Błąd Birkenmajera: Na szczyt za wszelką cenę

Galeria Gankowa z Rysów zimą, w tle widoczny masyw Gerlacha /Wikimedia Commons /domena publiczna
Reklama

Wincenty Birkenmajer był jednym z najważniejszych taterników dwudziestolecia międzywojennego. Zmarł w tragicznych okolicznościach podczas próby zimowego przejścia wschodniego filara Ganku. Śmierć wspinacza, w którą z początku nie chcieli uwierzyć jego koledzy, z czasem stała się synonimem zwycięstwa ambicji nad rozsądkiem.

Zawitał w Tatry stosunkowo późno. Miał 25 lat, kiedy zauroczył się pierwszymi poważniejszymi górskimi wędrówkami. Turystycznymi szlakami wszedł na Giewont, Świnicę, Rysy i... już nie wyobrażał sobie życia z dala od gór.

Fantastyczny plan Birkenmajera

Niedługo po powrocie do domu złożył podanie o przyjęcie do Sekcji Taternickiej AZS w Krakowie. Zaczęły się spotkania w górskim gronie, wyjazdy w podkrakowskie skałki i snucie coraz śmielszych planów. Młody Wincenty zbierał doświadczenie, poznawał podobnych sobie zapaleńców i na długie tygodnie wyjeżdżał do Zakopanego..

Jan Kazimierz Dorawski napisze po jego śmierci w “Taterniku":

Reklama

“Punktem zwrotnym staje się sezon letni 1929 roku. Pierwsze drogi nadzwyczaj trudne, pierwsze problemy w wielkim stylu - pierwszy atak do zachodniej ściany Łomnicy. Na tej podstawie powstaje fantastyczny plan Birkenmajera na lato 1930: plan dokonania 60 pierwszych wejść w ciągu trzech miesięcy. Nie został on wprawdzie całkowicie wypełniony, lecz i to, czego dokonał Birkenmajer owego lata, nie ma sobie równego w dotychczasowej historii taternictwa".

Wspinacz z podkrakowskiego Czernichowa wytyczył tamtego lata 36 nowych dróg. 

W górskim CV miał również ambitne i bogate w osiągnięcia wyjazdy w Alpy. Małgorzata i Jan Kiełkowscy w Wielkiej Encyklopedii Gór i Alpinizmu stwierdzą, że “był jednym z prekursorów ekstremalnej wspinaczki w Tatrach", alpinistą i taternikiem o uznanej renomie. 

W Tatry prosto z dworca kolejowego

Góry były tylko jedną z jego życiowych dróg. Urodzony 24 czerwca 1899 roku w Czernichowie Wincenty Birkenmajer pochodził z inteligenckiej rodziny. Jego ojciec Ludwik Antoni Birkenmajer był profesorem Uniwersytetu Jagiellońskiego i cenionym historykiem, karierę naukową zrobili również bracia taternika - Józef i Aleksander.

Wincenty z wykształcenia był polonistą. Prowadził zajęcia z literatury polskiej w gimnazjach w Nakle nad Notecią, Inowrocławiu i Poznaniu, a także w Korpusie Kadetów w Rawiczu. I chociaż praca zawodowa rzuciła go daleko od rodzinnego Czernichowa i ukochanych Tatr, wolne chwile spędzał w górach, tłukąc się przez wiele godzin pociągiem na Podhale.

Tak też było wiosną 1933 roku, gdy wymarzył sobie realizację śmiałego planu polegającego na pierwszym w zimowych warunkach przejściu wschodniego filara Ganku. Znał tę potężną ścianę doskonale. 15 lipca 1930 roku wraz z Kazimierzem Kupczykiem (zginął w Tatrach dwa tygodnie później) jako pierwsi przeszli ją latem.

Wymiotował i miał krwotok z nosa

W wyprawie towarzyszył mu Stanisław Groński. Ruszyli 13 kwietnia przed południem z Roztoki. Kilka godzin później zrobili rekonesans pod ścianę i zabiwakowali nad Zielonym Stawem. Wstali przed świtem. Śniadanie. Pakowanie sprzętu. Wyszli po szóstej.

Młodszy o osiem lat taternik szybko zauważył, że z kolegą jest coś nie tak. Wincenty Birkenmajer, zmęczony długą podróżą, daleki od optymalnej formy fizycznej, nie miał nawet sił, by zabrać całość przypadającego mu bagażu. Zgodził się oddać go partnerowi.

“Mimo tego dostał wymiotów, bicia serca i lekkiego krwotoku z nosa. Doradzałem mu, by jeden dzień odpoczął, a co będzie dalej - zobaczymy. Oświadczył jednak, że czuje się lepiej. (...). Weszliśmy w ścianę" - wspominał potem w “Taterniku" Stanisław Groński. 

Prowadził Wincenty Birkenmajer. Tak się umówili, a właściwie tak zarządził nieformalny lider wyprawy. Chociaż miał tylko 34 lata, był świadomy swej metryki. Uważał, że to jedna z nielicznych okazji, jakie mu zostały do tego, by dokonać w Tatrach czegoś wielkiego.

Wspinacze mozolnie zdobywali wysokość. Zadanie utrudniały pełne lodowych okruchów lawinki, schodzące nieustannie rynną, w której się znajdowali. Stanisław Groński kilkakrotnie namawiał partnera do odwrotu. Ten w końcu się zgodził. Wrócili pod ścianę i zjedli obiad. Rozmawiali też o alternatywnych drogach, ale Wincenty Birkenmajer zbył propozycje kolegi.

“Nie szerz defetyzmu" - zganił młodszego taternika. Kilka godzin później, gdy znów byli w ścianie, a śnieg i lawiny pyłowe spadały im na głowy, Stanisław Groński ponownie namawiał do przerwania wyprawy, ale tym razem odpowiedź była jeszcze bardziej kategoryczna. Wieczorem zaczęło mocniej wiać, odczuwalna temperatura momentalnie spadła.

Wicher o sile huraganu

Tej nocy nie spali. Wspinali się do pierwszej. Na wysokości 1900 m. wykopali w śniegu jamę, rozpięli namiot i po zjedzeniu późnej kolacji bez powodzenia próbowali zapaść w sen. Rankiem ruszyli w górę. Sypało bez przerwy. 

“Profesor Birkenmajer czuł się niedobrze i często korzystał z pomocy liny. Zerwała się silna kurniawa [śnieżyca - przyp. DJ], która dawała nam się mocno we znaki. Pragnęliśmy dojść na Galerię Gankową i tam założyć nowy biwak. Spodziewaliśmy się, że będzie tam zacisznie, tymczasem, gdyśmy o godz. 23 dotarli na wschodni skraj Galerii, okazało się, że wicher jest tu jeszcze silniejszy niż w ścianie i osiąga nasilenie huraganu" - opowiadał Stanisław Groński.

Próby rozbicia namiotu spełzły na niczym. Wiatr porwał jego dno, okryli się więc płachtą biwakową. Próbowali uruchomić maszynkę spirytusową, ale większość zapałek przemokła, inne zdmuchiwał wiatr. Udało im się tylko podgrzać odrobinę wody ze stopionego śniegu.

Byli przemoczeni. Z każdą godziną tracili siły. W nocy zgubili również część zapasów żywności i jedną z rękawic Wincentego Birkenmajera, prawdopodobnie zdmuchnięte do podnóża ściany. Przeczekali noc, zapadając co chwila w krótki sen. Gdy odsunęli płachtę, uderzyła w nich wichura. 

Rozpoczęła się walka o przetrwanie i długa przeprawa przez Galerię Gankową do Rumanowej Przełęczy, aż do Popradzkiego Stawu i ciepła tamtejszego schroniska. Starszy z taterników czuł się coraz gorzej. Powoli stawiał kolejne kroki. 

“Zrozumiałem, że Birkenmajer już nie żyje"

Stanisław Groński asekurował stąpającego z narastającym trudem partnera.

Wincenty Birkenmajer coraz rzadziej reagował na jego głos. Krzyczał więc: “Teraz prawa noga! Teraz lewa! Teraz czekan!" - lecz starszy z taterników słaniał się na nogach, aż w końcu każdemu pokonanemu metrowi towarzyszył upadek. Obsuwali się razem, ryzykując lot w przepaść. 

“Odebrałem mu czekan i ciągnąłem go dalej. Zabrakło mi jednak wkrótce sił i począłem marznąć. Gdy sobie rozgrzałem rękę, zauważyłem, iż towarzysz mój sprawia wrażenie trupa. Usta miał otwarte, nieruchome, oczy zaszłe bielmem, ani śladu życia. Wykopałem półeczkę w śniegu i ułożyłem na niej ciało. Następnie stwierdziłem, że serce nie bije, że nie ma ani śladu oddechu. Zrozumiałem więc, że prof. Birkenmajer już nie żyje".

26-latek zrozumiał też, że jeśli chce przeżyć, musi jak najszybciej dostać się do Popradzkiego Stawu. Po chwili marszu umysł spłatał mu figla. Usłyszał za plecami głos, ale gdy wrócił do ciała kolegi, okazało się, że była to tylko halucynacja. Szczęśliwie dotarł do schroniska i powiadomił Sekcję Ratowniczą PTT o tragedii. Był wyczerpany i odmrożony.

Pierwsza taka wyprawa ratowników TOPR

Prasa i radio podały zwięzły komunikat:

“Dnia 17 bm. wybitny taternik, prof. Wincenty Birkenmajer, zamarzł na śmierć w ścianie Ganku. Jego towarzysz, Stanisław Groński, zdołał się uratować".

W środowisku taternickim konsternacja i niedowierzanie. Tak doświadczony i utytułowany wspinacz miałby umrzeć w górach z wyczerpania? Niestety, lakoniczna wiadomość okazała się prawdziwa.

Kilka dni później ratownicy TOPR sprowadzili zwłoki taternika do Zakopanego. Naczelnik Pogotowia i kierownik ekspedycji Józef Oppenheim stwierdził później, że była to pierwsza taka misja TOPR w warunkach zimowych, wyprawa trudna i niezwykle niebezpieczna.

Ambicja silniejsza od rozsądku

Wincenty Birkenmajer został pochowany na Nowym Cmentarzu w Zakopanem.

Śmierć tak doświadczonego taternika wywołała poruszenie w środowisku. Od jego nazwiska wziął się później termin “błąd Birkenmajera", oznaczający przecenienie przez wspinacza swoich aktualnych możliwości. Chociaż organizm wysyłał sygnały, Wincenty Birkenmajer postanowił wejść w ścianę za wszelką cenę, stawiając ambicję ponad rozsądek.

Wawrzyniec Żuławski w “Trylogii tatrzańskiej" zapisze później:

“Potężny, osiemset metrów liczący filar Ganku, który zaatakował Birkenmajer, stanowił przedsięwzięcie o najwyższych trudnościach. Zdobycie go zimą byłoby wyczynem niezwykłym - rekordem tatrzańskim na długie lata. Więc może tu tkwił błąd? W porwaniu się na zadanie przewyższające siły?"

Śmiały plan Wincentego Birkenmajera zostanie zrealizowany dopiero piętnaście lat później. W grudniu 1948 roku filar Ganku zimą jako pierwsi przejdą bracia Janusz i Paweł Vogel.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama