Hans-Joachim Marseille - kobieciarz, pijak i prawdziwy as

Hans-Joachim Marseille nie znosił Hitlera i Goeringa. Uwielbiał za to towarzystwo kobiet, alkohol oraz jazz. Był najlepszym niemieckim pilotem na froncie zachodnim i przy okazji najbardziej niepokornym.

O niepokorności i ułańskiej fantazji pilotów myśliwskich krążą wręcz legendy. Wystarczy wspomnieć choćby Jana Zumbacha, który dostał się do niewoli, kiedy wracając do Londynu po pijaku pomylił kierunki i wylądował na niemieckim lotnisku. Jakby było mu mało wrażeń po wojnie latał jako najemnik, przemytnik i prowadził nocny klub. Podobnie hulaszcze życie w czasie wojny prowadził Eugeniusz "Dziubek" Horbaczewski, który pewnego dnia po awaryjnym lądowaniu wrócił do bazy po 3 dniach w czapce niemieckiego pilota, którego zestrzelił i z zapasem kilku skrzynek whisky.

Reklama

Prócz zamiłowania do pięknych kobiet i dobrych trunków łączył ich niezwykły kunszt w powietrzu. Po drugiej stronie frontu takim niepokornym asem był Francuz latający w Luftwaffe, Hans-Joachim Marseille.

Przyszły as urodził się w Berlinie-Charlottenburgu 13 grudnia 1919 roku w francuskiej rodzinie, która znalazła schronienie w Niemczech podczas prześladowań hugenotów mających miejsce w ich ojczyźnie. Mimo, że od niemalże czterech stuleci mieszkali w Niemczech, a każdy mężczyzna służył w pruskiej armii, to francuskie tradycje były w domu podtrzymywane.

Wojskowe tradycje

Podobnie sprawa miała się z wojskowymi tradycjami rodziny Marseille. Z dziada-pradziada każdy mężczyzna służył w armii. Kiedy "Jochen", jak zwano Hansa-Joachima, się urodził jego ojciec, Siegfried Georg Marseille, był kapitanem w armii Republiki Weimarskiej. Jednak mogło się wydawać, że styl życia, jaki prowadzi nastoletni Jochen prędzej zaprowadzi go na oddział chorób wenerycznych miejscowego szpitala, niż do armii. O dziwo stało się inaczej.

7 października 1938 roku wstąpił jako kadet do Luftwaffe. Po unitarce, 1 marca 1939 roku trafił do Luftkriegsschule 4 - szkoły sił powietrznych. Tam ponownie okazało się, że Jochen ma dyscyplinę za nic i nijak nie może się dostosować do zasad panujących w wojsku.

Często dostawał karne służby na terenie szkoły i musiał zostawać w dni wolne w jednostce. Nie przeszkadzało mu to w równie częstych ucieczkach. Raz ukradł samochód i udał się na wycieczkę po okolicznych barach. Innym razem wybrał się na taką wyprawę samolotem szkolnym. Jednak zawieszono go w lotach dopiero, kiedy "urwał się" swemu prowadzącemu i poleciał wykonywać w spokoju akrobacje.

Kiedy tylko pozwolono mu ponownie latać pierwsze co zrobił to wylądował na autostradzie pomiędzy Magdeburgiem a Braunschweigiem wśród zaskoczonych kierowców i rolników pracujących na polu i... wybiegł z samolotu za potrzebą. Po czym jakby nigdy nic wystartował. Mimo to doceniono jego umiejętności pilotażowe i wysłano go do szkoły pilotów myśliwskich we Wiedniu, którą ukończył z wyróżnieniem. Niestety z dyscypliną nadal był na bakier. Nawet "nie nauczył się porządnie salutować", jak wspominali jego ówcześni dowódcy.

Na wojnę

Po ukończeniu szkoły został przydzielony 18 lipca 1940 roku do Ergänzungsjagdgruppe Merseburg, której zadaniem było osłanianie zakładów przemysłowych. Jednak już 18 sierpnia został przydzielony do I.(Jagd)/LG 2, która to jednostka stacjonowała w pobliżu Calais.

Pierwsze zwycięstwo odniósł już w pierwszej walce - 24 sierpnia zestrzeliwuje do morza Spitfire’a. Jednak nie cieszyło go to zwycięstwo. W liście do matki pisał: "Dziś zestrzeliłem mojego pierwszego przeciwnika. Wciąż myślę, jak matka tego młodego człowieka musi się czuć, kiedy dostaje wiadomość o śmierci syna. A ja jestem winien tej śmierci. Jestem smutny, zamiast być zadowolony z pierwszego zwycięstwa."

Był bardzo honorowym pilotem. Walka powietrzna była dla niego sportem. Nie chciał zabijać, co wielokrotnie potwierdzał i słowami i czynami. Już służąc w Afryce nigdy nie strzelał do pilota, który wyskoczył z płonącego samolotu i opadał na spadochronie. Znany jest również przypadek, gdy eskortował uszkodzony brytyjski myśliwiec do czasu, aż ten bezpiecznie wylądował, informując przy okazji swoich kolegów, żeby go nie atakowali.

Słynne stały się jego imprezy, które organizował dla zestrzelonych przez siebie pilotów alianckich. Zapraszał ich na drinka, a później wysyłał paczki do obozów jenieckich. Uważał ich za szlachetnych rycerzy i tak też ich traktował. Robił coś jeszcze, co doprowadzało dowództwo do białej gorączki: po takim drinku, lub dwóch, pisał list, wsiadał do samolotu i nie bacząc na ogień artylerii przeciwlotniczej zrzucał nad bazą przeciwnika.

Jeden z takich listów napisanych przez Marseille brzmiał: "Z przykrością informujemy, że porucznik Byers został strącony 14 września przez samolot z naszej jednostki. Gdy opuszczał kokpit, był ciężko poparzony. Znajduje się obecnie w szpitalu w Darnie i wraca do zdrowia. W imieniu Luftwaffe pragniemy przekazać wyrazy ubolewania". Takie wyczyny doprowadzały Goeringa do białej gorączki.

Podrywacz

Marseille nie trafił do Afryki w nagrodę. Wręcz przeciwnie. Podczas Bitwy o Anglię, mimo strącenia 7 Spitfire’ów,  nie wykazał się w powietrzu niczym szczególnym. Głównym powodem takiego stanu rzeczy było to, że zwykle latał na ciężkim kacu lub do samolotu doprowadzała go żandarmeria, wyciągając wcześniej siłą z jednego z licznych burdeli jakie odwiedzał.

Podpadł nie tylko tym. Uwielbiał "wypożyczać" służbowy samochód dowódcy eskadry i organizował eskapady na "dziewczynki". Pewnego dnia zbałamucił córkę szefa miejscowego Gestapo. Tego już dla władz, zwłaszcza partyjnych, było za dużo. Postanowiono się go pozbyć i wysłano, jak się mogło wydawać, z dala od pokus - do słynnej później Jagdgeschwader 27, stacjonującej w Afryce Północnej.

Marseille nic sobie z tego nie zrobił, a jak się miało później okazać, ta banicja stała się drogą do sławy. Do legendy przeszło jego mieszkanie w Bengazi, w którym miał spotykać się z bratanicą Mussoliniego, żonami wyższych oficerów Panzer Armee Afrika, miejscowymi pięknościami, czy piosenkarkami występującymi dla walczących żołnierzy.

Ponoć nie przepuszczał żadnej okazji do podboju kolejnej piękności. A te lgnęły do przystojnego asa niczym pszczoły do miodu. Colin D. Heaton, amerykański historyk wojskowości, twierdził, że o jego podbojach łóżkowych krąży więcej opowieści, niż o walkach powietrznych. Choć tych stoczył całkiem sporo.

Gwiazda Afryki

Jochen trafił do Afryki 20 kwietnia 1941 roku. Pierwszego przeciwnika zestrzelił już 3 dni później. Jednak sam też padł ofiarą ognia francuskiego podporucznika Jamesa Denisa latającego w brytyjskim 73. Dywizjonie. Marseille musiał awaryjnie lądować. Jak się miało okazać Marseille miał pecha do Denisa - 21 maja został ponownie przez niego zestrzelony.

Mimo to taktyka przyjęta przez niego sprawdzała się bezbłędnie. Odrzucił całkowicie podręcznik do walki powietrznej z jakiego uczono przyszłych pilotów myśliwskich Luftwaffe i opracował własną taktykę polegającą na maksymalnym rozluźnieniu szyku i szybkim ataku z przewagi wysokości, który miał doprowadzić do rozbicie formacji wroga. Następnie na wyłapywaniu szybkimi atakami pojedynczych samolotów. Swe ataki doprowadził do perfekcji. Pewnego dnia jego mechanicy policzyli, że na zestrzelenie potrzebował zaledwie 15 pocisków.

Zestrzelenia od 37 do 40 osiągnął 8 lutego 1942 roku. Zestrzelenia od 41 do 44, 12 lutego. 22 lutego miał na koncie 50 zwycięstw, a 5 czerwca liczba ta wzrosła do 75 zestrzelonych samolotów alianckich. 17 czerwca uzyskał swoje 101 zestrzelenie, a to oznaczało, że do Krzyża Żelaznego z Liśćmi Dębu otrzyma z rąk Adolfa Hitlera Miecze. Ten wyjazd do Wilczego Szańca przeszedł do legendy i najlepiej świadczy o podejściu Jochena do prowadzenia wojny.

Antyhitlerowiec

Marseille stawił się przed Hitlerem w zniszczonym mundurze pustynnym, nie ogolony i w długich włosach, bo jak zakomunikował adiutantowi Führera: "Tak mi było wygodniej." Na bankiecie z udziałem wierchuszki władz III Rzeszy był już w mundurze galowym, ale i tak nie byłby sobą, gdyby nie wywołał skandalu. Gdy Goering zapytał go, czy plotki o 100 zwycięstwach są prawdą, skwitował: "Ma pan na myśli samoloty czy kobiety?". Po czym niewybrednie skomentował polakierowane paznokcie Reichsmarschalla, sugerując, że coś jest nie tak z jego orientacją seksualną. Szczerze nie lubił nadętego Goeringa.

Podobnie jak Hitlera, którego rozwścieczył do czerwoności, kiedy poproszony o zagranie czegoś na fortepianie zagrał najpierw Beethovena, później Chopina, a na końcu najnowsze utwory jazzowe. Jak wiadomo jazz w Niemczech był zakazany, jako "zgniła muzyka amerykańskich czarnuchów". Hitler był na tyle wściekły, że demonstracyjnie opuścił bal, trzaskając drzwiami. Kiedy Marseille wrócił do Afryki, pytany o wrażenia ze spotkania z wodzem miał odpowiedzieć: "To jakiś wariat".

Takie zachowanie uchodziło mu płazem, najpierw dzięki zasługom jego ojca, a później swoim własnym. Marseille stał się bożyszczem, idolem młodzieży. Kręcono o nim kroniki, robiono wywiady i... I tutaj pojawiał się problem. Póki Jochen walczył i ładnie wyglądał na zdjęciach wszystko było po myśli goebbelsowskiej propagandy, jednak kiedy się odezwał zaczynała się tragedia. Jak stwierdził Artur Axmann: "Marseille był świetnym wzorem dla niemieckiej młodzieży, ale... do momentu, gdy nie otworzył ust." As zawsze mówił co myślał i nie przebierał w słowach. Kiedyś stwierdził, że Hitler przeminie, a Niemcy będą nadal. Gdyby był szarym obywatelem, to za takie słowa znalazłby się w obozie koncentracyjnym.

Jakby tego było mało, to jego ordynansem był południowoafrykański jeniec wojenny - czarnoskóry szeregowy Mathias Letulu, z którym z czasem Jochen się zaprzyjaźnił. Wspólnie dzielili namiot, razem pili, razem wyjeżdżali do Bengazi na dziewczyny. Można sobie jedynie wyobrazić miny jego przełożonych...

Wspomniany Colin D. Heaton, przytacza historię, kiedy lotnisko JG27 wizytował jeden z generałów-inspektorów. W środku inspekcji, kiedy cała baza wręcz lśniła, a żołnierze ustawieni byli do przeglądu ze swego namiotu nagle wynurzył się długowłosy kapitan Marseille ubrany w kolorową koszulę, piaskowe szorty od munduru oraz sandały zrobione z samochodowej opony. Na nosie miał lotnicze okulary przeciwsłoneczne. W jednej ręce niósł szklaneczkę whisky, a w drugiej parasol. O jeden krok za nim szedł jego czarnoskóry ordynans i równocześnie przyjaciel, Mathias Letulu, niosąc butelkę szkockiej.

Najlepszy z najlepszych

Jochen odbył 382 loty bojowe, zestrzeliwując 158 alianckich samolotów. Wszystkie zwycięstwa odniósł na froncie zachodnim, co czyni go prawdopodobnie najlepszym pilotem II wojny światowej. Co ciekawe, wszystkie jego zestrzelenia zostały potwierdzone, czy to przez znalezienie wraku zestrzelonego samolotu, czy przez naocznych świadków, zarówno Niemców, jak i Aliantów. Zestrzelenia te też znajdują odzwierciedlenie w brytyjskich dokumentach.

Największy sukces odniósł 1 września 1942, kiedy zestrzelił 17 alianckich samolotów, w tym 8 w ciągu 10 minut. Tego dnia dostał awans na kapitana i został najmłodszym kapitanem w Luftwaffe. Ostatnie zwycięstwo odniósł 26 września 1942 roku. Tego dnia zestrzelił w trudnej walce Spitfire’a. W pamiętniku napisał: "To był najtrudniejszy przeciwnik, z jakim kiedykolwiek przyszło mi walczyć. Jego manewry były wspaniałe... Myślałem, że to będzie moja ostatnia walka".

Nawet nie wiedział, jak bardzo miał rację. Zginął cztery dni po tej walce, 30 września 1942 roku. Nie tak jak mu wielu wróżyło: w walce, czy zabity przez zazdrosnego męża. Zginął w wyniku awarii jego Messerschmitta. Wracając z misji, podczas której eskortowali Ju-87 Stuka, kabina jego nowego Messerschmitta Bf 109G-2/Trop zaczęła wypełniać się dymem. Jego "Żółta 14" zaczęła tracić moc i opadać. Po osiągnięciu własnych linii samolot stracił sterowność. Po chwili Marseille zakomunikował: "Wyskakuję. Nie mogę dłużej wytrzymać". Były to jego ostatnie słowa.

Po wyskoczeniu z samolotu uderzył klatką piersiową w statecznik. Oszołomiony pilot nie był w stanie otworzyć spadochronu. Znaleziono go leżącego w pobliżu wraku z pękniętą czaszką. Jego zegarek zatrzymał się na godzinie 11:42.

Źródła:

C. Heaton, A-M Lewis; "Gwiazda Afryki. Hans Marseille - niepokorny as Luftwaffe"; 2014

P. Kaplan; "Asy myśliwskie Luftwaffe II wojny światowej"; 2008

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: historia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy