Toksyczny dom: Czy od sprzątania można dostać raka?

Nasze domy i mieszkania pełne są chemikaliów, które powodują rozmaite choroby /123RF/PICSEL
Reklama

Mój dom to moja twierdza! Problem w tym, że przeniknęli do niej wrogowie. Nie da się ich zidentyfikować gołym okiem. To substancje unoszące się w powietrzu, pokrywające różne powierzchnie oraz tkwiące wewnątrz materiałów. Są nie mniej groźne niż składniki smogu i mogą przyczyniać się do rozwoju poważnych chorób.

Toksyczny dom to zagadnienie nie tylko dla psychologów. W naszych czterech ścianach aż buzuje od "chemikaliów", które pod względem szkodliwości dla zdrowia nie ustępują tym obecnym w smogu. Z powodu ograniczonego obiegu powietrza toksyny w zamkniętych pomieszczeniach mogą występować w podwyższonych stężeniach, a w związku z tym przyczyniać się do rozwoju m.in. nowotworów, chorób serca, autyzmu czy problemów układu rozrodczego.

To zagrożenie, z którego powinni zdać sobie sprawę szczególnie pasjonaci sprzątania. Mieszkanie, w którym unosi się syntetyczny zapach sosny, limonki czy lawendy, jest nieprzyjazne dla nas w tym samym stopniu co dla bakterii. Głównym źródłem toksyn w zamkniętych przestrzeniach są bowiem właśnie detergenty, roztaczające "przyjazne" wonie. Lista szkodliwych substancji zawartych w tego typu preparatach jest bardzo długa. 

Reklama

W płynach do mycia szyb obecny jest amoniak i ftalany. Stosowany podczas I wojny światowej jako broń chemiczna chlor to baza płynów do toalet. Trujący formaldehyd występuje m.in. w płynach do podłóg i (o ironio!) odświeżaczach powietrza.

Tę wyliczankę można ciągnąć niemal bez  końca. Zainteresowani z łatwością odnajdą w internecie bardziej kompletny wykaz składników popularnych detergentów. Trudniej trafić za to na dane o ich wpływie na zdrowie. 

Wprawdzie istnieją badania na temat substancji wykorzystywanych w środkach czyszczących, ale rzadko dotyczą one przewlekłego narażenia. Niełatwo jest bowiem ustalić, który z wdychanych (lub przenikających do organizmu przez skórę) składników konkretnego preparatu nam szkodzi, w jaki sposób to robi oraz w jakim stopniu.

Czy od sprzątania można dostać raka? Istnieją jednak doniesienia potwierdzające, że narażenie na domową "chemię" faktycznie niesie ze sobą negatywne skutki zdrowotne. Przykładowo z analizy przeprowadzonej przez Oisteina Svanesa, doktoranta z norweskiego Uniwersytetu w Bergen, wynika, że u pracowników sprzątających z 20-letnim stażem dochodzi do utraty wydolności płuc na podobnym poziomie, co u osób palących przez analogiczny okres paczkę papierosów dziennie. Dodatkowo ryzyko rozwoju astmy jest u nich o 40% wyższe niż w przypadku przedstawicieli innych zawodów.

***Zobacz także***

- Cząsteczki detergentów unoszą się w powietrzu nawet wiele godzin po sprzątaniu. Są tak małe, iż mogą przedostawać się w głąb płuc i powodować zakażenia oraz starzenie się tkanek tego narządu - tłumaczy prof. Cecilie Svanes, która nadzorowała test. Jeszcze bardziej niepokojące informacje przynosi publikacja zamieszczona w 2010 roku na łamach "Environmental Health". 

Wynika z niej, że kobiety stosujące detergenty najczęściej spośród wszystkich badanych ("górne" 25%) są dwukrotnie bardziej narażone na rozwój raka piersi od pań, które robią to najrzadziej ("dolne" 25%). Zwiększone ryzyko (o 70%) powiązane było również z używaniem odświeżaczy powietrza oraz środków grzybo- i pleśniobójczych.

- Ilość danych wskazujących, iż syntetyczne związki obecne w naszych domach przyczyniają się do rozwoju groźnych schorzeń, rośnie w coraz szybszym tempie - mówi prof. Leonardo Trasande z Uniwersytetu Nowojorskiego. - Dziś najbardziej przekonujące dowody dotyczą dzieci, u których układ odpornościowy dopiero się rozwija - dodaje.

Narażenie na toksyny można minimalizować, lecz zupełnie uciec się od nich nie da. Również dlatego, że próbując to zrobić, musielibyśmy chodzić... nago. Szkodliwe związki kryją się bowiem także w naszej odzieży. W 2015 roku Giovanna Luongo, wówczas doktorantka na Uniwersytecie Sztokholmskim, przebadała 60 ubrań zakupionych w sieciówkach. Już wstępna analiza wykazała w nich obecność kilku tysięcy związków chemicznych.

Wśród około stu, które Luongo udało się zidentyfikować, były m.in. substancje o właściwościach drażniących oraz prawdopodobnym lub udowodnionym działaniu rakotwórczym. Do tej drugiej kategorii należą m.in. aminy aromatyczne. Są one używane do produkcji barwników azowych - zakazanych w Unii Europejskiej, lecz wciąż wykorzystywanych w przemyśle tekstylnym w wielu krajach Azji. Analizowane przez Luongo tkaniny bawełniane były z kolei "skażone" benzotiazolem, substancją o potwierdzonym - na razie w przypadku gryzoni - działaniu kancerogennym. W przemyśle  odzieżowym od kilkudziesięciu lat stosuje się również formaldehyd, który zapobiega marszczeniu się ubrań.

Jego pozostałości w produkcie końcowym zazwyczaj są niewielkie, lecz zdarzają się "wyjątki": w jednym z testów wykryto 40-krotne przekroczenie jego dopuszczalnej wartości. Częstymi toksycznymi "dodatkami" do odzieży są też ftalany, nonylofenole czy  imetyloformamid. Substancje te łączy m.in. negatywny wpływ na układ hormonalny. 

Odzieżowa "chemia" może nie tylko podrażniać skórę, ale także przenikać do wnętrza organizmu oraz powodować poważne szkody. Trujących związków w naszych ubraniach jest niestety więcej. Na szczęście sporą część z nich zneutralizujemy poprzez zwykłe pranie, podobnie jak toksyn z powietrza pomoże nam się pozbyć wietrzenie pomieszczeń. W walce z chemikaliami w najbliższym otoczeniu jesteśmy jednak skazani na półśrodki.

Świat Wiedzy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy