tego dołożyły się fatalne warunki pogodowe, kiepskie wyposażenie lotniska czy obecność zaledwie dwóch kontrolerów.

Organizacja Międzynarodowego Lotnictwa Cywilnego po katastrofie wprowadziła zmiany w procedurach dotyczących kontaktów samolotów z kontrolą lotu: w komunikacji między załogami a wieżą dołożono więcej standardowych sformułowań w języku angielskim; każde polecenie musiało być odtąd potwierdzone i powtarzane przez załogę; a określenia "start"  zaczęto używać tylko w razie wydania bezpośredniej zgody na start.

Wszystko po to, żeby uniknąć koszmarnych w skutkach nieporozumień w przyszłości.

Katastrofa na Teneryfie - nie licząc ataku terrorystycznego na World Trade Center - do dziś pozostaje najczarniejszą kartą w historii lotnictwa cywilnego. W dramacie, którego można było uniknąć, zginęły 583 osoby, a 61 zostało rannych.

DJ

***

Zobacz także:

Katastrofa "Kopernika". Kto ukrywał niewygodną prawdę?

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy