Eksplozja w Cytadeli. Kto był odpowiedzialny za wybuch?

Pogrzeb ofiar eksplozji /domena publiczna
Reklama

Potworny huk słyszano w całej Warszawie, niewiele brakowało a zginęłyby tysiące ludzi. Kto naprawdę był odpowiedzialny za wybuch w warszawskiej Cytadeli?

Siła eksplozji, do jakiej doszło 13 października 1923 roku na terenie Cytadeli Warszawskiej, była ogromna. Słyszano ją w promieniu kilkudziesięciu kilometrów od stolicy. Zginęło lub zostało rannych ponad sto osób. Jak doszło do wybuchu i czy na pewno stali za nim komunistyczni agenci?

W czasach carskich X Pawilon Cytadeli Warszawskiej kojarzył się Polakom z tym, co najgorsze. To właśnie tam przetrzymywano więźniów politycznych (łącznie z Józefem Piłsudskim), którzy ośmielili się buntować przeciwko zaborcy.

"Czarny słup dymu z czerwonymi odblaskami"

Wraz z odzyskaniem przez Polskę niepodległości gmach przestał pełnić rolę więzienia, choć na stokach Cytadeli nadal wykonywano wyroki śmierci. We wnętrzach mieszkali oficerowie Wojska Polskiego z rodzinami. Nieopodal Pawilonu X znajdowała się również prochownia.

Reklama

To właśnie tam tuż przed 9.00 rano 13 października 1923 roku doszło do potwornej eksplozji wysokogatunkowego włoskiego prochu, używanego do wypełniania pocisków artyleryjskich.

O sile wybuchu najlepiej świadczy relacja zamieszczona jeszcze tego samego dnia przez "Rzeczpospolitą". Dziennikarz wydawanego przez Ignacego Paderewskiego tytułu donosił, że:

"(...) mieszkańcy całego miasta zostali zaalarmowani prze ciągłą falą powietrzną, która została wywołana przez wstrząśnienie. Tak, że w różnych punktach miasta wyleciały szyby z okien.

Z punktów wyżej położonych widać było nad Cytadelą olbrzymi, prosto do góry pnący się czarny słup dymu z czerwonymi odblaskami, który wiatr wolno rozwiewał w stronę Pragi. Odgłos wybuchu był tak silny, że zaalarmował całe miasto. Ludność wyległa na ulice".

_________________________

Zainteresował cię ten artykuł? Na łamach portalu WielkaHistoria.pl przeczytasz również o tym Ile U-Bootów zatopili alianci podczas II wojny światowej? Niemieckie straty były wprost niewyobrażalne.

Skala tragedii

Krótko po eksplozji do Cytadeli "pośpieszyły odziały policji i straży ogniowej, karetki sanitarne, przedstawiciele władz i prasy". To co zastali na miejscu mroziło krew w żyłach. Jak czytamy w dalszej części relacji ich oczom ukazał się potworny widok:

"W budynku warsztatowym w środku skrzydła ściana zewnętrzna załamana, na całym budynku dach częściowo zerwany i grożący zawaleniem się.

W X Pawilonie, w którym mieszczą się mieszkania oficerów i służby, narożna część została kompletnie zburzona. Widać, wnętrza zrujnowanych mieszkań. Na drzewach pozaczepiane jak szmaty poodrywane kawałki blachy z dachu.

Przed nami w dole na miejscu dawnej prochowni olbrzymi stos gruzów. Eksplozja wzruszyła fundamenty i zrzuciła wierzchnie podkłady betonu i ziemi, zachowały się jedynie częściowo sklepienia piwniczne.

W zburzonej prochowni pracowało 17 robotników, z których do tej chwili wydobyto 10 trupów. Zwłoki pozostałe przywalone gruzami".

Ostatecznie doliczono się 28 zabitych oraz 89 rannych. "Mimo wszystko" - jak podkreślał Andrzej Fedorowicz w książce Druga Rzeczpospolita w 100 przedmiotach - "biorąc pod uwagę siłę eksplozji ofiar było relatywnie niewiele".

"Tylko konstrukcji wkopanej w ziemię prochowni Warszawa zawdzięczała, że nie skończyło się to gorzej. Tuż obok niej spoczywały stosy gotowych pocisków artyleryjskich i skrzyń amunicji. Gdyby nie to, że siła wybuchu skierowała się do góry, duża część Żoliborza przestałaby istnieć, a zabitych mogły być tysiące".

Poszukiwanie winnych

Na szczęście skończyło się na kilkudziesięciu zerwanych dachach budowanego właśnie osiedla oficerskiego i powybijanych szybach. Niegroźne rany odniosło również kilku robotników budowlanych.

Rzecz jasna, gdy tylko otrząśnięto się z pierwszego szoku, energicznie przystąpiono do poszukiwania winnych tragedii. Śledczy skupili się na nacjonalistach ukraińskich oraz komunistach. W całym kraju aresztowano kilka tysięcy osób podejrzewanych o sympatyzowanie z bolszewikami.

Dzięki informacjom przekazanym policji przez Józefa Cechowskiego uznano, że operacją wysadzenia prochowni kierowali dwaj oficerowie Wojska Polskiego - porucznik Walery Bagiński oraz podporucznik Antoni Wieczorkiewicz.

Ten pierwszy został nawet odznaczony Krzyżem Srebrnym Orderu Virtuti Militari za zasługi w wojnie polsko-bolszewickiej. Później jednak zamiast bić czerwonych postawił do nich dołączyć.

Obaj wojskowi w momencie eksplozji siedzieli już w więzieniu na Pawiaku. Zostali aresztowani jeszcze w sierpniu 1923 roku. Zarzucano im udział w atakach bombowych przeprowadzonych kilka miesięcy wcześniej przez komunistów w Warszawie i Krakowie.

Szybki wyrok

Mimo braku żelaznych dowodów już 30 listopada 1923 roku warszawski sąd skazał obu oskarżonych na karę śmierci. To jednak wywołało falę protestów. Jak czytamy w książce Andrzeja Fedorowicza "Druga Rzeczpospolita w 100 przedmiotach":

"Sejm powołał nadzwyczajną komisję śledczą pod przewodnictwem Adama Pragiera z PPS, która zakwestionowała wiarygodność zeznań agenta i prowadzącego go komisarza. W akcie łaski prezydent Stanisław Wojciechowski zamienił kary śmierci dla Bagińskiego i Wieczorkiewicza na dożywotnie więzienie".

Byli oficerowie nie spędzili jednak za kratami wiele czasu. Już w grudniu 1923 roku zawarto porozumienie z władzami ZSRR, na mocy którego skazani mieli zostać wymienieni na dwóch Polaków przetrzymywanych przez bolszewików.

Ostatecznie z przedsięwzięcia nic nie wyszło. Wprawdzie 29 marca 1924 roku domniemanych zamachowców przewieziono do przygranicznego miasteczka Stołpce, nie zdołali go już jednak opuścić.

Zanim doszło do wymiany, Wieczorkiewicz i Bagiński zostali zastrzeleni przez 29-letniego policjanta Józefa Maruszkę - starszego przodownika Urzędu Śledczego, a przede wszystkim zagorzałego antykomunistę.

Agent gestapo

Sąd w Nowogródku obszedł się z zabójcą łagodnie. Skazał go jedynie na dwa lata więzienia, uznano bowiem, że "sprawca działał z pobudek patriotycznych, w stanie silnego wzburzenia". Po odsiedzeniu wyroku i zmianie nazwiska Muraszko aż do wybuchu II wojny światowej służył w Korpusie Ochrony Pogranicza.

Najprawdopodobniej jeszcze przed niemiecką agresją na Polskę został zwerbowany przez gestapo. Jak podaje pracownik IPN-u doktor Mariusz Żuławnik już "pod koniec 1939 roku jawnie występował jako oficer Tajnej Policji Państwowej III Rzeszy".

Związek Walki Zbrojnej nie zamierzał tolerować jego zdrady. Szybko wydano na Maruszkę wyrok śmierci, który został wykonany. Jeżeli zaś chodzi o sam wybuch w Cytadeli, do dzisiaj nie udało się ustalić, czy naprawdę stali za nim komuniści.

_________________________

Zainteresował cię ten artykuł? Na łamach portalu WielkaHistoria.pl przeczytasz również o tym Ile U-Bootów zatopili alianci podczas II wojny światowej? Niemieckie straty były wprost niewyobrażalne.

Rafał Kuzak - Historyk, specjalista od dziejów przedwojennej Polski, mitów i przekłamań. Współzałożyciel portalu WielkaHISTORIA.pl. Autor kilkuset artykułów popularnonaukowych. Współautor książek Przedwojenna Polska w liczbach oraz Wielka Księga Armii Krajowej. Zajmuje się również fotoedycją książek historycznych, przygotowywaniem indeksów i weryfikacją merytoryczną publikacji.

Wielka Historia
Dowiedz się więcej na temat: historia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy