Byłem kierowcą Hitlera

Nawet wtedy, gdy był bardzo zmęczony, Hitler zawsze wydawał się pogodny i rozmawiał z kierowcą. Jednym z jego miłych zwyczajów było samodzielne przygotowywanie posiłku dla szofera, żeby ten nie zasnął z przemęczenia - wspomina Adolfa Hitlera Erich Kempka, jego osobisty kierowca.

"Proszę stawić się 26 lutego 1932 roku w Berlinie, Kaisershof, w adiutanturze Prywatnej Kancelarii". Tak brzmiał telegram, który dostarczono mi we wczesnych godzinach przedpołudniowych 25 lutego 1932 roku do Essen, do biura mojego Gauleitera.

Korzystna zmiana

Mój ówczesny przełożony Gauleiter Terboven przebywał od 48 godzin w Berlinie na posiedzeniu Reichstagu. Czyżby to on właśnie wysłał do mnie ten telegram? Nie miałem o niczym pojęcia, więc nie wyobrażałem sobie, w jaki sposób depesza ta zaważy na mojej przyszłości. Byłem młodym człowiekiem i miałem całe życie przed sobą. Oczywiście od momentu przeczytania telegramu nie miałem już ani chwili spokoju.

Długa podróż na twardej ławce w wagonie trzeciej klasy pociągu pospiesznego zdawała się nie mieć końca. Gorączkowo usiłowałem sobie przypomnieć, czy nie zrobiłem czegoś złego, ale nic takiego nie przychodziło mi do głowy, depesza mogła zatem oznaczać jedynie korzystną zmianę w moim życiu.

Szofer ważnej osobistości

W końcu pociąg wjechał na dworzec Friedrichstrasse w Berlinie. Żwawo ruszyłem przez wielkomiejski tłum w kierunku Wilhelmplatz. Na kilka minut przystanąłem przed hotelem Kaiserhof, by podziwiać nowoczesną, wytworną budowlę, a potem przez obrotowe drzwi wszedłem do holu. Otoczyli mnie damy i dżentelmeni z wyższych sfer.

Zwróciłem się do jednego z wielu stojących w pobliżu boyów hotelowych. Wyglądało na to, że wie, co ma robić, bo nie zadając zbędnych pytań, poprowadził mnie długimi korytarzami, które wyłożono grubymi dywanami, do pokoju pana Brücknera. Adiutant Adolfa Hitlera przywitał się ze mną i poprosił, żebym poczekał w holu. Ku mojemu zdziwieniu zobaczyłem tam jeszcze około 30 mężczyzn.

Reklama

Po chwili rozmowy uświadomiłem sobie, że wszyscy przyjechaliśmy do hotelu Kaiserhof z różnych stron Niemiec w odpowiedzi na telegram. Czuliśmy się skrępowani. Szybko się okazało, że wykonywaliśmy dotąd podobną pracę, mianowicie każdy był szoferem jakiejś ważnej osobistości z kierownictwa NSDAP (Narodowosocjalistyczna Niemiecka Partia Pracy). Tak więc byliśmy niejako prominentami wśród osób wykonujących ten zawód. Skoro wszystkich nas tu zawezwano, musiało widocznie chodzić o jakieś niezwykle ważne zadanie. Każdy z nas miał nadzieję, że to właśnie jemu przypadnie ono w udziale.

Wreszcie nadszedł moment ulgi.

- Zapraszamy panów do pokoju numer 135!

"Najwyraźniej wypadłem całkiem dobrze"

Znowu podążyliśmy za boyem hotelowym, by w końcu przekroczyć próg pokoju, w którym pracował i mieszkał w Berlinie Adolf Hitler. Choć nikt nam tego nie nakazał, ustawiliśmy się w półkolu według wzrostu. Jako najmniejszy zamykałem lewe skrzydło. Gdy spojrzałem na o wiele ode mnie wyższych, dobrze zbudowanych kolegów, moja nadzieja gwałtownie zmalała.

Brückner wywoływał nas po kolei, po czym byliśmy przepytywani przez Hitlera i sprawdzani pod kątem naszych umiejętności zawodowych. W końcu przyszła kolej i na mnie.

- Erich Kempka... ojciec jest górnikiem w Zagłębiu Ruhry w Oberhausen... mam dwadzieścia jeden lat, dotychczas byłem szoferem Gauleitera Trebovena...

Takie były moje pierwsze odpowiedzi na pytania zadane przez Adolfa Hitlera.

A potem poszło już błyskawicznie: - Jakim samochodem jeździł pan do tej pory? Zna pan ośmiolitrowy kompresorowy silnik Mercedesa? Ile koni mechanicznych ma ten samochód? Gdzie uczył się pan prowadzić auto? Jak zachowa się pan, wjeżdżając w nieznany podwójny zakręt, przy prędkości 80 km/h, gdy naprzeciwko zobaczy pan inny samochód?

Pytania następowały po sobie z taką szybkością, że musiałem reagować błyskawicznie. Nie było to łatwe, gdyż nie spodziewałem się, że akurat ten człowiek dysponuje tego rodzaju techniczną wiedzą.

Byłem zdziwiony, kiedy zauważyłem, że najwyraźniej wypadłem całkiem dobrze. A jednak byłem oszołomiony. Skrzydeł dodawała mi myśl, że mógłbym wozić człowieka, znanego już wówczas w całych Niemczech jako jedna z najbardziej wybijających się osobistości życia politycznego.

Kilka słów od Hitlera

Kiedy, jak się wydawało, odpowiedziałem i na ostatnie jego pytanie w sposób zadowalający, Hitler krótko uścisnął mi rękę na pożegnanie. Wszyscy zostaliśmy więc przeegzaminowani i w napięciu czekaliśmy, co się dalej wydarzy. Spotkało nas jednak spore rozczarowanie.

Hitler skierował do nas tylko kilka słów. W emocjonalny sposób wyjaśnił nam, jak odpowiedzialny jest zawód kierowcy.

Był rad, że miał przyjemność poznać tylu odpowiedzialnych ludzi naraz. Po czym szybko się pożegnał i wyszedł, nie wyjawiając, dlaczego nas wezwano.

Adiutant Brückner wyjaśnił nam, że szukają zmiennika dla Juliusa Schrecka, obecnego kierowcy Adolfa Hitlera. Człowiek, którego wybiorą, zostanie o tej decyzji powiadomiony w stosownym czasie.

Dostaliśmy po 15 marek i odesłano nas do domów.

Wybrany, by wozić Adolfa Hitlera

Znowu zaczęły się godziny pełne niepewności. Bez celu błąkałem się aż do odjazdu pociągu po berlińskiej metropolii. Spotkanie z Hitlerem zrobiło na mnie wielkie wrażenie.

Teraz, kiedy wiedziałem już, o co chodzi, moje nadzieje wzrosły jeszcze bardziej, a moje wątpliwości stały się jeszcze dokuczliwsze. Ucieszyłem się więc, kiedy znalazłem się w pociągu pospiesznym jadącym do Essen.

Kilka godzin po przybyciu na miejsce trzymałem w dłoniach kolejny telegram: "1 marca 1932 roku proszę się stawić u Rudolfa Hessa w Brązowym Domu w Monachium". Wiedziałem już, że teraz moje życzenia i nadzieje się spełnią! Zostałem wybrany, by wozić Adolfa Hitlera - człowieka, który był na ustach całych Niemiec - i towarzyszyć mu w jego podróżach.

Mercedes wzbudzający największy podziw

Przybywszy do Monachium, zmęczony podróżą, skierowałem się powoli w stronę Brienner Strasse, taszcząc bagaż przez wysoki śnieg. Spytałem o "Brązowy Dom", a któryś z przechodniów wyjaśnił mi, jak tam dojść.

Na miejscu zameldowałem się w biurze Rudolfa Hessa. Objaśniono mi, że oczekuje się mnie już w firmie Daimler-Benz na Dachauer Strasse. Taksówka zawiozła mnie pod wskazany adres, gdzie przyjęty zostałem przez pana Schrecka, osobistego kierowcę Adolfa Hitlera i osobę mu towarzyszącą. Powitał mnie wylewnie i zaraz zasypał pytaniami o kwestie związane z automobilizmem.

W pierwszym rzędzie chciał wiedzieć, czy prowadziłem już kiedyś mercedesa z sześciolitrowym silnikiem. Musiałem zaprzeczyć. Wówczas udał się ze mną oraz z kilkoma innymi mężczyznami, którzy mu towarzyszyli, do garażu, gdzie pokazał mi otwartą limuzynę, przeznaczoną dla sześciu do ośmiu osób. Jej widok wzbudził mój największy podziw. Nie widziałem dotychczas takiego auta. Pan Schreck objaśnił mi dane techniczne tego ogromnego Mercedesa, pokazał silnik, a także wszelkie inne ważne szczegóły.

Koce na siedzeniu

Byłem za niski, by prowadzić taki samochód, na siedzeniu ułożono więc koce i przystosowano je tak, bym miał lepszą widoczność drogi. Musiałem sam wyprowadzić samochód z garażu, a potem w dziennym świetle przyjrzałem się silnikowi i sprawdziłem stan oleju i wody.

Panu Schreckowi towarzyszyło już wtedy siedem osób. Wszyscy wsiedli do limuzyny. Ja zaś usiadłem za kierownicą i po raz pierwszy poprowadziłem ten olbrzymi samochód prosto do Berlina. Tam raz jeszcze przedstawiono mnie Adolfowi Hitlerowi. Tym razem rozmowa, jaką ze mną prowadził, miała dużo bardziej osobisty charakter. Dokładnie wypytywał o moje stosunki rodzinne, chcąc w najdrobniejszych szczegółach dowiedzieć się wszystkiego na temat mojego dotychczasowego życia i pracy.

W tamtej chwili obudziło się we mnie owo silne poczucie osobistego zaufania do jego osoby, które nie opuściło mnie ani razu przez długie lata towarzyszenia mu.

Sam wytyczał trasę

Rozpoczęła się wyborcza walka o fotel prezydencki. Prowadziłem wówczas samochód przeznaczony dla gości. Każdego dnia przemierzałem długie trasy. Punktualnie zajeżdżaliśmy do miast i miasteczek, w których miał przemawiać Hitler. Kiedy tylko kończył, zaraz ruszaliśmy dalej. Zazdrościłem panu Schreckowi

i byłem szczęśliwy, kiedy pewnego razu mogłem go w drodze wyjątku zastąpić. Nawet wtedy, gdy był bardzo zmęczony, Hitler zawsze wydawał się pogodny i rozmawiał z kierowcą. Jednym z jego miłych zwyczajów było samodzielne przygotowywanie posiłku dla szofera, żeby ten nie zasnął z przemęczenia.

Z rozłożoną na kolanach mapą samochodową Hitler sam wytyczał całą trasę. Wyznaczał też czas przybycia na miejsce, tak, abyśmy mogli wszędzie dotrzeć punktualnie. Zadanie szofera polegało jedynie na tym, żeby bezpiecznie prowadzić samochód i dotrzymywać terminów.

Mając już za sobą wiele wieców wyborczych w północnych Niemczech, wracając z Hamburga, przybyliśmy w końcu do Berlina. W tym czasie pan Schreck zatruł się mięsem. Hermann Göring, który najczęściej towarzyszył wówczas Hitlerowi podczas jego podróży, musiał następnego dnia zasiąść za kierownicą. Pod wieczór dotarliśmy do Szczecina. Zanim Hitler udał się do hotelu, polecił mi, żebym dokładnie zapoznał się z obsługą jego samochodu, ponieważ miałem zastąpić Hermanna Göringa i jeszcze tej samej nocy zawieźć go do nadwarciańskiego Gorzowa.

Hitler z zasady nie pił alkoholu

Między drugą a trzecią nad ranem kolumna naszych samochodów ruszyła w trasę. We wczesnych godzinach porannych dotarliśmy do pałacu Liebenow, gdzie spotkaliśmy się z niezwykle serdecznym przyjęciem. Hitler przeprosił nas i natychmiast udał się do pokoju, który był do jego dyspozycji, aby odpocząć. My jednak, jego osobista eskorta oraz paru innych gości, zostaliśmy podjęci nad wyraz gościnnie.

Chciałbym przy tej okazji zauważyć, że przed 1932 rokiem Hitler nigdy nie brał udziału w większych biesiadach. Nawet po przejęciu obowiązków państwowych wciąż prowadził niezwykle skromny tryb życia i z zasady nie pił alkoholu. Tylko wyjątkowo pozwalał sobie na kieliszek wódki żołądkowej jako środka na bóle brzucha, które miewał na skutek zatrucia gazem bojowym w czasie pierwszej wojny światowej.

"Kierowcy i piloci to moi przyjaciele"

Kampania wyborcza miała się ku końcowi. Z dużym bagażem doświadczeń wróciliśmy do Monachium. Przemierzyliśmy 12 tys. km - dystans, którego w tak krótkim czasie nie miałem już w późniejszym życiu ponownie pokonać. Po przybyciu do Monachium zdrowy już Schreck powiadomił mnie, że ta kampania wyborcza była moim okresem próbnym. Hitler powiedział mu, że jest ze mnie jako kierowcy zadowolony.

Zadanie, które miano mi przydzielić, polegało na obwożeniu Hitlera po Monachium i okolicach. Poza tym miałem wciąż prowadzić samochód dla gości na dłuższych trasach.

W 1932 roku przemierzyłem ponad 120 tys. km. W dzień i w nocy objeżdżaliśmy przeróżne niemieckie krainy. Wiele pięknych przeżyć ubogaciło mnie w czasie odbytych wtedy podróży. Nigdy nie miałem wrażenia, że podróżuję z "przełożonym", lecz raczej ze starszym ode mnie przyjacielem, który traktował mnie po ojcowsku. Adolf Hitler praktycznie nie rozmawiał ze mną o polityce, jednak mogłem udać się do niego z wszelkimi osobistymi bolączkami i zgryzotami.

Dla wszystkiego znajdował zrozumienie i chętnie słuchał. Zawsze zważał na to, żebyśmy my, kierowcy, byli goszczeni i podejmowani jak najlepiej. Hitler zawsze podkreślał: "Kierowcy i piloci to moi najlepsi przyjaciele! Powierzam im swoje życie!".

Powyższy tekst jest fragmentem książki Ericha Kempki "Byłem kierowcą Hitlera", która ukazała się nakładem wydawnictwa Vesper.

Tytuł oraz śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Adolf Hitler | II wojna światowa | książki | Niemcy | służba | Mercedes | kierowca
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama