Gdzie się podziały skarby z katedry?

Katedra we Fromborku jest prawdziwym pruskim Wawelem polskim - twierdził tuż po wojnie profesor Zygmunt Wojciechowski, założyciel Instytutu Zachodniego w Poznaniu. Ta stojąca na górującym nad Zalewem Wiślanym wzgórzu świątynia, jest rzadkim przykładem kościoła inkastelowanego, czyli obronnego. Wokół niej krążą też legendy o ukrytym skarbcu katedralnym. Legendy właśnie.

"Element klasowo obcy"

Gdy w poniedziałek, 30 IV 1945 roku, głodna Cecylia Vetulani (1908-1980) wysiadała z pociągu na spalonym przez Rosjan dworcu kolejowym w Olsztynie, w bunkrze pod ruinami Kancelarii Rzeszy w Berlinie ze swoimi najbliższymi współpracownikami żegnał się Hitler, który za chwilę, wspólnie z dopiero co poślubioną Ewą Braun popełnią samobójstwo. Tymczasem pani Cecylia, absolwentka warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych, przez częściowo spalone miasto wlokła się do olsztyńskiego nowego ratusza, gdzie urzędował pełnomocnik rządu RP na Okręg Mazurski, pułkownik Jakub Prawin. I gdzie z przyjeżdżających z różnych stron ludzi kompletowano polską kadrę urzędniczą.

Cecylia Vetulani miała pisemne skierowanie z Warszawy, więc jeszcze tego samego dnia trafiła do olsztyńskiego Zamku. Tam, przez następne lata pracowała początkowo jako szeregowy pracownik, zastępca kustosza, a później jako kustosz Muzeum Mazurskiego. Na początku 1953 roku przeniosła się do monumentalnego gmaszyska Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej, gdzie objęła eksponowane stanowisko Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków w Olsztynie, by w końcu 1955 roku zostać wyrzuconą z pracy jako "element klasowo obcy" i "ambasadorka Watykanu", a to z racji szkół, które w przedwojennej Polsce ukończyła. A jeszcze dwa i pół roku wcześniej Cecylia Vetulani oprowadzała premiera Bolesława Bieruta i wicepremiera Józefa Cyrankiewicza po Fromborku, podczas zorganizowanej 24 V 1953 roku wielkiej gali inauguracji Roku Kopernikowskiego. Tego bowiem dnia przypadła 410. rocznica śmierci Mikołaja Kopernika i z tej okazji kierownictwo PRL postanowiło zainteresować się miejscem, gdzie zmarł i został pochowany wielki astronom.

Reklama

Ucieczka przez zamarznięty zalew

Leżący nad Zalewem Wiślanym Frauenburg (Frombork) był do początku 1945 roku spokojnym miasteczkiem. Jedynie w końcu sierpnia roku poprzedniego spokój mieszkańców zmącił widok, który oglądali podczas coraz dłuższych nocy. Na północnym wschodzie czarne niebo rozjaśniała czerwona łuna. To Königsberg (Królewiec) płonął po dwóch wielkich bombardowaniach brytyjskich. A więc wojna dotarła i w ten malowniczy zakątek Prus Wschodnich.

Pięć miesięcy później na fromborskie wzgórze katedralne wjechała pomalowana na biało limuzyna na policyjnych numerach rejestracyjnych. Dwóch gestapowców udało się do rezydencji biskupów warmińskich, by poinformować biskupa Maximiliana Kallera, że na podstawie decyzji Nadprezydenta Gauleitera Prus Wschodnich Ericha Kocha ma on opuścić Frauenburg, o który lada dzień rozpoczną się walki. - Wasza ekscelencja nie może wpaść w łapy bolszewików - powiedział jeden z gestapowców. Według historyków, biskupa Kallera gestapo wywiozło na dwa dni przed wkroczeniem Armii Czerwonej do Fromborka, a więc na początku lutego 1945 roku. W tym czasie drogi na zachód były już przecięte przez Rosjan.

Droga śmierci

Niedalekie Tolkemit (Tolkmicko) Armia Czerwona zajęła 26 stycznia, a na początku lutego toczyły się krwawe boje o Elbing (Elbląg). Jedyna droga do Gdańska, gdzie wkrótce znalazł się ostatni niemiecki biskup warmiński, wiodła więc przez zamarznięty Zalew Wiślany na mierzeję. Była to droga śmierci. Samoloty radzieckie bezlitośnie atakowały oddziały Wehrmachtu próbujące, po lodzie, wydostać się z kotła pod Braunsbergiem (Braniewem). Wśród ofiar znalazły się także kolumny cywilnych uciekinierów. Gestapowski samochód miał jednak szczęście...

Wprawdzie kilka miesięcy później biskup Kaller wrócił na polską już Warmię, by po stanowczej interwencji prymasa Polski kardynała Augusta Hlonda wyjechać stąd na zawsze, to jednak w lutym nie tylko swą diecezję pozostawił na pastwę losu. Porzucił też pełen unikatowych zabytków Frombork, gdzie przez 33 lata żył, pracował i tu też w 1543 roku zmarł Mikołaj Kopernik. Astronom, lekarz, kanonik warmiński i - jakbyśmy to powiedzieli dzisiaj - ekonomista, którego "za swego" uważają i Polacy i Niemcy. Ci ostatni już od początku XIX wieku w ówczesnym Frauenburgu rozwijali turystykę związaną z materialnymi pamiątkami po wielkim astronomie.

Skarby wywiezione w cysternie

Zanim po biskupa Kallera przyjechali gestapowcy, we Fromborku miało dojść do tajemniczego zdarzenia, które nigdy nie zostało wyjaśnione do końca. Być może mamy tu do czynienia tylko z fantazją psychicznie chorego człowieka, który zmyślił kolejną historyjkę związaną z losami Bursztynowej Komnaty. Dzisiaj, gdy znamy tragiczny koniec tego barokowego arcydzieła sztuki, w ogniu pożaru zaprószonego przez pijanych czerwonoarmistów po zdobyciu zamku królewieckiego, historię opowiadaną przez Erwina Keiluweita vel von Effenberg-Rasmussena można zlekceważyć.

Ale można też szukać w niej jakiegoś racjonalnego jądra. Keiluweit podawał się za oficera Abwehry z pułku Kurfürst. Władze NRD, gdzie kilka lat spędził w więzieniach, w końcu uznały go za niepoczytalnego. Tenże Keiluweit twierdził, że na początku stycznia 1945 roku w Królewcu sformowano kolumnę pojazdów półgąsienicowych, które w towarzystwie... cysterny opatrzonej napisem Hochexplosiv (materiał silnie wybuchowy) pojechały do Fromborka. Załadowano nań dzieła sztuki z wyposażenia i skarbca tamtejszej katedry. Po powrocie do Królewca cenne przedmioty przeładowano na wagony kolejowe i wraz z Bursztynową Komnatą wywieziono do centralnych Niemiec. Jeśli tak, to musiało to nastąpić przed 23 stycznia, gdy w rejonie Elbląga Rosjanie przerwali połączenia kolejowe z Królewca w kierunku zachodnim. Ślad tego transportu urywa się w Turyngii.

Splądrowana katedra

Latem 1994 roku Keiluweit, rozmawiając z niemieckim dziennikarzem telewizyjnym Reinhardem Borgmannem, powtórzył tę historię. Co ważniejsze, Borgmann nie odniósł wrażenia, że rozmawia z człowiekiem niepoczytalnym. Uznał go za inteligentnego przedstawiciela starej niemieckiej szlachty oficerskiej. Za tego, który wie, co mówi... Wszelako jedno nie ulega wątpliwości. W tym transporcie Bursztynowej Komnaty nie było na pewno.

Z nieznanych do dzisiaj powodów Niemcy nie zaryzykowali jej ewakuacji z przygotowującego się do obrony Królewca, mimo podjętych w tym kierunku przygotowań. Na skrzynie z Komnatą czekały już bowiem pomieszczenia w poddrezdeńskiej wiosce Grossgrabe, które w końcu zapełniono skarbami ewakuowanymi z Poznania. Bursztynowa Komnata mogła więc w ostatniej chwili zostać zastąpiona innymi skarbami kultury wywiezionymi z Królewca. I Keiluweit wcale nie musiał być o tym poinformowany. Na korzyść hipotezy Keiluweita pośrednio świadczy wypowiedź Marii Lubeckiej-Hoffmann, która przed reformą administracyjną z końca XX wieku pełniła urząd Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków w Elblągu. Opisując zniszczenia wojenne Fromborka wspomniała, że kościół katedralny został splądrowany przez Niemców. Wynikałoby z tego, że ludzie ewakuujący skarby kultury z Frauenburga, przede wszystkim archiwum miejscowej Kapituły, bo ono właśnie znalazło się w centralnych Niemczech, spieszyli się zostawiając w katedrze spory bałagan.

Wyszczerbiony fronton

Na początku lutego 1945 roku Frombork po raz kolejny w swych dziejach stanął w obliczu najeźdźców. Najpierw gród fromborski w 1414 roku podczas wojny głodowej splądrowały i spaliły wojska króla Władysława Jagiełły. Podobnie było podczas wojny trzynastoletniej, gdy w 1454 roku Frombork zdobył Jan Skalski z... Czech. W 1520 roku miasto zdewastował ostatni wielki mistrz zakonu krzyżackiego Albrecht Hohenzollern. Dwukrotnie Frombork zajmowali Szwedzi, grabiąc i paląc. Ich łupem padły obrazy, kosztowności i wspaniała biblioteka, a nawet dzwony kościelne.

A teraz, podczas ofensywy zimowej, nacierali czerwonoarmiści z 5. Armii Pancernej 3. Frontu Białoruskiego, którzy 9 lutego wyparli Niemców z Fromborka, ale przez następne dni miasteczko było pod ostrzałem artyleryjskim oddziałów niemieckich broniących się w pobliskim Braniewie. Aż dziw, że ocalała katedra, której fronton został tylko wyszczerbiony eksplodującym pociskiem artyleryjskim. Większość pozostałych obiektów wzgórza katedralnego nie miało tyle szczęścia.

Fortel wojewody olsztyńskiego

Do spalonego i splądrowanego Fromborka przedstawiciele władz polskich dotarli późną wiosną 1945 roku, rejestrując obraz opanowanego przez Rosjan miasteczka. Przez cały rok, od lutego 1945 do lutego 1946, Armia Czerwona gospodarowała na wzgórzu katedralnym, nie dopuszczając nań Polaków. Z katedry i archiwum diecezjalnego wysłano do ZSRR czterdzieści skrzyń różnych rękopisów, druków i przedmiotów liturgicznych.

W raporcie do ministra Ziem Odzyskanych Władysława Gomułki płk Jakub Prawin pisał, że z Fromborka "(...) naczynia kościelne, paramenty, gobeliny, obrazy, archiwum, biblioteka (rękopisy Kopernika!) - wszystko zostało wywiezione". Na szczęście, nie wszystko. Poczynania Rosjan w tej części Prus Wschodnich, które przypadły Polsce, uważnie obserwował inżynier Jan Grabowski. W ekipie płk. Prawina zajmował się sprawami kultury i robił wszystko, by jak najwięcej szeroko pojętych dóbr kultury zostało w Polsce.

Uroczystość ku czci Kopernika

Rosjanie, wywożący wszystko - od zabytków po meble - do pobliskiego Królewca, powoływali się na umowę polsko-radziecką przewidującą, że bezkarnie mogli z Warmii i Mazur wywozić "trofea" do 15 VIII 1945 roku. Tego bowiem dnia weszła w życie owa umowa dzieląca byłe Prusy Wschodnie na części: polską i radziecką, jednak Rosjanie w wielu przypadkach jej nie przestrzegali, wywożąc po tym terminie różne dobra. Nie bez dumy Grabowski meldował przełożonym: "Jednocześnie udało się ocalić od wywiezienia bibliotekę katedralną we Fromborku (bezcenne kopernikana), która była już spakowana". Uratowano też i przewieziono do bezpieczniejszego Olsztyna księgozbiór hozjańskiego seminarium w Braniewie.

Chociaż w lutym 1946 roku Rosjanie opuścili fromborskie wzgórze katedralne, następca Prawina na urzędzie wojewody olsztyńskiego doktor Zygmunt Robel obawiał się, że w każdej chwili mogą tam wrócić. I dlatego postawił na politykę faktów dokonanych. W piśmie z 26 IV 1946 roku Robel pisał do Gomułki (pisownia oryginalna): "Uważam za celowe nie tylko ze względów propagandy wewnętrznej, lecz również ze względu na znaczenie dla całego świata naukowego zagranicą urządzić w dniu 24 maja b.r. we Fromborku pierwszą od czasu powrotu ziemi Warmijskiej do Polski uroczystość ku czci Kopernika".

Wojewoda przewidział uroczystą żałobną mszę świętą, udział kompanii honorowej Wojska Polskiego, zjazd młodzieży szkolnej, no i stosowne przemówienia. "W tym celu - pisał dalej - wydałem zarządzenie zmierzające do doprowadzenia do ładu katedry we Fromborku, zniszczonej zewnętrznie i wewnętrznie na skutek wypadków wojennych, zabezpieczenia ocalałych od grabieży dzieł sztuki, uporządkowania sprofanowanych grobowców i przyległego do katedry terenu, usunięcie (śladów po) kwaterujących do niedawna tam oddziałach Armii Sowieckiej, ustanowienia tuż obok katedry placówki Wojsk Ochrony Pogranicza, która by pośrednio zabezpieczyła zabytki sztuki od dalszej grabieży".

Życzenie Bolesława Bieruta

Wśród licznych obowiązków, które w Muzeum Mazurskim wypełniała kustosz Cecylia Vetulani, było zaglądanie od czasu do czasu do Fromborka. W swych wspomnieniach "Pionierzy i zabytki", wydanych w Olsztynie w 1972 roku, pisała: "Odwiedzałam podległe naszemu tamtejsze Muzeum Kopernikowskie. Po katedrze i kanonii, dwóch zagospodarowanych i dobrze prezentujących się budynkach, oprowadzał mnie ówczesny kustosz pan Otto Ślizień. Obszerny dziedziniec był uprzątnięty, ale naokoło duże połacie czerwonej cegły obwarowań pokrywały szare szczątki spalonych przybudówek, przylepionych od strony dziedzińca do obronnych murów zespołu".

Straszyły wypalone ściany pałacu Szembeka, Wieży Radziejowskiego oraz zachodnia baszta bramna. Narożna Wieża Kopernika pokaleczona była przez pociski. "W marcu 1953 roku - wspominała Vetulani, która w tym czasie była już Wojewódzkim Konserwatorem Zabytków w Olsztynie - przybyła jeszcze jedna, zakrojona na wielką skalę, konserwacja - przygotowanie katedralnego zespołu we Fromborku na uroczystość 410. rocznicy śmierci Mikołaja Kopernika". I z tą rocznicą najprawdopodobniej bezpośrednio związana jest ta informacja, którą znalazłem w starym egzemplarzu "Głosu Wielkopolskiego". Otóż w numerze z 12/13/14 IV 1952 roku "Głos" pisał w tytule krótkiej notatki: "Ponad 300 pamiątek po Koperniku przekazał rząd ZSRR delegacji polskiej". Wszystko wskazuje, że Bierutowi, jeszcze jako prezydentowi RP, udało się wyciągnąć od Rosjan zabytki kopernikowskie zagrabione w 1945 roku, o których zresztą Polacy wiedzieli, że wywieziono je do zajętego przez Armię Czerwoną Królewca, skąd później trafiły do Moskwy. Najprawdopodobniej Bierut powołał się na decyzję Biura Politycznego Komitetu Centralnego PZPR, które chce godnie uczcić przypadająca w 1953 roku "okrągłą" rocznicę śmierci Mikołaja Kopernika, a Józef Stalin łaskawie zgodził się oddać to, co dla władz ZSRR nie miało większej wartości materialnej.

"Pieczołowicie przechowywane dokumenty"

Na początku kwietnia 1952 roku w moskiewskiej siedzibie Akademii Nauk ZSRR odbyła się niecodzienna - w ówczesnych warunkach - "uroczystość przekazania przez rząd radziecki delegacji rządu polskiego archiwum kopernikowskiego i innych cennych dokumentów historycznych kultury polskiej, odnalezionych przez żołnierzy Armii Radzieckiej we Fromborku i pieczołowicie przez nich przechowywanych" - pisał "Głos Wielkopolski" we wspomnianej notatce, cytując depeszę Polskiej Agencji Prasowej.

Trzynaście miesięcy później, już po śmierci Stalina, do częściowo odrestaurowanego Fromborka przyjechali przedstawiciele najwyższych władz PRL z I sekretarzem KC PZPR, premierem Bolesławem Bierutem na czele, którego ówczesna Wojewódzka Konserwator Zabytków w swych wspomnieniach konsekwentnie tytułuje prezydentem (urząd prezydenta zlikwidowano 22 VII 1952 roku). "W oznaczonym dniu, dwudziestego trzeciego maja - pisała Vetulani, myląc się o dzień, bo uroczystości odbyły się 24 V 1953 roku - wszystko czekało zapięte na przysłowiowy ostatni guzik. W wyremontowanej Wieży Kopernika urządzono wystawę plansz - projektów rekonstrukcji wzgórza. Obok plansz nieśmiało prześwitywały fragmenty siedemnasto- i osiemnastowiecznych malowideł, odnalezione i częściowo odsłonięte spod tynku przez inżyniera Sierzputowskiego. (...) Podczas gali prezydent Bierut wyraził życzenie, ażeby zapoczątkowane roboty prowadzono aż do zakończenia odbudowy zespołu i to bez względu na czas ich trwania. Obiecał również przeznaczyć na te cel wysokie sumy".

Polsko-radzieckie poszukiwania

Odbudowę Fromborka prowadzono przez wiele następnych lat, by przypomnieć wielką, chociaż dzisiaj już nieco zapomnianą "Operację 1001 Frombork", w latach 1966-1973 prowadzoną przez Związek Harcerstwa Polskiego. Kilkanaście lat później we Fromborku znowu zameldowali się harcerze.

Druga połowa lat 80. XX wieku upływała w rządzonym przez Michaiła Gorbaczowa Związku Radzieckim pod znakami pierestrojki i głasnosti, a zamknięte dotychczas państwo powoli otwierało się na świat. Stąd też wcześniej zapewne nie doszłoby do wspólnej, polsko-radzieckiej akcji poszukiwawczej, którą wówczas, przez kilka kolejnych lat, organizowano w Polsce. Uczestniczyli w niej polscy harcerze i radzieccy płetwonurkowie z woroneskiego klubu Rif, w najtrudniejszych momentach wspierani przez żołnierzy obu armii, a do ich dyspozycji postawiono sprzęt, o którym jeszcze dzisiaj marzyć mogą poszukiwacze skarbów nawet z najlepiej wyposażonych zespołów.

Polsko-radziecka ekspedycja szukała - jakby inaczej - Bursztynowej Komnaty, zrazu interesując się niemieckim samolotem zatopionym w wodach jeziora Resko Przymorskie koło Kołobrzegu, a latem 1988 roku poszukiwacze przenieśli się w okolice Fromborka i Tolkmicka, by sprawdzić ślad wskazany przez pewnego majora Armii Czerwonej. Ślad zatopionego w wodach Zalewu Wiślanego przez jego czołgi niemieckiego konwoju. Przez czternaście dni prawie stuosobowa ekipa (63 Polaków i 30 Rosjan) penetrowała dno płytkiego w tym miejscu zalewu. Strona radziecka zapewniła udział w penetracji dna kilku jednostek floty bałtyckiej marynarki wojennej. Przebadano przybrzeżne wody w promieniu czterech kilometrów, korzystając z pomocy czułych urządzeń dwóch okrętów hydrograficznych. Rosjanie sprowadzili nawet specjalne kutry do sondowania w mule, a strona polska podstawiła śmigłowiec. Nadaremno. Dwa tygodnie zakrojonych na dużą skalę poszukiwań nie przyniosły bowiem żadnego rezultatu. Nie znaleziono dosłownie niczego.

Fromborski skarb katedralny

Latem 1988 roku szef grupy polskiej, Borys Waszkiewicz z Kwatery Głównej Związku Harcerstwa Polskiego, powiedział reporterom: "Myślę, że te poszukiwania nie poszły na marne. Po prostu wykluczyliśmy jeszcze jedną hipotezę związaną z zaginięciem Bursztynowej Komnaty. Jeszcze w trakcie trwania tej wyprawy przeprowadziliśmy wiele rozmów z mieszkańcami okolicznych miejscowości. Wszyscy oni twierdzą, że u schyłku lat czterdziestych i na początku pięćdziesiątych u wybrzeży Zalewu Wiślanego działały duże specjalistyczne grupy wydobywające z dna sprzęt wojskowy. Prawdopodobnie wtedy oczyszczono dokładnie dno".

Po latach na Zalew Wiślany zwróciła uwagę Aleksandra Bojowicz, którą Włodzimierz Antkowiak zacytował w książce "Skarby, poszukiwania i poszukiwacze" z 2004 roku: "Skarbów w potocznym znaczeniu tego słowa raczej nie należy tam szukać. Chociaż - kto wie. Nie mam na myśli dorobku mazurskich rodzin, który poszedł na dno wraz z ludźmi, końmi, wozami. Chodzi mi o fromborski skarb katedralny. Podobno pod koniec wojny dziesiątki wartościowych przedmiotów zostało tak skutecznie ukrytych, że do tej pory nie zostały znalezione. Czy należy szukać w wodach Zalewu Wiślanego? Prawdopodobnie nie, ale niczego przecież nie można wykluczyć. Malutki Frombork jest przeorany systemem podziemnych przejść łączących wzgórze katedralne z miasteczkiem. Może tam?".

A może warto byłoby pojechać do Fromborka i zwiedzić zabytki zespołu na wzgórzu katedralnym? W samej tylko katedrze zobaczymy dawny ołtarz główny z 1504 roku, ufundowany przez wuja Kopernika, biskupa Watzenrode'go i obecny ołtarz główny z połowy XVIII wieku, liczne, bogato polichromowane i złocone ołtarze boczne, barokowe stalle kanonickie, ambonę, obrazy, rzeźby, chrzcielnice, naczynia liturgiczne, szafy, skrzynie, zegary, lichtarze i krucyfiksy, które czynią ze świątyni fromborskiej prawdziwą skarbnicę dzieł sztuki. Wprawdzie nie można wykluczyć, że jakieś pojedyncze przedmioty zabytkowe mogą znajdować się w ukryciu, to jednak opowieści o ukrytym skarbcu katedralnym są przesadą. Odkryto tu już chyba wszystko, a niedawno nawet szczątki człowieka, które po wszechstronnych badaniach, w tym DNA, okazały się - z bardzo dużym prawdopodobieństwem - szkieletem Mikołaja Kopernika. Ale to już inna historia.

Leszek Adamczewski

Odkrywca
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy