Sylwester Krzysztofa Wielickiego na szczycie Lhotse

Krzysztof Wielicki dokonał czegoś naprawdę wielkiego - i to w sylwestrową noc! /Agencja FORUM
Reklama

Krzysztof Wielicki lubi powtarzać, że w góry pchała go chęć pisania własnej wielkiej historii. 31 grudnia 1988 roku zapisał w niej jedną z ważniejszych kart, samotnie wspinając się na Lhotse. Było to pierwsze zimowe wejście na czwarty z najwyższych ziemskich szczytów.

Ta historia zaczęła się kilka miesięcy wcześniej. 

Ostatniego dnia sierpnia 1988 roku podczas wspinaczki na mierzący 6512 m. himalajski szczyt Bhagirathi II dochodzi do tragicznego wypadku. Na Polaków spada lawina kamieni. Odłamek skalny śmiertelnie rani Jana Nowaka, doświadczonego 31-letniego alpinistę. Krzysztof Wielicki ma uszkodzony kręgosłup i bark.

Uraz jest poważny. Wspinacza czeka długa rehabilitacja, przez pół roku będzie musiał chodzić w specjalnym gorsecie. O jakiejkolwiek aktywności wysokogórskiej nie ma mowy.

Ale jak tu się nie wspinać, skoro zaraz ma ruszać na Lhotse (8516 m.)?

Reklama

Grzech nie skorzystać z propozycji Belgów

Pod koniec lat 80. ubiegłego stulecia belgijscy wspinacze celowali w zimowe zdobycie Everestu (8848 m.). Naród to pragmatyczny, więc nie dziwi specjalnie fakt, że na wyprawę zaprosili Polaków, którzy osiem lat wcześniej jako pierwsi stanęli zimą na szczycie.

I tak zaproszenia dostali: Krzysztof Wielicki i Leszek Cichy (zameldowali się na wierzchołku 17 lutego 1980 roku) oraz Andrzej Zawada, ojciec polskiego himalaizmu zimowego i kierownik wyprawy z 1980 roku.

W nagrodę za pomoc w zmierzeniu się z Everestem, Belgowie wykupili Polakom zezwolenie na Lhotse, niezdobyty wówczas zimą ośmiotysięcznik. Pokusa była wielka...

Krzysztof Wielicki w rozmowie z Anetą Hołówek z serwisu PolskieRadio24.pl wspominał: 

“Leczyłem się i nie bardzo wiedziałem co mam zrobić z tym gorsetem. W końcu koledzy Zawada i Cichy polecieli, a ja się wahałem. W końcu pomyślałem, że z takiej okazji, takiej gratki - darmowej wyprawy z perspektywą zrobienia wyniku - grzech nie skorzystać. Wypadek trochę pokrzyżował mi szyki, ale powiedziałem: niech się dzieje co chce, jadę. Wsiadłem w samolot i ruszyłem na podbój kolejnego szczytu".


Pierwsze zimowe wejście na Lhotse

Belgom nie było dane powtórzyć wyniku polskich wspinaczy sprzed ośmiu lat. Walczyli dzielnie, przekroczyli granice ośmiu tysięcy metrów, ale po śmierci Szerpy Lhakpy Dorje zakończyli akcję górską. Był 23 grudnia 1988 roku.

Gdy Rudi Van Snick z ekipą pakowali się do domu, nasi himalaiści szykowali się na Lhotse. W bazie - oprócz zapasów żywności - została Ingrid Bayens, która również chciała towarzyszyć Polakom. Do góry ruszyli we czworo: Leszek Cichy, Krzysztof Wielicki, Andrzej Zawada i wspomniana Belgijka.

Gdy byli mniej więcej na wysokości 6500 m., rozdzielili się. Dolegliwości zdrowotne sprawiły, że w stawce został już tylko Krzysztof Wielicki. Mimo niedawnego wypadku czuł się dobrze, nie narzekał na problemy aklimatyzacyjne. Niespełna kilometr (w pionie) wyżej znalazł namiot, z którego korzystał jeszcze niedawno z Belgami - droga na Lhotse i Everest do pewnego momentu jest jedna. 

Zaparzył herbatę, przeczekał kilka godzin i ruszył do ataku szczytowego. Dziesięć godzin później był na wierzchołku. Jako pierwszy człowiek zimą, a do tego solo i w świetnym stylu. Na dłuższą chwilę euforii nie mógł sobie jednak pozwolić. Obawiał się o zejście.

Obawy okazały się słuszne. Przypomniał o sobie niedawny uraz. Plecy bolały coraz bardziej, czuł narastające zmęczenie. Robił częste przystanki, zdarzało się, że na krótko zasypiał. Zdawał sobie sprawę z zagrożenia - jeśli zaśnie na dłużej, może już nie zejść do bazy. Powoli tracił wysokość. Bardzo się ucieszył, kiedy zamajaczył mu przed oczami namiot, a jeszcze bardziej - widok Leszka Cichego idącego mu na spotkanie.

Sylwestra spędzili w namiocie na wysokości 7300 metrów. Sukces świętowali herbatą.

Polacy zimą w Himalajach są bezkonkurencyjni

Wieść o wyczynie Krzysztofa Wielickiego dotarła do kraju po tygodniu. Takie były czasy. Ósmego stycznia w audycji "7 dni w kraju i na świecie" na antenie Polskiego Radia tak skomentował wyczyn kolegi Jerzy Kukuczka:

“Wczoraj dowiedziałem się o wielkim polskim sukcesie w Himalajach, o pierwszym zimowym wejściu na czwarty szczyt ziemi - Lhotse. Cieszę się z tego ogromnie, szczególnie dlatego, że dokonał tego mój kolega klubowy Krzysiu Wielicki. Zrobił to w prawdziwie swoim stylu - 1300 metrów wspinał się samotnie. Tym samym udowodnił, że Polacy w Himalajach zimą są po prostu bezkonkurencyjni". 

Kamienie ze szczytu na pamiątkę

Krzysztof Wielicki wraca do kraju w połowie stycznia. Himalaistę łapie na krótką rozmowę reporter telewizji. Zwraca uwagę na ciężki bagaż wspinacza.

“Co pan przywiózł w plecaku?" - dopytuje.

“Bagaż wrażeń przede wszystkim oraz kamienie z kolejnego szczytu" - odpowiada pierwszy zdobywca Lhotse zimą. “Kolekcjonuję je. Nie różnią się wiele (...), ale dla mnie mają duże znaczenie. Każdy z osobna doskonale pamiętam.

Historycznego sylwestrowego sukcesu długo rozpamiętywać nie będzie. Jak tylko wyleczy uraz do końca, wróci w Himalaje, pisać kolejny rozdział swej opasłej wysokogórskiej biografii.

****Zobacz także***

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama