Katastrofa kysztymska: Z archiwów ZSRR

Katastrofa kysztymska, do której doszło w 1957 roku, była niejako zapowiedzią wydarzeń w Czarnobylu, jednak zaczęto mówić o niej dopiero po 30 latach - po tragicznym pożarze reaktora na Ukrainie. Gdy zakończyła się akcja gaśnicza, feralny reaktor w Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej przykryto betonowym sarkofagiem. Informacje o katastrofie kysztymskiej także od lat były na swój sposób "zabetonowane".

Jedna z największych na świecie awarii jądrowych miała miejsce 29 września 1957 roku w kombinacie chemicznym Majak zlokalizowanym w Oziorsku. 

W tamtych czasach był on miastem zamkniętym i ściśle tajnym: nie istniał na mapach, a w oficjalnych dokumentach nosił nazwę Czelabińsk-40. Określenie "katastrofa kysztymska" wzięło się od najbliżej położonego miasteczka. 

Reklama

Przeciekający reaktor

Po zademonstrowaniu przez Amerykanów niszczycielskiej mocy broni nuklearnej w Hiroszimie i Nagasaki w 1945 roku świat wszedł w nową fazę - wyścig zbrojeń jądrowych. Związek Radziecki nie chciał pozwolić, aby polityczny przeciwnik mógł szachować go narzędziem zagłady, którego "obrońcy światowego pokoju" sami nie mieli w arsenale. 

Już w 1948 roku w zakładach Majak w Oziorsku uruchomiono pierwszy radziecki reaktor, dzięki któremu możliwe było przetwarzanie plutonu do celów militarnych. Reaktor otrzymał nazwę "Annuszka" i to właśnie on pozwolił ZSRR dogonić Amerykę. 

Swą użyteczność udowodnił 29 sierpnia 1949 roku podczas testów pierwszej radzieckiej bomby atomowej. Jednak w ferworze wyścigu zbrojeń coraz mniejszą wagę przywiązywano do kwestii bezpieczeństwa produkcyjnego oraz środowiskowego. 

Mówi się, że w latach 50. XX wieku Majak zaczął w niekontrolowany sposób wylewać odpady nuklearne do rzeki Tiecza. Najwyraźniej też jego pracownicy przystąpili do współzawodnictwa pracy: przedsiębiorstwo zdołało bez podnoszenia poziomu wydatków pięciokrotnie zwiększyć moc reaktorów atomowych. Jakim kosztem? 

Kompleks, w którym magazynowano odpady, powstał w 1953 roku, niemniej urządzenia kontrolno-pomiarowe, pochodzące głównie z przedsiębiorstw przemysłu chemicznego, nie wytrzymywały warunków produkcji. Szybko przestał działać również system automatycznej kontroli. Odpady radioaktywne gromadziły się w zbiornikach ze stali nierdzewnej i betonu. Do obniżania temperatury niebezpiecznej substancji wykorzystywano rurki z krążącym w nich czynnikiem chłodzącym. 

Jednak w 1956 roku przewody w jednym ze zbiorników zaczęły przeciekać, więc zostały odłączone. Wydawało się, że potężne rezerwuary o półtorametrowych ścianach, a także potężnej pokrywie ze stali nierdzewnej same w sobie stanowią doskonałe zabezpieczenie. Nie bez powodu nazywano je "puszkami wiecznego przechowywania". Jednak wkrótce ludzie po raz kolejny przekonali się, że na tym świecie nie ma rzeczy wiecznych. Lekceważenie reguł bezpieczeństwa doprowadziło do tragedii... 

Żółty dym

Dwudziestego dziewiątego września 1957 roku dyżurny technik Komarow zauważył, że ze zbiorników wypełnionych odpadami radioaktywnymi wydobywają się ogromne kłęby żółtego dymu. Natychmiast powiadomił o tym kierownika zmiany. Dyżurująca brygada remontowa obejrzała rezerwuary, po czym włączyła jedynie wentylację wyciągową. Nie minęła nawet godzina, kiedy doszło do wybuchu. 

Oficjalna przyczyna eksplozji została opisana w następujący sposób: 

"Awaria systemu chłodzenia spowodowana przez korozję oraz wadliwie funkcjonujące urządzenia pomiarowe w jednym ze zbiorników na odpady radioaktywne o pojemności 300 metrów sześciennych, spowodowała samonagrzanie się 70-80 ton wysoce aktywnych odpadów głównie pod postacią związków azotanowo-octanowych. Wyparowanie czynnika chłodzącego doprowadziło do wzrostu temperatury w zbiorniku do 330-350°C. W rezultacie 29 września 1957 roku o godzinie 16:00 czasu lokalnego doszło do wybuchu zawartości rezerwuarów. Siłę eksplozji porównuje się do wybuchu 70-100 ton trotylu". 

Oficjalny raport w znaczący sposób zbagatelizował powagę sytuacji. Huk był nie do opisania. W promieniu kilometra od epicentrum katastrofy ze wszystkich budynków powypadały szyby z okien. Żołnierze z pułku odpowiedzialnego za ochronę kombinatu uznali, że wybuchła wojna, więc pobiegli po broń. 

Wskutek wybuchu na niebie pojawił się ogromnych rozmiarów grzyb atomowy, którego kapelusz przysłonił światło słoneczne. Tego pięknego popołudnia w Oziorsku nastały egipskie ciemności i tylko unoszący się nad miastem słup dymu o wysokości kilometra migotał złowieszczym, pomarańczowoczerwonym światłem.

Na szczęście, dzięki jakiemuś cudownemu zrządzeniu losu, w wyniku tej potężnej eksplozji w kombinacie Majak nikt nie zginął. Nie oznaczało to jednak, że nikt nie ucierpiał na skutek awarii. Największe zagrożenie dla ludzi stanowiło skażenie radioaktywne: do atmosfery trafiły substancje promieniotwórcze o potencjale 2-3 milionów kiurów. 

Wskutek eksplozji zostały one wyrzucone na wysokość sięgającą dwóch kilometrów. Utworzyły wielką chmurę, którą wiatr błyskawicznie przeniósł na odległość kilkuset kilometrów -  nad obwody: czelabiński, swierdłowski oraz tiumeński. W strefie objętej promieniowaniem znalazł się obszar o powierzchni prawie 40 tys. km2 zamieszkały przez niemal pół miliona osób.

Kasza z pyłem radioaktywnym

Promieniowanie zaczęło już zbierać swoje śmiercionośne żniwo, a mieszkańcy skażonych terenów nadal pozostawali nieświadomi zagrożenia. Był ciepły, jesienny dzień. Ludzie spacerowali po ulicach. Tego dnia na stadionie Chemik w Oziorsku odbywał się mecz piłki nożnej, więc na trybunach siedziało wielu kibiców. Obok kombinatu Majak znajdowały się osiedla, w których mieszkali pracownicy zakładów, oraz wojskowy oddział budowniczych. 

Nadeszła pora kolacji. Wkrótce obłok pyłu, który wzbił się w powietrze wskutek wybuchu, zaczął opadać na ziemię pod postacią czarnej sadzy pokrywającej wszystko wokół. Pył radioaktywny spadł na stoły żołnierzy, trafiając wprost do jedzonej przez nich kaszy. Nie zdając sobie sprawy z powagi sytuacji, wojskowi wyrzucali z misek spadające "paprochy" i kontynuowali posiłek. 

Tymczasem do likwidacji awarii wysłano już grupy żołnierzy oraz pracowników kombinatu. Nie rozdano im żadnych środków ochrony, nawet masek przeciwgazowych. Wydawało się, że dla władzy ważniejsze od ratowania ludzi było ukrycie przed nimi informacji o zagrożeniu. Głowa państwa, Nikita Chruszczow, zadzwonił do Jefima Sławskiego kierującego ministerstwem Przemysłu Maszyn Średnich, w którego struktury wchodził przemysł nuklearny, i skarcił go następującymi słowami:

 - Za miesiąc będzie czterdziesta rocznica rewolucji październikowej, przyjadą goście z całego świata, a wy robicie mi taką niespodziankę?! Proszę polecieć na miejsce i natychmiast poinformować mnie o likwidacji awarii albo... o tym, co tam zastaniecie... 

By ukrócić pogłoski o katastrofie, w jednej z czelabińskich gazet napisano, że niezwykłe zjawisko, jakie 29 września zaobserwowało wielu mieszkańców miasta, było niczym innym, jak zorzą polarną. W artykule odwoływano się do dokonań Łomonosowa i zapewniano, iż zorze polarne jeszcze nie raz będzie można zobaczyć nad Uralem Południowym. 

Oczywiście, podjęto pewne kroki związane z likwidacją skutków awarii: przesiedlono mieszkańców 23 wiosek (w sumie ok. 10 000 ludzi), ich domostwa zrównano z ziemią, a zwierzęta domowe wybito i zakopano na miejscu. Wszystkie te działania odbywały się w trybie ściśle tajnym. Na przykład, jako powód przesiedlenia ludności podawano odkryte w tamtych okolicach złoża ropy. Z kolei lekarzom zabroniono stawiać diagnozę, która brzmiała "choroba popromienna", choć zmarło na nią ponad 200 osób! 

Sam fakt wybuchu w kombinacie Majak został oficjalnie potwierdzony dopiero w 1989 roku podczas sesji Rady Najwyższej ZSRR. Nawiasem mówiąc, specjaliści twierdzą, że gdyby nie utajnienie informacji związanych z awarią kysztymską, udałoby się zapobiec wielu błędom w trakcie likwidacji skutków katastrofy w Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej, do której doszło 26 kwietnia 1986 roku. Historia lubi się powtarzać; szkoda, że ludzie nie wyciągają z tego właściwych wniosków...

***Zobacz także***

Świat Tajemnic
Dowiedz się więcej na temat: Rosja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy