Jan Paweł II. Czy papież-Polak planował abdykację?

Jan Paweł II podczas drugiej pielgrzymki do Polski. W 2002 roku pojawiła się plotka, że ma zamiar abdykować /Wojciech Laski /East News
Reklama

Marek Lehnert, to jeden z najsłynniejszych głosów Polskiego Radia. Jako korespondent w Rzymie pracował od 1994 do 2017 roku. Dostał się w głąb najbardziej tajemniczych i doniosłych wydarzeń w kościele w XX i XXI wieku. 

Autor podjął próbę odpowiedzi na bardzo trudne pytania dotyczące Jana Pawła II. Spisane wspomnienia przedstawiają mechanizmy rządzące Watykanem. Między innymi tajemnicy dotyczącej abdykacji polskiego papieża.

Przeczytaj fragmenty książki "Korespondent" Marka Lehnerta:

Po tym, jaki cios zadaliście Ojcu Świętemu, wybierając Kwaśniewskiego, nie powinien on w ogóle zejść tutaj do was i was przyjąć. W oczekiwaniu na niego spróbujmy za to zadośćuczynić. Módlmy się: »Zdrowaś Mario...«".

Reklama

Tak, poczynając od końca 1995 roku i przez wiele miesięcy roku następnego, witał w Watykanie polskich pielgrzymów ojciec Konrad Hejmo, dominikanin, odpowiedzialny właśnie za ich spotkania z Janem Pawłem II. A ponieważ - co można było zobaczyć podczas każdej audiencji, w auli czy na placu - łączyła go z papieżem bliska zażyłość, łat­wo było uwierzyć, że i w tym przypadku jest wyrazicielem jego uczuć i myśli. Aleksander Kwaśniewski dość późno po swym wyborze pojawił się w Watykanie, bo dopiero 7 kwietnia 1997 roku, co jeszcze umocniło przekonanie, że zawiedziony ("zraniony") papież nie miał ochoty go oglądać.

Kiedy wreszcie doszło do spotkania, do czekających na zakończenie prywatnej części audiencji dziennikarzy wyszedł papieski sekretarz, by zapewnić, że Jan Paweł II w pełni uznaje gościa za prawowitą głowę państwa polskiego, wybrany bowiem został przez większość. Na tym polega demokracja i papież nie zamierza tego kwestionować, podkreślił ksiądz Dziwisz.

Rozmowy z don Stanislao w ciasnym przedpokoju papieskiej biblioteki, gdzie odbywały się wszystkie ważniejsze spotkania, były dla mnie zawsze okazją, by dowiedzieć się czegoś ciekawego. Podczas drugiej już audiencji udzielonej Borysowi Jelcynowi, która przebiegała w więcej niż przyjacielskiej atmosferze, zapytałem papieskiego sekretarza, czy w tym momencie coś jeszcze stoi na przeszkodzie wizycie Jana Pawła II w Moskwie.

 - A skąd ma pan pewność, że papież chce pojechać do Moskwy? - zmroził mój entuzjazm ksiądz Dziwisz, sprawiając, że nagle zwątpiłem w przekonanie podzielane do tej pory przez wszystkich watykanistów.

Kwaśniewski przyjmowany był przez Jana Pawła II na audiencjach w Watykanie dziewięciokrotnie, a z otaczającą go tam niewątpliwie życzliwością tak się w końcu oswoił, że przed rzecznikiem prasowym papieża - i w jego obecności! - pozwolił sobie ogłosić pielgrzymkę, która miała być ostatnią wizytą Jana Pawła II w ojczyźnie, czyli odwiedziny Krakowa i okolic w 2002 roku. Oczywiście i ja znalazłem się w papieskim samolocie, i to ze specjalną misją, o której nie wolno mi było mówić nikomu.

Dyrekcja Informacyjnej Agencji Radiowej miała przeciek, że w czasie tej wizyty Jan Paweł II złoży rezygnację z urzędu i osiądzie na stałe w kraju (nie wracając już nawet do Rzymu). Moim zadaniem było ustalić, w którym klasztorze zamk­nie się były papież. Jak wiadomo, nic takiego się nie stało, a ja - nadstawiając jedynie ucha gdzie trzeba - w czasie tej pielgrzymki na dobrą sprawę próżnowałem.

Aleksander Kwaśniewski odwiedził papieża między innymi 18 maja 2004 roku, czyli na jego osiemdziesiąte czwarte urodziny. Obecny na tej audiencji zapomniałem, w czyim jestem towarzystwie, i przy wszystkich złożyłem jubilatowi życzenia w imieniu mojej dziewięćdziesięciodwuletniej wówczas mamy i trzyletniej córeczki. Czyli, jak podkreśliłem, "w imieniu całego narodu". Słysząc to, prezydent zostawił na chwilę Jana Pawła II i rzucił się do mnie z gratulacjami.

Nazajutrz po tych urodzinach papieża na wewnętrznym dziedzińcu Domu Polskiego im. Jana Pawła II w Rzymie przy via Cassia 1200 odsłonięto jego pomnik dłuta rzeźbiarza Czesława Dźwigaja. Przemawiający podczas tej uroczystości ówczesny ordynariusz bielsko-żywiecki biskup Tadeusz Rakoczy w oratorskim zapale oznajmił obecnym, że człowiek uwieczniony w brązie będzie świętym, i wyraził żal do artysty: na pomniku, załkał hierarcha, brakuje kogoś, kto nigdy nie opuścił Jana Pawła II, mianowicie jego sekretarza Stanisława Dziwisza. Zapytałem potem prywatnie mistrza Dźwigaja, czy być może ktoś już zamówił u niego taki dwuosobowy pomnik papieża. Odpowiedział, że tak, ale nie chciał ujawnić, gdzie on stanie. Chodziło oczywiście o Polskę.

Czas przyznać się, że z Wolną Europą ojciec Konrad Hejmo związał się przy moim udziale. Na znak solidarności ze zwolnionym w 1987 roku przez Amerykanów dyrektorem Zdzisławem Najderem z rozgłośnią pożegnał się także radiowy kapelan ksiądz Stanisław Ludwiczak. Towarzyszył mi on - albo ja jemu - w prowadzeniu transmisji z watykańskich obchodów największych świąt w roku, Bożego Narodzenia i Wielkanocy. Podobne transmisje robiło wiele liczących się rozgłośni radiowych z różnych krajów: korzystaliśmy z udostępnianego przez Radio Watykańskie czystego dźwięku, na który nakładaliśmy własne przekłady. Była to też - kilka razy w roku - okazja do osobistego spotkania z Janem Pawłem II, który witał się z radiowcami w ich miejscu pracy: nasze naprędce sklecone kabiny znajdowały się obok Auli Błogosławieństw, przez którą papież wychodził na główny balkon bazyliki Świętego Piotra, by wygłosić świąteczne orędzie i udzielić specjalnego błogosławieństwa Urbi et Orbi, czyli miastu i światu.

Dyrekcja w Monachium uznała, że do prowadzenia tych transmisji niezbędny jest ksiądz, i mnie kazała znaleźć zastępcę dla Ludwiczaka. Poszedłem, jak to się mówi, na łat­wiznę, uznając, że najlepszym kandydatem, zważywszy jego watykańskie "wejścia", będzie ojciec Hejmo. Mimo iż jego głos, a i styl zapewne również - bo słynął na przykład z cytowania wieszczów, czym popisywał się w pisanych przez siebie kilometrowych życzeniach świątecznych, ale także na antenie - musiały być znane, i to dość powszechnie, dominikanin nie chciał występować na falach RWE pod własnym nazwiskiem. Krył się za pseudonimem "ksiądz Stanisław" (wracając tym samym do imienia, jakie nosił przed wstąpieniem do zakonu).

Szczególnie cenna wydała się wszystkim znajomość z nim podczas ostatnich miesięcy życia Jana Pawła II. Utarło się, czego zainteresowany nie prostował, że ojciec Hejmo ma nieograniczony i stały dostęp do Jana Pawła II, najpierw w Poliklinice Gemelli, potem również w Watykanie, w jego apartamencie w Pałacu Apostolskim. Stojący przed szpitalem dziennikarze widzieli, jak rosły mężczyzna w białym habicie śmiało przekracza progi pałacu i zmierza ku windzie, ale nikt już nie widział, że wcale do niej nie wsiada, nie mówiąc o wizycie w pokoju chorego. Legenda ta utrzymała się do końca, a ojciec Konrad próbował z niej skorzystać, gdy krótko po śmierci papieża ówczesny szef IPN-u ujawnił jego agenturalną działalność. Hejmo nie zaprzeczał, lecz wolał zapewniać, że papież mu przebaczył na łożu śmierci. Jak? "Jeszcze ciepłą dłonią".

Nie uchroniło go to przed powszechnym potępieniem, a oliwy do ognia dolał jego dominikański przełożony, ojciec Maciej Zięba, który po przeczytaniu dokumentów dotyczących współpracy ojca Konrada ze służbami użył określenia "porażające". Po czym przyleciał do Rzymu, by odbyć z agentem tak zwaną zasadniczą rozmowę. Spodziewaliśmy się, że zadecyduje ona o przyszłości wiarołomnego zakonnika, która nie będzie w żadnym razie świetlana, być może będzie się on musiał nawet pożegnać ze stanem duchownym. Rezultat tej wizyty wszystkich chyba rozczarował. Ojciec Zięba wyjechał z Rzymu niemal chyłkiem, a potem okazało się, że był przez cały czas gościem Hejmy, spał w jego domu, jadł i pił, i w końcu krzywdy mu nie zrobił.

Stefan Frankiewicz jest przekonany, że dominikanin nie był świadomy swojej szpiegowskiej roboty, a "zgubiły go niepohamowane gadulstwo, polityczna naiwność i niefrasobliwość, którymi grzeszył niestety na każdym kroku". Hejmo był w bliskich stosunkach z księdzem Dziwiszem, który wiedział o jego współpracy z Radiem Maryja, gdzie zakonnik bardzo tendencyjnie komentował krajowe wydarzenia z pogranicza stosunków Kościół - państwo.

Najwyraźniej chciał, aby program toruńskiej rozgłośni docierał również do papieża (a nie były to jeszcze czasy satelitów ani internetu), skoro na dachu kierowanego przez siebie Domu Pielgrzyma Corda Cordi w pobliżu Watykanu ustawił sporych rozmiarów antenę służącą retransmisji jej programu w najbliższej okolicy, tak że docierał on bez zakłóceń za Spiżową Bramę. Skończyło się to źle dla Hejmy, bo zadenuncjowali go włoscy ekologowie i władze kazały mu tę konstrukcję natychmiast rozmontować, po czym zapłacił zupełnie słuszną karę.

Dzięki pomocy papieskiego sekretarza opiekun pielgrzymów polskich załatwił sobie rejestrację Państwa Watykańskiego dla sprowadzonego z kraju malucha, co według wszystkich było bezprecedensowym przywilejem.

Kiedy w październiku 1994 roku otrzymałem osobiste podziękowanie prezydenta Billa Clintona za pracę w RWE, które przyczyniło się do obalenia komunizmu i wyzwolenia krajów środkowo-wschodniej Europy, w pierwszej chwili pomyślałem, że podobne słowa powinien usłyszeć i ojciec Konrad. Już chciałem pisać w tej sprawie do dyrekcji w Monachium, ale w końcu uznałem, że Amerykanie sami będą wiedzieli, co robić i komu dziękować, i przestałem się tym zajmować. I chyba dobrze się stało.

INTERIA.PL/materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy