Henry Bansk. Bohater spektakularnej ucieczki

P-38 Lightning - na samolocie tego typu został zestrzelony Henry Banks /domena publiczna
Reklama

Podpułkownik Henry Bansk należał do 429 Dywizjonu Myśliwców USAAF. Dywizjon ten powstał w 1943 roku w południowej Kalifornii. Swoje pierwsze szlify przeszedł na piaszczysto-żwirowej pustyni Mojave, leżącej w większości we wschodniej części stanu. Po fazie ćwiczeń przeniesiono go do Europy, gdzie od marca 1944 roku oddelegowany został jako część 9 Air Force w Anglii.

Uszkodzone skrzydło

Henry Banks był pilotem myśliwca Lockheed P-38 Lightning. Jego misją miała być osłona bombowców, których zadaniem było zbombardowanie celów niemieckich na terytorium okupowanej Francji. 27 lipca 1944 roku wystartował z Anglii:

Reklama

"Dokładnie nad Laval (miasto w zachodniej Francji) spostrzegliśmy około 50 myśliwców Me 109 (Messerschmitt Bf 109). Nasze bombowce zrzuciły swoje ładunki a my zaczynaliśmy szykować się do ataku".

Banks skręcił w lewo, by lecieć za dowódcą swojej formacji. W tym samym momencie P-38 z wymalowanym na żółto dziobem pojawił się tuż za nim:

"Zauważyłem go zbyt późno i jego prawe skrzydło zahaczyło o moje prawe skrzydło. Część mojego skrzydła oderwała się a kontrolki lotki uległy blokadzie".

Samolot Banksa zaczął wykonywać powietrzne śruby. Czym prędzej poinformował dowódcę, że szykuję się do ewakuacji.

"Nieszczęśliwie zaplątałem się w kable radiowe, w związku z czym nie mogłem opuścić kabiny. W końcu, gdy wpadłem w gęstą warstwę chmur na wysokości około 5000 stóp (1524 metry), udało mi się wydostać z poplątanych kabli".

Banks wydostał się na zewnątrz i od razu pociągnął sznurek swego spadochronu. Ten, zaczepił się o dwa szczyty sosen tak więc pilot zawisł na wysokości około 20 metrów nad ziemią.

"Próbowałem rozhuśtać się by złapać jedno z blokujących mnie drzew, jednak jedno ze spoiw spadochronu zaczęło niebezpiecznie trzeszczeć, tak więc zaprzestałem próby. Banks nie miał innego wyboru, jak tylko odpiąć się z uprzęży".

Z impetem spadł w dół.

Uraz i początek ucieczki

Spadł na plecy. Poczułem, że uszkodziłem sobie żebra. Przez 20 minut nie byłem w stanie się ruszyć. W końcu zmotywował się i wstał. Obrał kierunek wschodni, gdzie wyrzucił swój hełm oraz pozostałości spadochronu, po czym zaczął marsz w kierunku północno-zachodnim. Idąc lasem minął dwie farmy. Przy trzeciej zauważył pięciu farmerów, którzy wyraźnie czegoś szukali. Nie mając pojęcia, czy może im zaufać, czy też nie, kontynuował swą samotną podróż. W końcu go znaleźli:

"Spytali czy jestem Amerykaninem, a ja poprosiłem ich o jakieś rzeczy na zmianę. Przynieśli mi cywilne ubranie i niemal od razu usłyszeliśmy za sobą jakieś głosy i szczekanie psów. Poprowadzili go lasem. Po około 9 kilometrach dotarli do jakiegoś domu. Tam wytłumaczyli mu, że powinienem się w nim schować, dopóki nie skończy się wojna. Zaprotestowałem, prosząc jednocześnie by przysłali mi kogoś, kto lepiej mówi po angielsku".

Jeszcze tego samego wieczora przyszedł mężczyzna mówiący po angielsku. Zabrał go do swego domu w sąsiedniej wiosce. "Prosił bym pozostał w nim, jednak ja zarzekałem się, że chcę wrócić do swoich i dalej pełnić służbę wojskową".

Przez dwa dni pozostał u niego, praktycznie nie wychodząc z łóżka. Trzeciego dnia, wczesnym rankiem, zauważył przez okno dwóch niemieckich żołnierzy idących ulicą. W tym właśnie momencie podjąłem decyzję by dalej uciec. W godzinach popołudniowych, gospodarz zaopatrzył go w odpowiedni strój, dał mu pieniądze i nieco jedzenia. Banks otrzymał od niego także rower. Ruszył dalej!

Rowerem przez okupowaną Francję

Około godziny 8 wieczorem przebił oponę w przednim kole, dokładnie w miasteczku wprost przepełnionym żołnierzami z SS. Banks udał się do sklepiku na obrzeżach miasta, który pomyłkowo wziął za sklep rowerowy.

Jak tylko powiedział właścicielowi, że jest Amerykaninem, ten od razu posłał po kobietę mówiącą językiem angielskim. Kobieta ta zabrała przebitą oponę a ludzie ze sklepu pozwolili mu zostać i nakarmili go. Następnie zabrali go do swego garażu, gdzie w miarę bezpiecznie spędził noc, śpiąc na stosie siana.

"O godzinie 7 rano mój rower był naprawiony, tak więc ruszyłem w dalszą drogę".

Nieszczęśliwie dla Banksa, musiał poruszać się szosą, na której znajdowała się niemiecka kolumna wojskowa. Przez niemal cały dzień miał problemy z przednim kołem. Wieczorem po raz kolejny utraciło powietrze, tak że nie można go było już więcej naprawić.

"Udałem się do domostwa ulokowanego na zboczu drogi. Po tym jak wytłumaczyłem właścicielowi kim jestem, ten zabrał mnie do innego domu gdzieś na wzgórzu".

Tam Banks otrzymał nocleg. Następnego poranka znalazł sklep, gdzie sprzedawali opony. Jego właściciel sprzedał mu ostatnią, która pochodziła z jego własnego roweru. Zapłaciłem za nią bardzo wygórowaną cenę.

Bez chwilowych problemów, udało mu się ruszyć w dalszą drogę, aż do godziny 2 w południe. Wtedy właśnie dotarł do miasteczka, w którym jego przednie koło ponownie uległo awarii. Przeszedł przez centrum i na jego południowych brzegach znalazł warsztat. Był w nim tylko właściciel, więc Banks udał się do niego i powiedział, że jest amerykańskim lotnikiem.

"Słysząc to, od razu zatrzasnął za nami drzwi i żywiołowo zaczął ściskać mi dłoń. Zaczął naprawiać mój rower, jednak z bardzo mocno uszkodzoną dętką niewiele był w stanie zrobić".

Banks poprosił go, by przechował mu rower do czasu, aż uda mu się znaleźć nową oponę.

Made in England

Banks ponownie udał się do centrum i czekał przed jedną z kawiarni. Nagle pojawił się przed nią niemiecki żołnierz, który przyjechał na rowerze.

"Odczekałem, aż znajdzie się w środku, po czym bez zastanowienia ukradłem mu rower, którym pojechałem do warsztatu".

Na miejscu okazało się, że niemieckie opony są innego rozmiaru niż w jego rowerze. Bał się jednak ruszyć w dłuższą drogę kradzionym rowerem. Nie pozostawało mu zatem nic innego, jak tylko ponownie udać się w okolicę kafejki i czekać na inny rower. Po niespełna 5 minutach zauważył niemieckiego żołnierza. Jechał rowerem innym niż ten poprzedni. Zaparkował go tuż przed wejściem. Banks ruszył w jego stronę, jednak ten Niemiec zamiast wejść do kafejki, odwrócił się i zaczął iść w jego kierunku.

"Zaczął do mnie mówić. Oczywiście, nie zrozumiałem nic z jego monologu, bezradnie pomachałem ramionami i powiedziałem "non comprise" ( znaczy to dosłownie tyle, co niezrozumiana, tak więc Banks użył formy żeńskiej) co stanowiło szczyt mojej znajomości języka francuskiego".

Niemiec wyjął z kieszeni pudełko z tytoniem i zaczął kręcić z niego papierosa. Przybliżył jego końcówkę do Banksa, co znaczyło, że po prostu prosi go o ogień.

"Wyciągnąłem z kieszeni pudełko zapałek, wyjąłem jedną i zacząłem przygotowywać się do jej odpalenia, gdy nagle..., zauważyłem na nich wielki napis "Made in England" zajmujący niemal całą stronę pudełka. Byłem niemal pewny, że także i on zauważył ten napis, więc przygotowanym byłem na to, by kopnąć go z całych sił i po prostu uciec".

Obeszło się bez tragedii. Niemiec spokojnie przyjął zaproponowany przeze Banksa ogień i powiedział "Merci". Odwrócił się i udał do kawiarni.

"Nadal w pełnym szoku, odczekałem, aż spokojnie rozsiądzie się w środku i zacznie zajmować się postawionym przed nim piwem. Następnie przejąłem jego rower i pojechałem nim wprost do warsztatu".

Na miejscu Banks spostrzegł kilku innych ludzi. Mężczyzna z warsztatu powiedział mu, że nie musi już uciekać rowerem w kierunku Hiszpanii, ponieważ oni mu pomogą. Od tego też czasu jego ucieczka zorganizowana była przez chętnych do pomocy Francuzów.

Wsparcie

Banks zabrany został samochodem do Barrou, gdzie znalazł się na farmie zarządzanej przez mężczyzną zajmującego się produkcją produktów mlecznych na całą okolicę. Mężczyzna ten, jego żona oraz 20 letni syn należeli do podziemia. Banks miał dzięki nim trafić do obozu partyzantów. Najpierw jednak pozostał u nich do 3 sierpnia by nieco odpocząć. Następnie Banks zabrany został autem kilka kilometrów od farmy, gdzie w polu długo czekano na właściwych ludzi.

W końcu pojawiła się tam grupa sześciu partyzantów ubranych w mundury brytyjskie, uzbrojona w bazookę oraz pięć pistoletów maszynowych Sten. Zabrali Banksa do swego obozu, w którym poznał francuskiego kapitana oraz tłumacza, który stracił na wojnie dwa palce oraz kciuk w swej lewej dłoni. Banks zabrany został do miejsca dowodzenia partyzantów znajdującego się na obrzeżach St. Barbant. Tam poznał kapitana Samuelsa, który zapewnił, że zorganizuje mu powrót.

6 sierpnia Banks udał się z kapitanem Samuelsem i jego oddziałem w okolicę Villemont. Tam Samuels opuścił Banksa, który udał się z grupą kilku żołnierzy do innego obozu partyzantów około 20 km na południe od Villemont. Znajdowali się pod opieką kapitana Gilla.

W końcu 10 sierpnia, tuż po północy w okolicy wylądował C-47 (The Douglas C-47 Skytrain lub Dakota, transportowiec wojskowy przerobiony z cywilnego Douglasa DC-3). Banks wraz z czterema Amerykanami i trzema Brytyjczykami zabrani zostali do Northampton w Anglii. Dotarli tam o 5 rano.

Raport

Gdy już Banks ponownie znalazł się w śród swoich, zaraportował do dowództwa następujące obserwacje:

"31 lipca Banks zauważył 50 pięciotonowych ciężarówek, 30 wozów zwiadowczych oraz 25 czołgów zaparkowanych na poboczu drogi. Wszystkie pojazdy były bardzo dobrze zakamuflowane. Nie było widocznych działek oraz personelu schowanego za siatką maskującą.

O godzinie 13 tego samego dnia Banks zauważył pięć mobilnych sklepów należących do dywizji pancernej. Wszystkie one wymalowane były emblematami Czerwonego Krzyża. Dojechały do nich jeszcze dwa wozy zwiadowcze także ucharakteryzowane na Czerwony Krzyż. Żołnierze swym wyglądem nie przypominali przedstawicieli Czerwonego Krzyża. Mieli na sobie typowe szare mundury i wyposażeni byli w broń.

1 sierpnia miejscowość Tours pełna była żołnierzy SS i Milicji Francuskiej. Wszystkie okoliczne mosty obstawione były strażą niemiecką wyposażoną w broń maszynową i granaty ręczne. Jeden most łączący Chateau-La-Valliere z Tours wysadzony został w powietrze".

Henry Banks po powrocie dalej pełnił służbę i podczas II wojny światowej wykonał w sumie 32 misje powietrzne.

Łukasz Grześkowiak - absolwent Akademii Ekonomicznej w Poznaniu, pochodzi z Gniezna, mieszka w Londynie. Zajmuje się historią okrętów podwodnych. Jest autorem dwóch książek o tej tematyce: Walker pogromca U-Bootów i U-Booty na Morzu Śródziemnym 1941-1944.

Spodobał ci się artykuł? Zobacz również: Tajna operacja "Keelhaul". W czasie II wojny Brytyjczycy wydali Kozaków na okrutną śmierć

Ciekawostki Historyczne
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy