"Cracovia znaczy Kraków". 5 derbowych historii sprzed lat

Wściekli, głodni, niewyspani. Derby pod Tatrami

W 1909 roku piłkarze Cracovii zawitali pod Tatry dzień przed meczem i udali się na ustalony nocleg. Nie dostali kolacji, bo się na nią spóźnili, maszerując z dworca kolejowego pod wyznaczony adres. Jak się okazało, był to początek ciągu niefortunnych zdarzeń. Na Podhalu panował upał. Zawodników Pasów ulokowano na poddaszu pensjonatu - panowała tam nieznośnie wysoka temperatura, nie było czym oddychać. Rano dostali tak skromne śniadanie, że nawet mysz by się nie najadła. Po tych wszystkich niedogodnościach mieli wyjść na murawę i grać w upale z wiślakami. Byli wściekli, głodni i niewyspani.

Reklama

To jednak nie koniec - gdy dotarli na boisko, okazało się, że jest ono bardzo małe. Nie dało się grać normalnie, w jedenastu, więc obydwie drużyny ustaliły, że zagrają w sześciu. Cracovia i Wisła doszły do porozumienia także w innej kwestii - umówiły się, że zagrają na remis. Jeśli w końcówce meczu któraś z formacji będzie prowadziła, to da sobie strzelić gola. Nie wiedział o tym tylko Bernard Miller, bo niemal spóźnił się na mecz. Poznał w Zakopanem dziewczynę i przechadzał się z nią po parku przed meczem, prawie zapominając, że dziś gra. Wybranka jego serca zasiadła na prowizorycznie przygotowanych trybunach, więc "Benek" chciał jej pokazać, na co go stać. Tak się zapalił do gry, że ledwo spotkanie się rozpoczęło, a dwukrotnie wykonał rajd ze słynnym "wózkowaniem" i zatrzymywał się z piłką dopiero w bramce Wisły. Wszyscy na boisku zdębieli, szczególnie przeciwnicy Pasów. Cracovia po dwóch zdobytych golach zwolniła tempo gry, oddając pole rywalom. Miller, wściekły jak osa, zaczął grać wślizgami i biegać jak opętany, ostro odbierał oponentom piłkę. W końcu jednak i on się zmęczył w panującym skwarze i opadł z sił.

Widząc nieporadność wiślaków, którzy ruszali się jeszcze bardziej ociężale od drużyny Caldera, biało-czerwoni postanowili dopełnić umowy i sprawić, by mecz zakończył się remisem. Tak więc Lustgarten, golkiper co się zowie, najpierw wrzucił sobie niechcący piłkę do bramki. Kilka minut później popisał się ponownie, tym razem nie zauważając piłki zagranej do niego przez obrońcę. Jak mógł jej nie widzieć? Otóż jak gdyby nigdy nic schylił się, by zawiązać trzewik... Było więc 2:2. Rozjuszony Miller pobiegł w stronę bramki, chcąc rzucić się na Lustgartena, ale zdołano go powstrzymać.

Po meczu wszyscy byli zadowoleni. Publiczność była zachwycona, że zobaczyła aż cztery gole, a zawodnicy obu drużyn, jako że zarobili trochę grosza, wspólnie udali się do pobliskiej willi o nazwie Klemensówka, gdzie czekał już na nich zastawiony stół. Jak to na Podhalu, okowity zabraknąć nie mogło...

Oszustwo piłkarzy Wisły . "Fałszywa drużyna"

1913. Ostatni pojedynek w mistrzostwach Cracovia miała do rozegrania z Wisłą, która podobnie jak Kałuża i spółka miała na koncie cztery punkty, tak więc mecz miał olbrzymią stawkę. Ważyły się losy prymatu w Galicji i choć nikt nie przyznawał tego otwarcie, szykowano się na prawdziwą piłkarską wojnę. Pasy były pewne swego, grały jak z nut i nie trzeba było dodatkowo nikogo mobilizować na ostatni mecz. W obozie rywali obawiano się starcia z Pasami, więc uznano, że przydadzą się posiłki. Do Krakowa na wycieczkę przyjechało kilku zagranicznych piłkarzy, których na ulicach miasta rozpoznali kronikarze krakowskich gazet. Wisła się z nimi po cichu dogadała, że zagrają dla nich w meczu z Cracovią pod fałszywymi polskimi nazwiskami. W zamian mieli rzekomo otrzymać finansową gratyfikację. Tym sposobem czeski reprezentant Austrii Karel Pek, a także Kastor Spindler i Ares Sikl, wówczas gracze Sparty Praga, zasilili szeregi Wisły przed decydującym o tytule meczem. Nieświadoma niczego Cracovia w pierwszej połowie spotkania grała swoje i narzuciła przeciwnikom swój styl gry. Sytuacji do zdobycia gola było kilka, ale przeszkadzało błoto na murawie. Mimo to do pauzy przewaga była po stronie Pasów.

Po przerwie do roboty wzięli się "wypożyczeni" piłkarze Wisły. Grali twardo, ostro, nie przebierając w środkach, toteż co chwilę któryś z graczy Cracovii musiał zbierać się ziemi. Publiczność zaczęła gwizdać na wiślaków, ale ci nic sobie z tego nie robili i bezpardonowo kopali pasiaków, gdzie popadnie. Niepostrzeżenie nadeszła 65. minuta, w której to Tadeusz Przystawski wykazał się przytomnością w polu karnym Cracovii i zaskoczył dobrze broniącego od początku spotkania Popiela. Biało-czerwoni ruszyli szturmem do odrabiania strat, ale tego dnia vis a vis Popiela - Michał Szubert - także nieźle spisywał się między słupkami. Udało mu się zachować czyste konto do ostatniego gwizdka sędziego Oresta Dłużyńskiego ze Lwowa, a potem w szeregach Wisły wybuchła wielka euforia. Nie trwała ona jednak długo. Obrońca Cracovii Miroslav Pospisil zaczął podejrzewać szwindel, bo zobaczył, że Spindlerowi... odklejają się wąsy!

W protokole Pek widniał jako Koprziwa, Sikl jako Polaczek, a Spindler na ten mecz przyjął nazwisko Benda. Wszystko w teorii było jak trzeba, a Pospisil wciąż miał wątpliwości. Podszedł do Spindlera pogratulować zwycięstwa i uczynił to po czesku. Spindler vel Będą odruchowo odpowiedział w tym samym języku. Pospisil przypomniał, że grali razem w Sparcie, ale zapewne go nie pamięta. Wtedy szwindel Wisły wyszedł na jaw, bo do wszystkiego przyznali się także Pek i Sikl. W tej sytuacji nie było innego wyjścia: 1:0 dla Wisły zostało zamienione na walkower 0:5 dla Cracovii.

Nieuczciwość wiślaków odbiła się szerokim echem w piłkarskim świecie, odtąd też nie zapraszano "fałszywej" drużyny na mecze międzypaństwowe. Z kolei Cracovia, jako pierwszy polski zespół ściągany na "matche" pokazowe, była chętnie podejmowana w Wiedniu przy okazji spotkań towarzyskich z Rapidem czy Simmeringiem. Wisła sporo straciła w środowisku piłkarskim, kibice nie mogli im wybaczyć tego haniebnego podstępu, a prasa nie zostawiła na nich suchej nitki.

Marszałek Piłsudski zakochany w sporcie i Cracovii

Wojna wciąż trwała, ale sytuacja w Krakowie w 1917 roku nieco się ustabilizowała i zorganizowanie meczu piłkarskiego nie graniczyło już z cudem. Trudno było natomiast o rywali dla Pasów, dlatego łapano się wszystkich możliwych sposobów, by pokopać piłkę. Najpierw Cracovia na początku czerwca zagrała z Pogonią Lwów, ale tylko z nazwy. Skład był sztukowany, wybrany przede wszystkim spośród "międzynarodowych" piłkarzy, którzy do Lwowa trafili za sprawą wojny. Grali więc żołnierze, zaopatrzeniowcy i sanitariusze, głównie z Czech i Niemiec. Krakowianie również mieli kombinowane zestawienie, ale kilka nazwisk, takich jak Dąbrowski, Cikowski czy Kałuża, było doskonale wszystkim znane. Spotkanie zakończyło się remisem 1:1, mimo zdecydowanej przewagi biało-czerwonych w drugiej połowie. Dla Cracovii gola zdobył niezawodny Kałuża.

Tydzień po tym meczu Pasy rozegrały kolejny. Tym razem przeciwnikiem była drużyna złożona z formacji 1. Pułku Piechoty Legionów Polskich, który wierutnie nudził się w bazie w Modlinie. Cracovia, która "rozruszała" się meczem z Pogonią, była z pewnością lepiej przygotowana do zawodów niż wojacy.

Trybuny krakowskiego stadionu były zapełnione do ostatniego miejsca. W loży honorowej, pięknie przyozdobionej kwiatami, zasiedli: komendant główny Legionów Polskich, brygadier Józef Piłsudski z żoną oraz dowódca 1. Pułku Piechoty Legionów Polskich, pułkownik Edward Rydz-Śmigły. Jak grać dla takich wybitnych person, to tylko koncertowo. Tak chyba właśnie pomyśleli pasiacy, bo roznieśli drużynę przyjezdnych 5:1. Znów próbkę swoich niesamowitych możliwości dał Kałuża, który tego dnia pokonał bramkarza czterokrotnie. Piąte trafienie dołożył łącznik Marian Schneider, więc stratą jednej bramki nikt się nie przejmował. Kiedy padł gol dla żołnierzy, publika nagrodziła ich gromkimi brawami. Piłsudski był zachwycony grą Cracovii i z miejsca zakochał się w biało-czerwonych barwach. Po meczu wraz z Rydzem-Śmigłym zszedł na murawę, by pogratulować krakowianom gry i zapozować do wspólnej pamiątkowej fotografii, która zachowała się po dziś dzień w klubowych archiwach. Odtąd już zawsze, gdy tylko miał sposobność, przybywał Piłsudski na mecze Pasów - również te rozgrywane w Warszawie. Po latach spotkał się z delegacją klubu i w rozmowie z przedstawicielami Cracovii przyznał otwarcie, że Cracovia była właśnie tym klubem, dzięki któremu zaczął interesować się sportem.

Bójka kibiców... pod siedzibą "SS"!

W 1943 roku znów udało się przechytrzyć Niemców, organizując wiele meczów między innymi w Borku. Futbolowy "wywiad" działał prężnie i udało się należycie zabezpieczyć przed niespodziewanymi łapankami obiekty Wieczystej, Garbarni i Łagiewianki. W szranki o czempionat pod Wawelem stanęły wtedy aż 22 formacje, a do finałowej grupy weszły Cracovia, Wisła, Krakowianka, Garbarnia, Dąbski i Groble. Wszystko rozstrzygnęło się 17 października na stadionie Garbarni, gdzie Cracovia podejmowała Wisłę. Ten mecz przeszedł do historii krakowskiej piłki, a opowieści o nim dotarły także do innych miast. Derbowy pojedynek toczył się pod dyktando Pasów, ale nic nie chciało wpaść do siatki rywali. Wreszcie kilka minut przed końcem sędzia Tadeusz Mitusiński, były mistrz kraju w barwach Cracovii, podyktował rzut karny dla biało-czerwonych - wiślak Tadeusz Waśko wybił zmierzającą do bramki piłkę ręką. Ewidentna jedenastka, ale gracze Wisły byli zbulwersowani i rzucili się na Mitusińskiego z pięściami.

Po chwili dołączyli do nich kibice czerwonych, którzy wtargnęli na murawę i zaatakowali nie tylko arbitra, ale też zawodników Pasów. Doszło do regularnej bijatyki, która w pewnym momencie wymknęła się spod kontroli. Mitusiński został mocno poturbowany, zawierucha przeniosła się na ulice Ludwinowa, a antagoniści tak zatracili się w wymianie ciosów, że nie spostrzegli, iż zawędrowali... pod okna komendy wojskowej w Rynku Podgórskim! Tylko wielkiemu fartowi zarówno cracoviacy, jak i wiślacy mogli zawdzięczać fakt, że uniknęli wywiezienia do obozu czy rozstrzelania. Zarządzający wówczas Podgórzem komendant SS Hans Mitschke, zapalony fan futbolu, spojrzał przez okno i rzekł: "Eee, kibice. Niech się biją".


Tak więc najsłynniejsze derby za czasów okupacyjnych zakończyły się walkowerem 3:0 dla Cracovii, która tym samym sięgnęła po swoje pierwsze wojenne mistrzostwo Krakowa. Pasy zagrały wtedy w następującym zestawieniu: Władysław Pawłowski - Władysław Gędłek, Kazimierz Czech, Zdzisław Boczarski, Edward Jabłoński, Tadeusz Żuwała, Stanisław Bartyzel, Roman Zbroja, Bronisław Młynarek, Czesław Strąk "Szeliga", Henryk Bobula. Walkower walkowerem, ale Wisła poniosła również dodatkowe konsekwencje: 500 złotych kary pieniężnej i dożywotnia dyskwalifikacja dla kierownika drużyny Władysława Żaka i zawodnika Mieczysława Gracza.


Kibice Pasów to nie są chuligani

Także podczas derbów na stadionie Cracovii 15 maja 1996 roku doszło do zdarzenia, które odbiło się szerokim echem, nie tylko w Krakowie. Nie chodzi o wynik, bo biało-czerwoni przegrali z Białą Gwiazdą 0:2. Chodzi o sytuację z trybun. Jeden z kibiców Wisły, wchodząc na mecz od strony ulicy Kałuży, pomylił wejścia i trafił na sektor Cracovii. Fani biało-czerwonych, kiedy tylko go zobaczyli, wpadli na oryginalny pomysł.

 "Pamiętam to jak dziś - opowiada mi przy piwie Wojtek, znany wśród kibiców jako »Gruby«. - Kiedy chłopak się zorientował, w jakim położeniu się znalazł, był przerażony. Zapewne spodziewał się, że dostanie solidny wpier***, ale nic z tych rzeczy. Kibice Pasów to nie są chuligani, wbrew stereotypom. Zresztą wtedy były inne czasy. Owszem, laliśmy się z wiślakami po gębach, ale przecież gdyby »nasi« chcieli go pobić, to zostałaby z niego mokra plama. Pojawił się pomysł, że wiślak musi się rozebrać do naga. Ktoś niezmywalnym pisakiem napisał mu na czole: »Jestem psem wiślackim«, a potem przerzuciliśmy go na tor kolarski. Kiedy był już za płotem oddzielającym go od trybuny, rzuciliśmy mu jego szalik, którym się przewiązał, żeby zakryć jaja. Cały stadion wył ze śmiechu, a nagi wiślak gonił na swój sektor. Po powrocie na swoje osiedle, a wiem to z pewnego źródła, gość dostał... łomot, za to, że znieważył barwy, zawiązując szalik na genitaliach. To musiał być to najgorszy dzień w jego życiu, nie tylko tym kibicowskim".

Fragmenty pochodzą z książki Tomasza Gawędzkiego "Cracovia znaczy Kraków. Historia w Pasy", której premiera miała miejsce 3 sierpnia.


INTERIA.PL/materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy