Augustyn. Zapomniany bohater spod Horodyszcza

W takich mundurach polscy marynarze walczyli pod Horodyszczem. Skan zdjęcia z "Tygodnika Ilustrowanego" z lat 20. XX wieku /Domena publiczna /INTERIA.PL/materiały prasowe
Reklama

Marynarz Augustyn znany jest jedynie ze wspomnień swego dowódcy. Jak o wielu innych zwykłych żołnierzach, tak i o nim historia praktycznie zapomniała. Choć Rambo mógłby się od niego uczyć.

Podręczniki historii pamiętają głównie o wielkich wodzach, marszałkach, generałach, politykach. Żołnierze niższych stopni są jedynie liczbami, statystyką. Ich wspomnienia intrygują tylko najbliższą rodzinę, znajomych, wnuki. Nie pisze się ich biografii, nie kręci filmów, choć to właśnie zwykli żołnierze na pierwszej linii frontu biorą na siebie cały ciężar walki. Jednym z takich zwykłych żołnierzy był marynarz Augustyn.

Do dziś nie wiemy na pewno, jak miał na imię. Prawdopodobnie Włodzimierz. Urodził się na Śląsku w latach 80. XIX wieku. Przez wiele lat pływał na statkach handlowych wszystkich możliwych bander. Od żaglowych szkunerów, przez statki wielorybnicze, po parowce wożące brytyjski węgiel. Podczas I wojny światowej służył w niemieckiej marynarce wojennej. Kiedy w listopadzie 1918 roku całą Rzeszę ogarnęły strajki, a flota przestała istnieć, wrócił do Polski i wstąpił do tworzącej się Marynarki Wojennej.

Reklama

Na bagnach Polesia

12 stycznia 1919 sowieckie Naczelne Dowództwo wydało Armii Czerwonej rozkaz wykonania "rozpoznania w głąb" do rzek Niemna i Szczary, a następnie 12 lutego aż po Bug, w ten sposób rozpoczynając uderzenie na zachód.

Polacy dość szybko zatrzymali radziecką ofensywę i już na początku marca zajęli dwa ważne węzły komunikacyjne - Słonim i Pińsk. Po zdobyciu tego drugiego miasta, 5 marca 1919 r., oddziały polskiej Grupy Podlaskiej pod dowództwem gen. dyw. Antoniego Listowskiego wkroczyły na lesisto-bagienne obszary Polesia, którego słabo rozwinięta sieć dróg i kolei, za to niezwykle rozwinięta sieć dróg wodnych rozlewających się wiosną w szerokie "Morze Pińskie", utrudniała transport i zaopatrzenie wojsk. Jak pisali Karol Taube i Olgierd Żukowski (wszędzie zachowano oryginalną pisownię):

"(...)W czasie roztopów wiosennych 1919 roku błota pińskie wyglądały jak morze. Gdzie niegdzie tylko wyłaniały się jak wyspy nieznaczne piaszczyste wzgórza, a na nich wsie. Oddziały polskie grupy generała Listowskiego, porozrzucane po wsiach, znalazły się w bardzo ciężkim położeniu. Komunikacja kołowa z Pińskiem, skąd prowadzono wszelkie zaopatrzenia, została zerwana. Tylko oddziały, operujące na tak zwanym półwyspie pińskim, mogły korzystać z linji kolejowej: oddziały zaś, znajdujące się na południe od Pińska, w gęstej sieci rzecznej Styru, Stochodu, Prypeci górnej, musiały posługiwać się wyłącznie drogą wodną."

W związku z tym, 19 kwietnia 1919 roku, powołano do życia Flotyllę Pińską. Jej dowódcą został por. mar. Jan hrabia Giedroyć. Marynarz Augustyn trafił do niej jako jeden z pierwszych.

CZYTAJ PODOBNE: Polskie samoloty nad Polesiem. Bezkrwawy chrzest

Bitwa pod Horodyszczem

Początkowo flotylla skupiła się na transportowaniu zaopatrzenia na linię frontu. Służba była nudna i monotonna. Marynarze rwali się do walki. Mimo to dowódca Dywizji Poleskiej, gen. Listowski, był sceptyczny. Na wszelkie propozycje przeprowadzenia operacji zaczepnej odpowiadał: "Podziurawią wam te duszegubki. Nic nie zrobicie i potopicie się - to nie ma żadnego sensu." Wśród marynarzy wzrastało niezadowolenie, które groziło buntem. Na szczęście, w końcu generał uległ naleganiom Giedroycia i pozwolił marynarzom wziąć udział w boju. Mieli uczestniczyć w operacji zdobycia Łunińca.

Natarcie na Łuniniec, ze względu na trudne warunki terenowe, zostało podzielone na kilka etapów, które miały wykonać samodzielne pododdziały. Kluczowa rola przypadła grupie majora Łuczyńskiego, składającej się z II i III batalionu 34. pułku piechoty, której pozycje wyjściowe znajdowały się w Łohiczynie. Nad Jasiołdą został zgrupowany oddział obronny składający się z I batalionu tego pułku, pociągów pancernych "Kaniów I" i "Piłsudczyk" oraz baterii artylerii ciężkiej. Grupa ta miała prowadzić działania pozorne w kierunku na Porochońsk.

Pierwszym zadaniem, jakie postawiono przed polskimi żołnierzami, było sforsowanie mostu na Jasiołdzie. Gen. Listowski wydał rozkaz por. mar. Giedroyciowi, aby jego okręty wysadziły desant we wsi Horodyszcze, położonej na półwyspie pomiędzy Jasiołdą a jeziorem Horodyszcze.  Miał on obejść sowieckie pozycje i zaatakować obronę mostu od tyłu, ułatwiając tym samym pozostałym oddziałom przekroczenie rzeki i dalszy marsz na wschód.

Bitwa pod Horodyszczem miała okazać się pierwszą bitwą jaką stoczyła Marynarka Wojenna RP, po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, a marynarz Augustyn okrył się wówczas zasłużoną chwałą.

Uderzenie

Około 4:30, 3 lipca, wśród porannej mgły rozległ się huk wystrzałów - polska ciężka artyleria rozpoczęła przygotowanie artyleryjskie ostrzeliwując Zajezierze i Horodyszcze. Był to sygnał nawołujący do ataku. Marynarze wciągnęli kotwice i motorówki w szyku torowym powoli ruszyły ku Jasiołdzie. Na czele szła, dowodzona przez sierżanta marynarki Romualda Kossowskiego, "VI", uzbrojona w jeden karabin maszynowy. Około 100 - 150 metrów za nią, z desantem na pokładzie, podążała motorówka "IV", pod dowództwem ppor. mar. Karola Taube. Szyk zamykała, dowodzona przez por. mar. Jana Giedroycia motorówka "III", jako wsparcie artyleryjskie zespołu.       

Okręty posuwały się przy brzegu na wolnych obrotach, osłonięte przed wzrokiem obserwatorów rzednącą mgłą. Niewykryte wyszły z koryta Starej Piny na Jasiołdę i natychmiast ponownie skryły się w cieniu przybrzeżnej skarpy. W tym momencie marynarze i piechurzy mogli już dostrzec w oddali wyłaniającą spośród oparów wieżę horodyskiego kościoła. Zespół znajdował się wówczas w odległości około 400-500 metrów od ujścia rzeki do jeziora. W tym miejscu przy brzegach rzeka robiła się płytka i bagnista, była porośnięta tatarakiem i niskimi krzewami, a szlak wodny przesuwał się na środek nurtu. Gdy łodzie znalazły się na środku estuarium lekki wiatr rozwiał resztki mgły i motorówki stały się dobrze widoczne. Mimo tego z wysokiej skarpy, na której znajdowało się Horodyszcze, nie padł żaden strzał. Załogi w napięciu czekały na rozwój sytuacji, jednak wrogie pozycje milczały jak zaklęte.

Horodyszcze było bronione przez dobrze okopaną kompanię 64 pułku strzelców uzbrojoną w kilka karabinów maszynowych. Sowieckie pozycje były także zabezpieczone przez błotnisty brzeg usiany zasiekami z drutu kolczastego i wysoką na około 10 metrów skarpę. Kiedy motorówka numer "VI" znalazła się w odległości 200-300 metrów od brzegu, Sowieci w końcu się ocknęli i otworzyli huraganowy ogień z karabinów maszynowych i broni ręcznej. Motorówki błyskawicznie przyspieszyły i szaleńczo manewrując poczęły zbliżać się do Horodyszcza.

Marynarze otworzyli ogień na pozycje wroga, jednak bolszewicy nie pozostawali dłużni - woda wokół okrętów kipiała od gęsto padających pocisków. Na szczęście obrońcy nie mogli się wstrzelić w zygzakujące łodzie. Prowadząca "VI" odbiła w prawo, aby zaatakować wieś od strony Jasiołdy i odwrócić uwagę od motorówki numer "IV", która skręciła na północ, na środek jeziora, z zamiarem wysadzenia desantu pod skarpą, na której znajdował się kościół. W kierunku Jasiołdy ruszyła także "III", która zygzakując, ogniem działka 37 mm i karabinu maszynowego zmiękczała obronę.

Augustyn jak Rambo

Kiedy, za drugim podejściem, Taubemu udało się wysadzić desant, z drugiej strony półwyspu, motorówka "VI" dowodzona przez sierż. mar. Kossowskiego, manewrując blisko brzegu, zaplątała się w pordzewiałe zasieki drutu kolczastego. Oplątana drutem śruba zblokowała się. Natychmiast wyłączono silnik, aby nie pogorszyć sytuacji. Wokół dryfującej z wolna łodzi zaczęły coraz gęściej padać pociski. Położenie polskich marynarzy stało się tragiczne.

Wówczas marynarz Augustyn szybkim ruchem zdjął ciężki karabin maszynowy z podstawy. Wyskoczył z łodzi i brnąc po kolana w wodzie, rozpoczął ostrzał sowieckich pozycji. Rozgrzana lufa parzyła go w rękę. Cały ogień przeciwnika skupił się na nim. Wszędzie wokół wykwitały pióropusze wody, podrywane pociskami. Jednak te szczęśliwie go mijały. Był jak zaczarowany.

Gdy dotarł do brzegu nadpłynęły pozostałe motorówki dając wsparcie ogniowe. Augustyn padł na ziemię, chroniąc się przed pociskami za zwalonym drzewem. Za jego plecami, na środku Jasiołdy, manewrowała "III", z której krótkimi seriami strzelał mar. Wołoszek. Od strony zabudowań niosły się odgłosy walki. Ogień przeciwnika zaczął słabnąć. Do nadbrzeżnych okopów dotarł pluton desantu chor. Baja, który zmusił większość bolszewików do ucieczki, a pozostałych do poddania się.

Augustyn wrócił biegiem na pokład motorówki, która powoli odzyskiwała sprawność dzięki dwóm marynarzom brodzącym po pas w wodzie i rozcinającym nożycami zwoje drutu. Kiedy tylko udało się oswobodzić śrubę, cały zespół podszedł do brzegu, a marynarze ruszyli do wsi.

Szli szybkim krokiem wzdłuż niewielkich płotków, wpadając do każdej chaty po kolei, przeczesując lufami każdą izbę. W kilku znaleźli ukrywających się czerwonogwardzistów. Augustyn znalazł w stajni, schowanego pomiędzy krowami, komisarza politycznego, którego kłując bagnetem w plecy, wyprowadził na brzeg rzeki. Po krótkim pobycie w Horodyszczu zespół, zabierając ze sobą jeńców na pokładzie "IV" wycofał się na Pinę.

Zapomniany bohater

Po zakończeniu bitwy marynarze dostali kilka dni wolnego, które spędzili na piciu i uciechach w towarzystwie młodych panien. Augustyn po pojmaniu komisarza stał się bohaterem. Wszyscy stawiali mu kolejki, klepali po plecach. Przez dwa dni pił na umór i nurzał się w kobiecych piersiach. Oficerowie również sobie pofolgowali. Szybko jednak musieli wrócić do wojennej rzeczywistości.

W następnych tygodniach, marynarze przeprowadzili wypady na Ostrowicze i radziecką bazę u ujścia Horynia. Potem wrócili do służby transportowej i prowadzenia rozpoznania rzeki. Kolejna okazja do walki nadarzyła się dopiero we wrześniu podczas wypadu piechoty na Petryków.

16 września 1919 roku Augustyn, jako celowniczy karabinu maszynowego, wziął udział w bitwie pod Petrykowem. Podczas starcia Polacy zdobyli na bolszewikach parowiec Strumień i uszkodzili poważnie kanonierkę "Trachtomirow", późniejszego polskiego "Pancernego". Sami stracili dwóch rannych marynarzy.

CZYTAJ PODOBNE: Bitwa pod Czarnobylem

Po tym starciu Augustyn właściwie znika z kart historii. Prawdopodobnie uczestniczył jeszcze w zimowych walkach na lądzie. Później, po skończeniu kursu specjalistycznego w Pińsku, został przydzielony do załogi "Pancernego". Jednak, co dziwne, nie uczestniczy już w żadnej bitwie.

Za swój wyczyn spod Horodyszcza, uratowanie motorówki uzbrojonej i pojmanie komisarza, nie otrzymał żadnej nagrody. Choć bezpośredni dowódcy chwalili jego spryt i odwagę. Według wspomnień ppor. Taubego, Augustyn był żartownisiem, sztubakiem, a do tego, jak każdy marynarz, był niezwykle przesądny. Ale był też raptusem i za kołnierz nie wylewał. Był żołnierzem i marynarzem z krwi i kości. Jednym z wielu zapomnianych bohaterów wojny o niepodległość Polski.

Źródła:

Sławek Zagórski; Białe kontra Czerwone. Polscy marynarze w wojnie z bolszewikami; Kraków 2018

Karol Taube; Figle diablika błot pińskich: ze wspomnień marynarza, Warszawa 1937

Karol Taube; Olgierd Żukowski; Zarys historji wojennej flotyll rzecznych, Wojskowe Biuro Historyczne, Warszawa 1931

mjr Jerzy Wroczyński; Zarys historji wojennej 34-go Pułku Piechoty; Wojskowe Biuro Historyczne, Warszawa 1929

Jan Bartlewicz; Flotylla Pińska i jej udział w wojnie polsko-sowieckiej 1918-1920, Wydawnictwo Napoleon 2013

Ачкасов, В. И., Басов А. В., Сумин А. И. и др. "Боевой путь Советского Военно-Морского Флота"; Воениздат, 1988

***Zobacz materiały o podobnej tematyce***

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: historia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy