Arlindo de Souza: Największe sztuczne mięśnie świata

Brazylijczyk Arlindo de Souza jest dumnym posiadaczem największego bicepsa w swoim prawie 200-milionowym kraju. 43-latek uwielbia prężyć swoje muskuły i zupełnie nie przeszkadza mu fakt, że są one całkowicie sztuczne...

29 cali - 73 centymetry. To obwód bicepsa kulturysty-amatora z małego brazylijskiego miasta Olinda. Imponujące rozmiary nie są jednak efektem wieloletnich ćwiczeń i starannie skomponowanej diety...

Bicepsy Arlindo wypełnia bowiem synthol - mieszanka oleju, alkoholu i środka znieczulającego. Śmiertelnie niebezpieczna trucizna, którą wstrzyknął sobie za namową mężczyzny, którego spotkał pewnego dnia na siłowni.

Czytaj też: Synthol - olej śmierci

"Pewien gość dał mi tajemniczy płyn. Powiedział +Weź to, a urośniesz jak szalony w kilka dni+. Wziąłem więc strzykawkę, wbiłem w ramię i po wszystkim. Od razu poczułem jak puchnę. Bez skutków ubocznych. Czasem tylko zawroty głowy, ale nic poza tym" - relacjonuje de Souza.

"To naprawdę działa błyskawicznie. Wstrzykujesz mieszankę w mięśnie i one same rosną. Nie musisz wcale trenować" - opowiada. I faktycznie - opisywany przez niego specyfik po zmieszaniu i przedostaniu się do mięśni powoduje stan zapalny i tworzy substancję, przypominającą wyglądem przerośnięte mięśnie.

Reklama



Rzecz jasna - taka mieszanka nie przemienia się w wymarzoną masę mięśniową. Nie sprawia także, że człowiek staje się silniejszy. Za to często powoduje poważne infekcje, których następstwem może być amputacja kończyny, a nawet śmierć.

Jednak opętany dziwną manią Arlindo de Souza nie dopuszczał do siebie myśli, że stosowanie syntholu może skończyć się bardzo źle.

"Jeśli będzie się ze mną działo coś złego, jeśli rozsadzi mi ramiona, po prostu pójdę do lekarza i poproszę o operację" - bagatelizuje sprawę.

Arlindo trenuje kulturystykę od ponad dwudziestu lat. Na własnym organizmie testował już przeróżne środki. Sterydy, hormony i końskie witaminy. Wszystko po to, aby wieść prym wśród kumpli na lokalnej siłowni.

Patrząc na uśmiechniętego i zadowolonego z siebie kulturystę,  można odnieść wrażenie, że mu się udało osiągnać zamierzony cel. Dziś to o nim jest głośno i to z nim robią sobie zdjęcia ludzie, odwiedzający jego miejscowość. Gdy turyści proszą go o wspólną fotkę, on czuje się jak Arnold Schwarzenegger. Pozuje do zdjęć dumny jak paw, prężąc swe sztuczne mięśnie, nie zdając sobie sprawy, że ludzie traktują go jak osobliwą lokalną atrakcję.

"Niektórzy ludzie śmieją się z niego. Niektórych interesuje jego hobby, ale są i tacy, którzy mają go za przybysza z innej planety" - komentuje mieszkanka Olindy.

Po dwóch miesiącach "kuracji" syntholowej, de Souza przerwał jednak cykl. Stało się to w momencie, gdy dowiedział się o śmierci przyjaciela, który stosował ten sam specyfik.

"Miał na imię Paulinho. Był moim przyjacielem. Zmarł, ponieważ brał te środki. Przekroczył limit. Postanowiłem dać sobie spokój z olejem, ale teraz korci mnie, żeby znów do niego wrócić" - mówi Arlindo de Souza, brazylijski "Mister Synthol".

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: kulturysta
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy