Ian Wright: Zawsze wierzyłem, że jestem nieprzeciętny

Niedzielne ligi stanowią podwaliny futbolu w Wielkiej Brytanii. To właśnie podczas tych rozgrywek rodzą się talenty. Jednym z nim jest Ian Wright, była gwiazda londyńskich klubów Crystal Palace i Arsenal. Rozmawiamy z nim o miłości do futbolu oraz jego występach w reklamach, celebrujących piękno futbolu.

Czy kiedykolwiek sądziłeś, że spot Park Life będzie wspominany do dziś? Ta reklama miała olbrzymi wpływ na kulturę futbolu.

- Jestem zawodnikiem, który zaczynał od gry w niedzielnej lidze. Wielu graczy tak zaczynało. Ludzie pokochali ten spot, ponieważ Eric Cantona, Robbie Fowler i ja graliśmy ze zwykłymi dzieciakami. Do tego lokalizacja w Hackney Marshes (tereny sportowe w Hackney, dzielnicy Londynu) i świetna muzyka. Wiesz, to musiało wyglądać nieźle. Sam grywałem na Hackney Marshes, zanim zostałem zawodowym piłkarzem. Bardzo miło to wspominam.

Reklama

- Czy pamiętasz jakieś ciekawe historie związane z nagrywaniem reklamy?

- Ciągle pudłowałem. Po prostu nie mogłem trafić. To był koszmar, bo wszyscy mówili: Musisz pokazać jak szalejesz po bramce. Miałem przebiec z szaloną radością przez całe boisko. Cała moja uwaga była skupiona bardziej na tym, jak mam okazać radość niż na precyzyjnych strzałach. A ciągle nie mogłem trafić. Bramkarz bronił każdą piłkę.

Pamiętam, że byłem wkurzony. Wszyscy czekali w gotowości na planie, a Ja byłem najważniejszą postacią w tym ujęciu. Wszyscy piłkarze wokół chcą, żebyś po prostu strzelił i żeby padła bramka. A ja ciągle nie dawałem rady. Zaczęło się robić dość zabawnie.

W końcu udało mi się oddać całkiem niezły strzał i pobiegłem przed siebie, wymachując rękoma. Było to całkiem ekscytujące.

Czyli była to prawdziwa radość?

- Tak, jak najbardziej. I wiesz co? Chłopaki zaczęli krzyczeć z zachwytu, więc było całkiem zabawnie.

Piłka rano, w południe, wieczorem. Na ile ta piłkarska mantra była częścią Twojego życia?

- W stu procentach. Kiedy byłem dzieciakiem nie mieliśmy wielu innych zajęć. Wtedy wszyscy mogliśmy biegać na dworze do wieczora. Rodzice nie przejmowali się tak bardzo tym, jak długo dzieciaki pozostawały poza domem. Graliśmy od rana do wieczora. Zazwyczaj było to Puchar Anglii FA Cup. Później graliśmy "na Wembley". Oczywiście, kiedy zaczynały się mistrzostwa świata, to bawiliśmy się w mundial. Musieliśmy przechodzić przez wszystkie rundy eliminacyjne, mieliśmy swoje zespoły i tego typu rzeczy. Poza tym jako dzieciak nie miałem roweru. Zresztą nie ja jeden. Zostawaliśmy razem z kolegami, kopiąc w piłkę przez cały dzień. Grywaliśmy w coś typu squash, rywalizowaliśmy w żonglowaniu czy graliśmy jeden na jednego.

Reklama kręcona była w znanej londyńskiej miejscówce Ligii Niedzielnej, Hackney Marshes. Czy pamiętasz coś szczególnego z czasów, kiedy sam tam grywałeś?

- Pamiętam, że niektóre gole wyglądały bardzo podobnie do tych, które widuje się w czasie pojedynków wagi ciężkiej.

Pamiętam też, jak kiedyś sędzia musiał uciekać z boiska, ratując własną skórę. Kiedy grasz w niedzielny poranek i kiedy wstałeś tak wcześnie, żeby tam dotrzeć, a sędzia odsyła cię na ławkę... wcale nie masz zamiaru tam iść! Zazwyczaj w takich sytuacjach arbiter miał problem. Szczególnie, gdy musiał rozmawiać z ludźmi kochającymi grę w niedzielę rano. Dla mnie był to najlepszy okres w życiu.

Zacząłeś grać zawodowo w wieku 21 lat, czyli całkiem późno. Twój kontrakt był więc inspiracją dla wielu aspirujących zawodników. Co możesz doradzić tym, którzy czekają na swoją szansę?

- Musisz mieć dużo wiary w siebie i w swoje umiejętności. Ja czekałem na swój moment. Później zdałem sobie sprawę, że byłem za młody, by grać w zawodowej lidze. Czekały mnie obowiązki i wiedziałem, na czym polegają.

Zawsze wierzyłem, że jestem lepszy niż przeciętny piłkarz. Jednak podczas pierwszych testów, gdy miałem 19 lat, zostałem odrzucony. Straciłem wiarę w swoje umiejętności. Gra w niedzielnej lidze pomogła mi ją odzyskać. Te mecze odbudowały moją pewność siebie krok po kroku. Zanim dotarłem do Crystal Palace, odzyskałem ten unikalny błysk w oku.

Jestem zawodnikiem, który wychował się na niedzielnych rozgrywkach. Moja obecność w "Park Life" sprawiła mi wiele radości. To tu uczyłem się piłki.

Wszyscy pamiętają to, jak potrafiłeś się cieszyć z każdej bramki. Często twoja radość wyglądała trochę jak szaleństwo, które widzieliśmy również w reklamie Park Life. Czy sposób, w jaki okazywałeś radość był zawsze zaplanowany?

- Kiedy strzelasz bramkę, zawsze się cieszysz. Po to przecież gramy. Gdy spojrzysz na niektórych piłkarzy dzisiaj, nie widzisz po nich wielkiej radości. Myślę wtedy: Człowieku, po co grasz, jeśli twoja prawdziwa radość trwa 15 czy 20 sekund? Zdobyłeś zwycięską bramkę - czemu jesteś taki poważny? Nie chcesz okazywać radości, bo przeciwnikiem jest drużyna, dla której grałeś? To bzdura!

W tej grze chodzi o zdobywanie bramek. Po to wychodzisz na murawę. Ludzie płacą, żeby to zobaczysz. W moim przypadku bramka sprawia dużo radości. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek nie szalał, zdobywając bramkę. Dla mnie to prawdziwa rozrywka. W końcu o to chodzi.

 

INTERIA.PL/materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama