Blamaż Polaków w meczu z Kolumbią? Bywało znacznie gorzej…

Robert Lewandowski - niespełniony lider Polaków na MŚ w Rosji /AFP
Reklama

Po druzgocącej porażce w "meczu o wszystko" z Kolumbią (0-3) nasi reprezentanci stracili szansę na awans do kolejnej fazy mistrzostw świata. Klęska? Niby tak, ale kamienując Roberta Lewandowskiego i jego kolegów warto pamiętać, że w historii naszej "kopanej" bywało o wiele gorzej.

Juan Cuadrado wkręcał w ziemię naszych obrońców niczym juniorów, Radamel Falcao jednogłośnie wygrał pojedynek snajperów z "Lewym", a James Rodriguez nakrył Piotra Zielińskiego czapką, efektownie dyrygując ofensywą Kolumbijczyków.

Największe upokorzenie w historii

Wszystko to doskonale wiemy. Doskonale znamy również następstwa jednostronnego niedzielnego spotkania w Kazaniu - nasi rywale pozostają w grze, a Polacy, do czego w ostatnim czasie przywykliśmy na mundialach, spróbują ocalić w konfrontacji z Japonią honor, a potem złapią za walizki i rozjadą się po świecie.

Jest źle? Ano jest i pewnie bez lekkiego trzęsienia ziemi w kadrze się nie obejdzie, ale... pamiętajmy, że bywało gorzej.

Reklama

Dokładnie 70 lat temu, 26 czerwca 1948 roku, "Biało-czerwoni" rozegrali najbardziej upokarzające spotkanie w historii. Na oczach 28 900 widzów zgromadzonych na Idraetsparken w Kopenhadze, Polacy zostali zdmuchnięci z murawy przez Danię. Gospodarze wygrali aż 8-0.

Festiwal strzelecki rozpoczął w 26. minucie Karl Hansen. Przed przerwą jego koledzy jeszcze trzykrotnie pakowali piłkę do bramki, w której - ku własnej rozpaczy - stał Henryk Skromny z Legii Warszawa. W drugiej połowie Duńczycy dołożyli kolejne cztery gole, a szczególnie brylował Carl Praest, autor hat-tricka.

Nigdy wcześniej - ani później - reprezentacja Polski nie została tak upokorzona na boisku.

Diagnoza porażki nadal aktualna

"Duńczycy zagrali znakomicie, przeważali pod każdym względem i zwyciężyli zasłużenie. Jest to nienotowana klęska w dziejach naszego piłkarstwa i stanowi ciemną plamę na naszym sporcie" - czytamy w krótkiej relacji "Dziennika Polskiego", opublikowanej w poniedziałek 28 czerwca 1948.

W kolejnym wydaniu gazety Józef Figna w artykule pt. "Dlaczego cyfry tak skaczą" zastanawiał się nad przyczynami kompromitacji Polaków w Danii.

"Nie tak dawno wygraliśmy z Czechami, którzy zajmują tak wysoką pozycję w światowym piłkarstwie, a nagle przegrywamy tak sromotnie. Nierówność formy naszych czołowych piłkarzy jest wprost fantastyczna. Zdaje się, że przyczyny tego należy szukać w naszej psychice, którą cechuje z jednej strony brawura i zapał, a z drugiej łatwość depresji i załamania.

(...)

Niejednokrotnie u drużyn naszych jest czynnikiem decydującym pierwszy gol, strzelony przez przeciwnika. Jest to wada, z którą trzeba walczyć. Prawdziwa bojowość drużyny polega nie na zmiennych nastrojach, lecz na nieustępliwej walce od pierwszej do ostatniej minuty gry".

Brzmi znajomo, prawda?

Człowieku, lepiej nie wracaj do Polski

W składzie Polaków, poza wspomnianym już Henrykiem Skromnym, znaleźli się głównie zawodnicy Legii Warszawa, Cracovii, Wisły Kraków i Ruchu Chorzów. Wśród nich m.in. Gerard Cieślik - późniejsza legenda "Biało-czerwonych", czy Mieczysław Gracz.

Wiślak, znany z tego, że mówił to, co myśli, podzielił się po meczu kilkoma uwagami z dziennikarzami. Skrupulatnie zanotował je reporter "Przeglądu Sportowego". Piłkarz powiedział, że sam nie wie, co w niego wlazło, a po szóstym golu dla Danii chciał grać z zamkniętymi oczami, żeby nie patrzeć na to, co dzieje się na murawie.

Tłumaczył też wysokiemu rangą działaczowi, że "na jego miejscu pozostałby w ogóle w Danii i nie pokazałby się już w Polsce".

Chociaż mecz w Kopenhadze miał wyłącznie towarzyski charakter, jego wynik poszedł w świat. Trafił również z większą niż zazwyczaj mocą pod krajowe strzechy - pierwszy raz po II wojnie światowej Polskie Radio przeprowadziło wówczas transmisję z wyjazdowego spotkania naszych piłkarzy.

Wyczekiwana powtórka z historii

Klęska w meczu z Kolumbią oznacza dla Polaków koniec marzeń o podboju rosyjskich boisk. Sromotna wpadka w starciu z Danią również miała poważne reperkusje. W razie wygranej, przypomniał przed dwoma laty "Przegląd Sportowy", kadra miała dostać zielone światło od władz (nie tyle polskich, co radzieckich) na wyjazd na Igrzyska Olimpijskie w Londynie.

Było się więc o co kopać.

Tyle o negatywach, a co - poza dalszą karierą Gerarda Cieślika - możemy dobrego powiedzieć o reprezentacji sprzed siedmiu dekad? Pierwszy i ostatni raz wystąpił w niej wówczas Kazimierz Górski. Kto wie, może i w Kazaniu biegał po boisku ktoś, kto wprowadzi następne pokolenie do elity światowego futbolu?

Nic nam nie zaszkodzi o takiej ewentualności przynajmniej... pomarzyć.

***

Zobacz również:

Były piłkarz Wisły Kraków i reprezentacji zamordowany w Chicago

(dj)

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy