Handel świętymi zwłokami: Epidemia naiwności

Ciało św. Franciszka Ksawerego, zwanego apostołem Indii, który zmarł w roku 1552, również przeczy prawom natury... /AFP
Reklama

Kupczenie relikwiami towarzyszy Kościołowi od początków jego istnienia, jednak w średniowieczu przybrało postać epidemii. Na naiwności wiernych najlepiej wychodzili oszuści i krętacze.

Kiedy Henryk Sienkiewicz pisał pod koniec XIX stu lecia Krzyżaków, nie mógł się powstrzymać od wyśmiania zabobonności. Na drodze Zbyszka z Bogdańca, zmierzającego w kierunku Malborka, postawił niejakiego Sanderusa. Asortyment świętych precjozów, którymi handlował ów kupiec, robi ogromne wrażenie. Kopytko osiołka, na którym Józef z Maryją uciekli do Egiptu, pióro Archanioła Gabriela, olej, w którym poganie chcieli usmażyć św. Jana, szczebel drabiny, jaka przyśniła się Jakubowi, a nawet trochę rdzy z kluczy św. Piotra mogło trafić do każdego, kto zgodził się za nie sowicie zapłacić. Absurd? Po części tak, gorzej, że wcale nieodbiegający od rzeczywistości. Choć postać elokwentnego sprzedawcy jest całkowicie fikcyjna, stanowi doskonały przykład naiwności i zachłanności, jaka towarzyszyła ludziom średniowiecza.

W ciągu stuleci handel relikwiami doprowadził do wielu nadużyć. Archeologowie żartują, iż "oryginalnych" fragmentów krzyża, na którym skonał Jezus, jest dziś tyle, że można by z nich wybudować cały kościół. Drzazg z korony cierniowej Chrystusa istnieje co najmniej 130, a ona sama (ogołocona już z kolców) znajduje się w katedrze Notre Dame. Gwoździ, którymi przybito Syna Bożego do krzyża, zachowało się z kolei 30, mimo że Biblia mówi o trzech. Gdyby zliczyć palce, ręce czy nogi świętych, które traktowane są z namaszczeniem, też okazałoby się, iż wystarczyłoby ich dla całej armii. Do bałaganu związanego z relikwiami w  równym stopniu przyczynili się i  oszuści, i Kościół w pierwszych wiekach swojego istnienia.

Reklama


Ucałuj zwłoki - na szczęście

Relikwie są szczątkami osób uznanych za święte oraz przedmiotami, z którymi mieli oni za życia styczność. To definicja współczesna, ale wymaga pewnego doprecyzowania, bo stosunek, jaki mieli wierni do swoich patronów, zmieniał się w ciągu stuleci. Początkowo kultem obdarzano wyłącznie ciała osób kanonizowanych (głowę, ramiona, serce, język, części szkieletu itd.). Byli to głównie męczennicy, którzy zginęli za wiarę. Po śmierci chowano ich w tradycyjnych grobach - zbierali się wokół nich wierzący, by oddać im cześć. Pierwsze świątynie, w których odprawiano nabożeństwa, zaczęto wznosić dopiero pod koniec IV wieku n.e., dlatego takie mogiły odgrywały rolę integrującą społeczność chrześcijańską. Później, aby godnie traktować szczątki męczenników i świętych, budowano dla nich okazałe katedry oraz kościoły. Takimi przykładami są choćby Bazylika św. Piotra w Watykanie, a także Bazylika św. Agnieszki w Rzymie.

Przebywanie w pobliżu relikwii, jej dotknięcie lub ucałowanie miały przynieść osobie wierzącej łaskę, wysłuchanie modlitw, ozdrowienie, a nawet powodzenie w życiu. Wiara w ich nadzwyczajną moc była tak ogromna, że wielu europejskich władców przed wyruszeniem na wojnę chciało mieć jedną z nich na własność, by zapewnić sobie pomyślne rozstrzygnięcie kampanii. Za przykład niech posłuży niemiecki cesarz Henryk II, który, wyprawiając się na Bolesława Chrobrego, kazał zabrać ze sobą całą skrzynię świętych członków. Cztery takie kufry znajdowały się zresztą na Wawelu, jak wykazał inwentarz katedry krakowskiej z 1110 roku. Kto miał przy sobie fragment patrona, czuł się niepokonany. Z czasem powstał jednak problem: zapotrzebowanie na "cudowne zwłoki" zaczęło przewyższać podaż.

Święte fałszerstwa

 Zainteresowanie tymi precjozami było duże, bo każdy nowo fundowany kościół pragnął mieć w ołtarzu relikwię swojego patrona (tak jest poniekąd i dziś). Do ich przechowywania i publicznego pokazywania służyły z kolei wspaniałe relikwiarze, które wykonywano z metali szlachetnych oraz ozdabiano drogocennymi kamieniami. Naczynia miały kształt krzyża, monstrancji, puszki lub skrzynki, a większość z nich należała do pereł rzemiosła artystycznego.

Problem zbyt małej liczby pozostałości po świętych rozwiązano dwoma sposobami. Pierwszy polegał na dzieleniu już istniejących na mniejsze, drugi - na uznaniu za godne kultu również przedmiotów używanych przez nich lub takich, z którymi mieli oni bezpośredni kontakt. W ten właśnie sposób za cudowny uznano m.in. całun turyński: płótno, w którym Jezus po ukrzyżowaniu został rzekomo złożony do grobu - odcisnąć się na nim miały ślady bestialsko torturowanego ciała. Dużą wagę przykładano także do szat męczenników. Wśród wszystkich świętych przedmiotów największą czcią otaczano jednak relikwie z krzyża Jezusa, dziś przechowywane m.in. w rzymskiej Bazylice Świętego Krzyża z Jerozolimy.

Ze starożytnych źródeł dowiadujemy się, iż owa świątynia miała powstać specjalnie dla relikwii Męki Pańskiej, a z Ziemi Świętej przywiozła je Helena, matka cesarza Konstantyna. Jeśli wierzyć jednej z wersji, na początku odszukano trzy krzyże, a o tym, który jest prawdziwy, zadecydował cud (jego moc uzdrowiła umierającą na trąd kobietę). Inne święte fragmenty miały trafić do Konstantynopola, gdzie znalazły różne zastosowania. Niektóre umieszczono w posągu Konstantyna, inne zostały wykorzystane przy uździenicy cesarskiego rumaka jako ochrona przed wrogimi ciosami na wojnie. Oczywiście to tylko legenda, choć faktem jest, że fragmentów Krzyża Pańskiego, które uchodzą za autentyczne, zachowało się do dziś ponad tysiąc

Spośród średniowiecznych relikwii, o których wspominają źródła, warto wymienić również ramę okna domu nazaretańskiego, fragment tuniki Maryi, siano ze stajenki, żłóbek Jezusa, jego pieluszki, łzy i krople potu, pępowinę, a nawet... napletek. David Farley, amerykański publicysta i historyk, ustalił, że także w wypadku tego kawałka skóry, usuniętego podczas obrzezania, mieliśmy do czynienia z zagadkowym fenomenem, bo jego posiadaniem szczyciło się aż 18 kościołów i klasztorów, w tym Bazylika św. Jana na Lateranie. Nie brakowało naiwnych, którzy byli przekonani o autentyczności podobnych pamiątek.

Cudowne rozmnożenie

Wiara w zbawczą moc uświęconych członków w średniowieczu nabrała charakteru przesądu. Każdy chciał doznać łaski obcowania z sacrum, nie mówiąc o posiadaniu małej części na własność. Relikwiami zaczęto więc kupczyć. Robili to wszyscy. Opaci, aby zwiększyć przychód zakonów lub przyciągnąć uwagę znamienitych osobistości, odsprzedawali te, nad którymi mieli czuwać. Krzyżowcy często wzbogacali się na handlu szczątkami, kiedy wracali z wypraw. Złotnicy też mocno wspierali ten biznes, gdyż zamawiano u nich oprawy i relikwiarze, stanowiące jedne z piękniejszych dzieł tamtej epoki.

O posiadanie jak największej liczby świętych pamiątek rywalizowały ze sobą miasta. Pokaźny zasób okazów sprawiał, że do danej miejscowości ściągali pielgrzymi, co miało znaczny wpływ na jej dobrobyt. Dochodziło nawet do tego, iż zakonnicy sami je tworzyli - po prostu dotykali świętego przedmiotu jego kopią i ta stawała się "oryginalnym zamiennikiem".

Rzecz jasna nie brakowało oszustów, którzy chcieli się szybko wzbogacić. Apogeum świętego handlu przypadło na XI i XII wiek, kiedy krzyżowcy ogołocili Konstantynopol, Antiochię, Jerozolimę oraz Edessę z ich naj bardziej szacownych relikwii i przywieźli je do Europy. Były wśród nich kolumna, przy której biczowano Jezusa, korona cierniowa, gwoździe z krzyża czy święte schody z Jerozolimy, po których kroczył Syn Boży. Jak się łatwo domyślić, autentyczność wielu artefaktów była dyskusyjna. Mimo to wymieniano się nimi, kupczono oraz... wykradano.

Relikwie były cudowne same w sobie i - zdaniem wielu historyków -  stanowiły jeden z trzonów średnio wiecznej cywilizacji. Problem w tym, że im bardziej stawały się powszechne, tym mniejsze sacrum im towarzyszyło. "Ekstremalnym przykładem instrumentalizacji relikwii może być spotykany w klasztorach kongregacji z Cluny (XI/XII w.) obrzęd humiliacji, czyli poniżania relikwii lub obrazu świętego, który nie wywiązał się z obowiązku orędownictwa wobec swoich czcicieli czy ukarania ich nieprzyjaciół (...). W ten sposób usiłowano przynaglić go do interwencji" - pisze ks. Grzegorz Dziewulski.

Relikwie z internetu

Asortyment handlowy powieściowego Sanderusa nie wyda się abstrakcyjny, jeśli weźmie się pod uwagę wzmianki o średniowiecznych relikwiach, takich jak mleko Maryi, którym karmiła malutkiego Jezusa, laska Mojżesza, krzyże dwóch łotrów, flakonik z perfumami Marii Magdaleny, ząb mleczny Dzieciątka, ziemia, z której Chrystus wstępował do nieba, kawałek kamienia, na którym siedział przy studni, czy... palec Ducha Świętego. W końcu palącym problemem zajął się Kościół, gdy zorientował się, że kult relikwii nie poszedł w odpowiednim kierunku. Radykalnych działań w tej kwestii podjął się papież Innocenty III. W 1215 roku, podczas IV Soboru Laterańskiego ogłosił, że aby relikwie mogły być obiektem kultu, muszą być najpierw zatwierdzone przez Ojca Świętego. Odtąd tylko on mógł nadać dokument ich autentyczności. Zakazano ponadto handlu nimi oraz wystawiania na ołtarzu i ukazywania ich poza relikwiarzem.

W 1274 roku II Sobór Lyoński potępił humiliację relikwii oraz obrazów jako "odrażające nadużycie". Z kolei w 1619 roku postanowienia synodu w Limoges wykluczyły handlowanie relikwiami, przechowywanie ich w prywatnych domach oraz wyjmowanie z relikwiarza w celu pokazania innym. W minionym stuleciu rygorystyczny zakaz obrotu nimi potwierdzony został przez Kodeks Prawa Kanonicznego, który obowiązuje do dziś.

Niestety zmiany przepisów kościelnych nie tylko nie zlikwidowały nadużyć przed wiekami, ale także nie pozwoliły uniknąć ich dzisiaj. Handel relikwiami ma się obecnie świetnie w internecie, a największe zyski liczą oszuści zarabiający na pamiątkach m.in. po Janie Pawle II czy siostrze Faustynie Kowalskiej.

Kamil Nadolski

Świat Wiedzy Historia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy