Dwa zamachy bombowe na Władysława Gomułkę

Władysław Gomułka, I sekretarz KC PZPR, na zdjęciu z lat 70. ubiegłego wieku /East News
Reklama

Tajemniczy obiekt latający nad Kasprowym Wierchem!

W połowie lipca 1959 roku władze Polski Ludowej gościły radziecką delegację. Wizyta uzyskała najwyższą możliwą rangę, nad Wisłę miał przybyć pierwszy polityk całego ZSRR - Nikita Chruszczow.

Pierwszy atak na Gomułkę

Dla służb przejazd kolumny rządowych limuzyn pełnych najważniejszych osób nie tylko w państwie, ale i całym bloku socjalistycznym, oznaczał pełną mobilizację. Wprowadzono najwyższe środki ostrożności, przygotowano się - jak sądzono - na każdą ewentualność.

Reklama

Nie przewidziano jednak, że zagrożenie czyhać będzie... na drzewie.

Stanisław Jaros, elektryk ze smykałką do materiałów wybuchowych, zatrudniał się w różnych miejscach. Z zakładów i fabryk wynosił elementy konieczne do konstrukcji bomb. Domowej produkcji ładunek umieścił w koronie drzewa, znajdującego się na trasie przejazdu delegacji przy ul. Armii Czerwonej w Zagórzu. W pobliżu była komenda milicji.

Wybuch nastąpił około godziny 14:30. Z drzewa poleciały drzazgi, z pobliskich okien wypadły szyby, ale cel ataku nie ucierpiał. Eksplozja miała bowiem miejsce na godzinę przed przejazdem polsko-radzieckiej świty.

Sprawca zamachu zeznał później, że celowo doprowadził do wcześniejszej detonacji. Nie chciał, tłumaczył śledczym, zabić polityków, tylko ośmieszyć służby.

Kryptonim "Ukryty"

Chociaż w gazetach pisano wyłącznie o sukcesie wizyty Nikity Chruszczowa i umocnieniu, i tak przecież doskonałych, relacji Warszawy z Moskwą, na Śląsku wrzało.

Błyskawiczne ujęcie zamachowca stało się priorytetem numer jeden nie tylko dla milicji i SB z regionu. Równolegle do śledztwa i poszukiwań sprawcy, trwały prace nad tym, by informacja o wybuchu nie dostała się do mediów. Uciszono świadków i dziennikarzy, także dlatego, by nie pojawili się naśladowcy bombera z Zagórza. 

Śledztwo, któremu nadano kryptonim "Ukryty", trwało sześć miesięcy. W tym czasie sprawdzono wiele tropów, zatrzymano dwadzieścia trzy osoby, a kilkaset ściśle inwigilowano. Mimo połączonych wysiłków wielu służb, sprawy nie udało się rozwiązać.

27 lutego 1961 roku śledztwo umorzono.

Drugi atak na Gomułkę

Pod koniec tego samego roku Stanisław Jaros uderzył ponownie. 

Tym razem Władysław Gomułka przybył do Zagórza z okazji zbliżającej się Barbórki. Przy okazji święta górników władza zaplanowała otwarcie kopalni "Porąbka". Bezpieka co prawda odradzała wizytę w mieście, gdzie mógł działać pozostający na wolności zamachowiec, ale mało kto spodziewał się, by mogło dojść do powtórki z historii.

O wydarzeniach z 3 grudnia 1961 roku w publikacji zatytułowanej "Zamachowiec z Zagórza" tak pisał dr Adam Dziuba z katowickiego oddziału IPN:

"Około godziny 12:06 na ulicę Krakowską od strony kopalni wyjechała grupa samochodów, wśród których znalazły się trzy reprezentatywne limuzyny. Gdy auta zrównały się z posesją nr 47, nastąpił wybuch miny ukrytej w przydrożnym słupku. Ranne zostały dwie osoby: dziewczynka, która przebywała akurat w domu przy Krakowskiej 47 i przechodzący w pobliżu górnik, który powracał z uroczystości. Odłamki posiekały też czarną limuzynę, wziętą przez zamachowca za samochód, którym jechała delegacja partyjno-rządowa".

Zamachowiec w rękach służb

Tym razem sprawie nadano kryptonim "Antena". Śledczy ruszyli w teren, cenzura ponownie zapobiegła wyciekowi informacji, a operacja zakrojona była na jeszcze większą skalę niż ta z lipca 1959 roku. Zamachowiec miał zostać pojmany za wszelką cenę.

Na tydzień przed świętami służby wskazały pół tysiąca osób ze Śląska, które mogły być zamieszane w przeprowadzenie ataku. Wkrótce listę skrócono do kilkudziesięciu nazwisk i przystąpiono do rewizji. 20 grudnia milicja i bezpieka zapukała do drzwi Stanisława Jarosa.

Zabezpieczone dowody i dalsze informacje pozyskane w toku śledztwa pozwoliły ustalić funkcjonariuszom, że to niespełna 30-letni elektryk jest sprawcą obydwu prób wysadzenia w powietrze pierwszego sekretarza KC PZPR.

Elektryk skazany na śmierć

Proces utajniono. 

W trakcie zeznań okazało się, że dwa głośne ataki bombowe nie były jedynymi, jakich dopuścił się oskarżony. Wcześniej, w latach 1949-1953, wysadził w powietrze m.in. koparkę, słup wysokiego napięcia, transformator w kopalni i stację paliw.

Chociaż mężczyzna powtarzał, że nie zamierzał nikogo skrzywdzić, a jedynie zamanifestować swoje antykomunistyczne poglądy, sąd nie okazał łaski i skazał go na karę śmierci. Stanisław Jaros został powieszony 5 stycznia 1963 roku.

***Zobacz także***

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: zamachy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama