Bomba atomowa wypadła przez przypadek

Convair B-36 Peacemaker - z samolotu tego typu przypadkowo zrzucono bombę atomową /USAF /domena publiczna
Reklama

Wydawać by się mogło, że ludzie, wspomagani technologią, nie są w stanie popełnić tragicznych w skutkach błędów. Jednak, jak pokazuje historia, homo sapiens jest zdolny do wszystkiego. Na przykład do przypadkowego zrzucenia bomby atomowej.

Nad całą drugą połową XX wieku wisiała groźba zagłady atomowej. Broń jądrowa pojawiła się najpierw w arsenale Stanów Zjednoczonych, później ZSRR. Dziś pociski z głowicami jądrowymi znajdują się na wyposażeniu armii przynajmniej dziewięciu państw na świecie.

Bomby atomowe to jedne z najstraszniejszych broni na świecie i powinna być ściśle pilnowane, aby nie dostać się w niepowołane ręce. Okazuje się jednak, że im więcej pocisków na składzie, tym więcej może się ich zgubić. Amerykanie, spośród 10 tysięcy posiadanych przez lata głowic, zgubili około 14. Rosjanie, mający podobny arsenał, zgubili ich około 40. Głównie w wyniku awarii na okrętach podwodnych.

Reklama

Do pierwszych wypadków z bronią atomową dochodziło jeszcze w czasie projektu "Manhattan" , w czasie budowy trzech pierwszych bomb atomowych. Już po próbach z lipca 1945 roku i bojowym użyciu bomb atomowych, Harry’emu K. Daghlianowi na rdzeń plutonowy spadła cegła z węglika wolframu, która była wykorzystywana do obudowywania rdzenia. Naukowiec zmarł trzy tygodnie później w wyniku choroby popromiennej.

Jednak prawdziwa plaga rozpętała się w latach 50 XX wieku. Wraz z gwałtownym rozrostem potencjału atomowego ZSRR i USA broń atomowa była utrzymywana w gotowości do natychmiastowego użycia. Oznaczało to, że samoloty amerykańskiego Strategic Air Command - Dowództwa Lotnictwa Strategicznego, nieprzerwanie znajdowały się w powietrzu z ładunkami atomowymi w komorach bombowych.

I właśnie za przyczyną samolotu należącego do SAC zgubiono pierwszą bombę atomową. W poniedziałek 13 lutego 1950 roku pierwszy raz wysłano do dowództwa sygnał "Broken Arrow", który oznaczał zaginięcie ładunku atomowego. Do maja 1957 roku Amerykanie zgubili jeszcze trzy bomby atomowe typu Mk. 4. Żadnej z nich do dziś nie udało się odnaleźć.

Przypadkowy zrzut

27 maja 1957 roku załoga bombowca strategicznego B-36 Peacemaker otrzymała rozkaz przetransportowania bomby atomowej Mark 17 z bazy w Biggs w Teksasie do bazy Kirtland w stanie Nowy Meksyk.

Była to standardowa procedura wymiany ładunków pomiędzy bazami, służąca uzupełnieniu stanu. Lot przebiegał spokojnie aż do godziny 11:50. Samolot znajdował się na wysokości 500 metrów, przygotowując się do lądowania. Wówczas stało się coś nieoczekiwanego.

Ważąca 19 ton 10-megatonowa bomba wodorowa Mark 17 wypadła, wraz z drzwiami komory bombowej, nad miastem Albuquerque. Automatycznie zadziałały spadochrony hamujące, jednak wysokość była zbyt mała.

Bomba uderzyła 7200 metrów od krawędzi pasa startowego, 500 metrów od granicy bazy wojskowej, na niezamieszkanym terenie, należącym do University of New Mexico. Po chwili nastąpiła eksplozja ładunków konwencjonalnych, używanych do inicjowania reakcji atomowej. W ziemi powstał krater głębokości 3,5 i średnicy 7 metrów. Szczątki korpusu zostały rozrzucone w promieniu ponad półtora kilometra od miejsca eksplozji.

Wydarzenie zostało natychmiast utajnione. Wojsko zaczęło śledztwo. Relacje o przyczynach incydentu są różne. Początkowo sądzono, że nastąpiła awaria systemu zwalniania bomby z zaczepów. Oficjalne dokumenty, opublikowane w latach 80., informują jedynie, że mechanizm zwalniający został przesunięty na niewłaściwą pozycję. Jak do tego doszło?

Brak równowagi

Jedna z wersji, opowiadanych przez żołnierzy USAF sugeruje, że członek załogi przechodząc przez komorę bombową, został zaskoczony nagłą turbulencją i stracił równowagę. Aby ją odzyskać chwycił dźwignię ręcznego zwalniania bomby, powodując, że Mark 17 wypadła przez zamknięte drzwi komory bombowej i spadła na ziemię. Incydent został utajniony.

Amerykański rząd po raz pierwszy poinformował o wypadku w 1981 roku. W krótkim oświadczeniu przekazał jedynie, że przypadkowo zrzucono broń atomową. Lokalna gazeta, "Albuquerque Journal", zwróciła się do Departamentu Obrony o przekazanie wszystkich informacji.

Dokumenty uzyskane przez czasopismo w ramach ustawy o wolności informacji, zawierały dokładny opis przebiegu wypadku. Prócz określenia samych przyczyn. Opinia publiczna była wstrząśnięta. Jak można było przypadkowo zrzucić bombę, która miała około 625 razy większą moc niż bomba zrzucona na Hiroszimę?

Głos zabrał kapitan Jim Berg, jeden z oficerów prasowych USAF. Powiedział, że ładunek nuklearny nie był przenoszony wewnątrz korpusu bomby, a zdemontowany i transportowany w drugiej komorze. Nie doszło także do poważnego skażenia - podwyższona radioaktywność była jedynie w promieniu półtora kilometra od leja.

Rzecznik podkreślił, że współczesne zabezpieczenia są znacznie lepsze i do takich sytuacji już nie dojdzie. Jak się okazało, jedyną ofiarą przypadkowego zrzutu bomby atomowej, była krowa, która pasła się nieopodal płotu okalającego bazę.

***Zobacz także***

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy