Arktyczne konwoje. Kolejne odkrycia

Wrak czołgu amerykańskiej produkcji M3 Grant wydobyty z morza /Pavel Lvov/Sputnik /East News
Reklama

Konwoje arktyczne były jednymi z najtrudniejszych, a na pewno najbardziej wymagających operacji podczas II wojny światowej. Do dziś z dna arktycznych mórz wydobywane są pamiątki z tego okresu.

Od sierpnia 1941 roku do końca II wojny światowej z portów Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Islandii do Archangielska i Murmańska w Związku Radzieckim wyszło 78 konwojów. Łącznie północną trasą przeszło około 1400 frachtowców, z czego alianci stracili 85 jednostek. Straty także poniosła eskorta - Brytyjczycy stracili 16 okrętów, a Polacy jeden - zatopionego omyłkowo ORP "Jastrząb".

Trasa do radzieckich portów arktycznych była bardzo wymagająca dla załóg okrętów - konwoje chodziły albo podczas dni arktycznych, kiedy przez całe tygodnie nie zachodziło słońce, a niemieckie samoloty i okręty podwodne przez całą dobę nękały konwoje, albo podczas długich nocy.

Reklama

A im dalej na północ tym było gorzej: porywiste wiatry, bardzo niskie temperatury, oblodzenie morza, okrętów, sprzętu i ludzi. Zdarzało się tak, że warstwa lodu unieruchamiała działa, zrzutnie bomb głębinowych. Lód wdzierał się także do wnętrza okrętu, pokrywając każdy element wyposażenia.

Jeden z marynarzy floty handlowej wspominał, że "zamarzała woda, niemożliwe było mycie, niemożliwe było spanie i niemożliwe było utrzymanie ciepła. Wszystko wewnątrz było pokryte lodem."

Wówczas każde, nawet najmniejsze zaniedbanie załogi pokładowej mogło się skończyć dla okrętu tragicznie.

"W rytm przechylania się okrętu woda przelewała się jak szalona z burty na burtę. Oderwała od pokładu dopiero co położone wykładziny korkowe, unosząc je wraz z naczyniami, pościelą, hamakami i workami marynarskimi. Zapanowała atmosfera chaosu i nieszczęścia. Wielu członków załogi zbyt mocno cierpiało na chorobę morską, aby przejmować się tym, co się działo, i leżało w odrętwieniu." - wspominał po latach por. Leadbetter, oficer artyleryjski korwety HMS "Oxlip". Właśnie na niewielkich korwetach życie marynarzy było najcięższe. Przebudowane z rybackich trawlerów miały opinię okrętów "kołyszących się nawet na rosie".

Ogromne straty

Początki były szczególnie trudne. Do historii przeszła zwłaszcza tragedia konwoju PQ-17, który między 5 a 10 lipca 1942 roku stracił 20 z 31 statków. Ostatecznie do Archangielska dotarło zaledwie 11 frachtowców i dwa statki ratunkowe. Wówczas Brytyjczycy zdecydowali o zawieszeniu arktycznych konwojów do września. PQ-18 również poniósł duże straty - 10 z 40 jednostek zaległo na dnie morza. Kolejny konwój ruszył dopiero w grudniu.

JW-51 został zaatakowany przez okręty podwodnie i krążowniki Kriegsmarine. Tym razem fracht uratowało doskonałe dowodzenie i pogoda - lodowe szkwały i gęsta mgła ochroniły konwój przed zniszczeniem. Jednak ponownie zawieszono kursy - tym razem przez pogodę.

Od wiosny 1943 straty były coraz mniejsze. Kolejne sześć konwojów straciło zaledwie trzy frachtowce ze 106 wysłanych na północ. Do końca wojny trasą północną do ZSRR dostarczono 4,3 mln ton materiałów wojennych - czołgów, samolotów, paliwa, smarów i amunicji.

Wraki

Co kilka miesięcy rosyjskie, amerykańskie i brytyjskie firmy poszukiwawcze, najczęściej przy okazji poszukiwania złóż naturalnych, odkrywają wraki samolotów i czołgów, rozrzucone wzdłuż całej trasy do północnych portów Rosji.

Na początku września przy okazji takich prac znaleziono dwa czołgi amerykańskiej produkcji - M3 Grant i M4 Sherman, które po zatopieniu frachtowca zsunęły się z pokładu i poszły na dno w znacznym oddaleniu od wraku statku. W ostatnich dwóch latach są to już kolejne czołgi wydobyte na podejściach do Murmańska.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy