BAC One-Eleven: 50 lat od katastrofy samolotu na autostradzie w Niemczech

Samolot BAC One-Eleven, który uległ katastrofie /WikimediaCommons /domena publiczna
Reklama

W poniedziałek, 6 września 1971 roku z Hamburga do Malagi wystartował samolot BAC One-Eleven linii Paninternational. Tuż po starcie - z powodu awarii silników - piloci zmuszeni zostali do awaryjnego lądowania na autostradzie. Chociaż sztuka ta się powiodła, katastrofy nie udało się uniknąć. Rozpędzony samolot uderzył w znajdujący się nad drogą wiadukt i zajął się ogniem. Zginęły 22 osoby, a 99 zostało rannych.

Zobacz także: Największa tragedia w historii włoskiego futbolu

To miał być lot jakich wiele. Pasażerowie przybyli na lotnisko późnym popołudniem. Samolot z Hamburga do Malagi według rozkładu miał wystartować o godzinie 18:18 i po kilkugodzinnym locie dotrzeć do Hiszpanii. Na pokładzie oddanego zaledwie rok wcześniej do użytku samolotu BAC One-Eleven było 121 osób, w tym 115 pasażerów.

Awaria obydwu silników

Kilkanaście minut przed planowanym odlotem załoga zaczęła standardową procedurę startową. Wieża wydała zgodę i kapitan rozpoczął kołowanie w kierunku pasa startowego oznaczonego numerem 34. O wyznaczonej wcześniej harmonogramem porze, samolot zaczął wzbijać się w powietrze.

Reklama

W pewnej chwili piloci zorientowali się, że coś jest nie tak. Awarii niemal natychmiast uległy obydwa silniki. Najpierw posłuszeństwa odmówił lewy, a tuż po nim ten znajdujący się po prawej stronie od kabiny. Kiedy samolot wzniósł się na wysokość 300 metrów piloci próbowali nabrać prędkości i zrestartować silniki, ale bez powodzenia.

Wiedząc, że nie mają innego wyjścia, zdecydowali o powrocie na lotnisko, z którego dopiero co wyruszyli. Niestety, załoga szybko musiała zmienić plany. Samolot zaczął w błyskawicznym tempie tracić wysokość, kapitan zdał sobie sprawę, że prędzej się rozbije, niż wróci na lotnisko. Wiedział, że musi lądować natychmiast.

Katastrofa na autostradzie

Po krótkiej naradzie wybór padł na jezdnię autostrady, prowadzącej z Hamburga do Kilonii. Awaryjny manewr początkowo przebiegał bez zarzutu. Pilot zdołał posadzić maszynę na jezdni, jednak BAC One-Eleven pędził ze znaczną prędkością. Hamowanie w tak ekstremalnych warunkach wymagało czasu, a tego załoga samolotu nie miała.

Po kilku sekundach wypełniona paliwem maszyna uderzyła w przebiegający nad autostradą wiadukt. Pożar wybuchł natychmiast, trawiąc żywcem znajdujących się wewnątrz maszyny pasażerów. Na miejsce szybko przybyły służby ratunkowe, jednak 22 osób (21 pasażerów i jednego członka załogi) nie udało się uratować. 

Pozostałe osoby obecne na pokładzie przeżyły, odnosząc mniej lub bardziej poważne obrażenia. Jedna z nich, szefowa stewardess, zginęła szesnaście lat później w katastrofie niewielkiej cessny, do której doszło 31 maja 1987 roku w pobliżu lotniska w Lubece.

Tragiczna w skutkach pomyłka

Tuż po katastrofie ruszyło śledztwo, badające przyczyny koszmarnego wypadku. 

Badania wykazały, że do awarii silników doszło z powodu pomyłki. Część zbiorników układu wspomagania ciągu silników, wykorzystywanego podczas startu, zamiast wodą, wypełniono również paliwem. Gdy paliwo dostało się do silników, obroty wzrosły gwałtownie i doszło do ich przegrzania, a następnie awarii, której nie dało się usunąć w powietrzu. 

Wiadukt od lotniska, gdzie można było bezpiecznie posadzić samolot, dzieliło ledwie 4,5 km.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: katastrofa lotnicza | Dariusz Jaroń | historia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy