Nanga Parbat: Jak ratowano Tomka Mackiewicza i Elisabeth Revol?

"Moje podejście się zmieniło. Po Nanga Parbat aspekt sportowy nie jest dla mnie tak istotny" - mówi Revol w wywiadach /PHILIPPE DESMAZES /East News
Reklama

Revol jest pierwszą kobietą na świecie, która w ciągu 16 dni zdobyła trzy ośmiotysięczniki bez tragarza i tlenu (2008r). W 2017 roku weszła na Lhoste - czwarty najwyższy szczyt świata - bez tlenu. Z zawodu Elisabeth jest wuefistką, jednak po pamiętnych wydarzeniach pod Nanga Parbat nie wróciła już do pracy. 

W wiosce w Prowansji, obok domu Elizabeth, pojawiło się wielu dziennikarzy, zadających pytania, na które nie była gotowa. Przez długi czas nie była także gotowa na powrót w góry. Ostatecznie przełamała i tę barierę i ruszyła ponownie w góry. 

- Moje podejście się zmieniło. Po Nanga Parbat aspekt sportowy nie jest dla mnie tak istotny. Szukam tego, co mnie pociąga w górach, i emocji, które w nich przeżywam. Podążam w stronę fascynacji i kontemplacji zamiast wyczynu - mówiła w wywiadach.

Reklama

Przeczytaj fragmenty książki "Przeżyć. Moja tragedia na Nanga Parbat"

28 stycznia 2018, godzina 1.50

Nagle przez ciemności przebija się wiązka światła z dołu zbocza. Dwadzieścia metrów dalej - druga. Dwie wiązki, które świecą z dali i szybko się przemieszczają, przypominając ruchliwe głowy marionetek. Mgła rozmazuje promieniujące żółte światło latarek. Czy to oni wchodzą? Mój Boże, to oni, weszli tutaj!

Jestem na końcu liny, na skale przed następnym odcinkiem. Wrzeszczę. Ale dźwięk nie wydostaje się z gardła, niemiłosierny nocny mróz unieruchomił moje struny głosowe. Próbuję ponownie: "Heeej! Tutaj jestem!". Czuję się tak, jakby znienacka otuliła mnie jakaś miękka zasłona. Siedzę w kucki na skale i podziwiam balet płynących w moją stronę świetlnych strumyków. Najwspanialsze przedstawienie, jakie w życiu widziałam.

Nie słyszeli mnie. Moje krzyki stłumił śnieg, a wiatr poniósł je w stronę szczytu Nangi, w stronę Tomka. Serce tak mi wali pod żebrami, że aż huczy mi w głowie. Skamieniałam na mojej skale jak na grzędzie, sto metrów nad nimi. Nie jestem w stanie się ruszyć, nie dociera do mnie, co się dzieje. 

Jest noc, godzina 1.50, jestem na wysokości 5950 metrów, niedaleko miejsca, w którym zwykle zakłada się obóz II. Światła się przybliżają. Znów próbuję krzyknąć - na próżno. Jeden wspinacz idzie z przodu, wchodzi sam. Jest dwadzieścia metrów ode mnie. Wtedy światło jego latarki oświetla mnie i słyszę:

 "Adam, I have her!". To woła Denis! Denis Urubko, mój wzór, mój idol, alpinista, którego zawsze bardzo podziwiałam, człowiek, dla którego mam ogromny szacunek, choć nigdy wcześniej go nie spotkałam.

***Zobacz także***

"Élisabeth, can you go down, can you join me, walk a little bit?". "Of course, Denis". Oczywiście, mogę zejść w dół. Ale jestem tak oszołomiona tą nieprawdopodobną sytuacją, tym, że żyję! Wszystkie te godziny oczekiwania, nadziei, rozpaczy... Ludo w ostatnim SMS-ie informował, że akcja ratunkowa przesunęła się na jutro. A oni są tutaj, o drugiej w nocy!

Podnoszę się, zaczynam schodzić i nagle puszczają tamy - tak bardzo cierpię, ból jest tak rozdzierający, że nie mogę utrzymać karabinków, rozpadam się na kawałki. Chwytam linę, a w środku wyję z bólu. Każdy ruch wykonuję ostrożnie, z uwagą.

Docieram do Denisa. Obejmuje mnie. "Élisabeth, Élisabeth, nice to meet you, Élisabeth. Adam, I have her! Adam, I have her!". Od jego krzyku pękają mi w uszach bębenki, ale jak wielką czuję ulgę! Dotarli tutaj! Już nie jestem sama, jestem z Denisem!

Jestem szczęśliwa. Wiem, że to złe słowo w tej chwili, nie powinnam go używać w takiej sytuacji. Przecież Tomek został tam, na górze. Ciągle mam przed oczami jego twarz, ręce, słyszę jego głos, pamiętam jego spojrzenie, bezradność, strach, przygnębienie. Ale teraz nie jestem z tymi myślami sama. Nareszcie mogę się tym podzielić, porozmawiać o tym z Adamem i Denisem. Są przy mnie, pocieszają, aż zapominam o drodze przez mękę, którą przeszłam, żeby tu dotrzeć.

Denis oświetla latarką moje dłonie i natychmiast daje mi swoje rękawice. Pomaga mi je włożyć, sam próbuje wciągnąć moje cienkie spodnie rękawiczki. "Jakie zimne, całkiem zamarzły!". Szybko wyjmuje z plecaka kolejną parę dla siebie. "Nie używaj już dłoni" - mówi. Przypina mnie do liny i sprowadza niżej, do miejsca, gdzie czeka Adam Bielecki.

Adam, mój dobry przyjaciel. Poznaliśmy się w grudniu 2015 roku w obozie bazowym pod Nanga Parbat. Natychmiast poczuliśmy do siebie sympatię. Zawsze ceniłam go i szanowałam. Planowaliśmy wejście razem na Everest we wrześniu 2016, wytyczenie nowej drogi na północnej ścianie. Jednak tuż przed wyprawą złamał sobie nadgarstek na slacklinie.

"Och, Éli, jak się cieszę, że cię znaleźliśmy!" - Adam tuli mnie w ramionach.

I od razu pyta: "Czy Tomek może chodzić?". "Nie, Adam, on nie może chodzić". "Éli, tak mi przykro, ale nie możemy nic zrobić. Musiałoby nas być sześciu, żeby go sprowadzić. I trzeba by mieć tlen. Strasznie mi przykro, Éli". Jego słowa tłuką mi się pod czaszką, lęk ściska mi gardło. Uspokajam sama siebie: to przecież zrozumiałe, że nie mogą w tych warunkach pogodowych pójść teraz w górę. Ale przecież jutro śmigłowce na pewno polecą po Tomka. Martwię się pogodą, nasilającymi się podmuchami wiatru, chociaż Tomek jest dobrze  schowany w swojej szczelinie, nie dostanie się tam wiatr ani śnieg. 

(...)

Adam podaje mi swój camelbak. Piję, piję, nie mogę się  oderwać. "Éli, uważaj, nie pij tak szybko. Za długo nic nie piłaś, porzygasz się". "Jestem taka spragniona, Adam. Dziękuję, naprawdę dziękuję!".

***Zobacz także***

List Elisabeth Revol do Tomka Mackiewicza

Wspomnienia stopniowo ożywają, wypełniają się, zaczynam znajdować słowa dla moich uczuć. Zapisuję te stronice, jakbym szła w rozwiewającej się powoli mgle. Myślami wciąż jestem z Tomkiem, na Nandze, wciąż wracam do tego, co przeżyłam tam z nim - a potem już bez niego. Kiedy jestem sama, przychodzą mi do głowy jednocześnie tysiące słów, widzę tysiące niuansów. Może potęga słów złagodzi ból... Cały czas myślę o nim; o tym, jak żył, o jego filozofii, jego sztuce życia, jego miłości do Nangi... Dotąd nie byłam w stanie napisać tego listu. 

Tomek był jednym z najbardziej wolnych duchów, najbardziej niezależnych ludzi, jakich znam. Był poza normami. Zimowy himalaizm, wspinanie się na Nangę były jego sposobami na życie. 

Dziesięć lat temu szukał swojej drogi, chciał przeżyć przygodę, realizować marzenia - te, które pozwalają żyć pełnią życia. Postanowił wyjść naprzeciw temu, co nieznane, w towarzystwie Marka. Miał pewność, że wspinaczka, badanie nowych przestrzeni, parcie do przodu są tym, o co mu chodzi! Postanowił, że będzie wolny. Czysta energia gór stała się jego szlachetną pasją. Stawiał czoło złej pogodzie i naturze.

Dzisiaj piszę do Ciebie list pożegnalny, choć wolę nie kończyć go słowami "do widzenia", wciąż jeszcze nie jestem na to gotowa. Przeżyłam z Tobą nadzwyczajne chwile, czułam wtedy coś, czego z niczym nie da się porównać. Wspólnie robiliśmy rzeczy piękne i prawdziwe. Pozostaniesz we mnie na wiele sposobów, bo gdy się odkryje kogoś takiego jak Ty, gdy się z nim dzieli życie wspinacza, nie sposób wymazać śladów, które to zostawia.

Pamięć o Twoim uśmiechu będzie mi zawsze towarzyszyć, a blask Twoich oczu rozjaśnia moje życie. Nigdy nie zapomnę, w jakim oczarowaniu ludzie patrzyli na Ciebie, gdy zaczynałeś opowiadać. Byłeś wielkim człowiekiem, pomnikiem, mitem, duchem zimowej Nangi. Dawałeś innym energię i zapał, marzenia i życiową siłę. Tomku byłeś jednym z tych, dzięki którym chciałam spędzać czas na tej górze, sycić się jej ciszą, odważyć się na krok w nieznane, na sprawdzenie swoich możliwości. Gdy byłam z Tobą tam, na górze, zrozumiałam, co czułeś, co pchało Cię wciąż wyżej w górę, co kazało Ci tam spędzać tyle czasu.

To poczucie ogromu, który nie przytłacza, lecz przeciwnie - budzi nieodparte pragnienie lotu ku górze, ku szczytom, ku niebu, przestrzeni, aż do zawrotu głowy. Potęga wszechświata - jak mawiałeś. Nie wiem, kiedy przekroczyłeś granicę. Gdybym tylko dostrzegła jakiś znak! Nie wiem, kiedy zaczęłam Cię tracić, kiedy minąłeś ten niebezpieczny punkt, za którym nie było już odwrotu. Nie wiem, czy Ty sam to poczułeś.

Dziewięćdziesiąt metrów przed szczytem byłeś jeszcze w dobrej formie. Potem rozmawialiśmy mało, ale też ani mniej, ani więcej niż zwykle w takich okolicznościach. Przecież zawsze tak się wspinaliśmy, w skupieniu. Nie wiem nadal, jak to się stało, dlaczego dziś musimy się pożegnać. Wiem tylko, że boli mnie Twoja nieobecność, że zalewają mnie fale uczuć.

Robiliśmy razem to trudne zimowe wejście, bo nasza historia opierała się na szczerych uczuciach, na pierwotnym, prawdziwym doświadczeniu życia... Byłeś człowiekiem o wielkim sercu i walczyłeś do końca, żeby zejść jak najniżej, żeby mi uratować życie. 

Zawdzięczam Ci życie, Tomku, przede wszystkim Tobie, bo gdybyś tej lodowatej i nieludzkiej nocy z 25 na 26 stycznia nie miał siły i odwagi, żeby zejść na wysokość 7280 metrów, nie byłoby mnie dziś tutaj, byłabym z Tobą...

Wiedzieliśmy oboje, że nie mamy prawa do błędu, godziliśmy się na to. Gdy jedno z nas przekraczało granicę, drugie traciło grunt pod nogami. Spotkanie z kimś takim jak Ty zdarza się rzadko, to coś wyjątkowego. Byłeś panem na Nandze i pojawiłeś się tam po raz kolejny, żeby nie żałować, żeby doprowadzić swój projekt do końca, po prostu żeby żyć.

Tomku, czułeś do tej góry bezgraniczną namiętność. Miałeś dość zapału i siły, żeby realizować swoje marzenie do samego końca. Nanga była Twoim natchnieniem, księgą Twojego życia. To na Nandze narodził się nasz zespół wspinaczkowy - szczęśliwy związek, wyjątkowa wspólnota bratnich dusz. Pojawiłeś się w moim życiu, Tomku, jak wiatr, który wypełnił mnie energią Twojej góry.

Ta potężna i piękna energia, ten prezent od Ciebie, nigdy mnie nie opuści. Ale niezależnie od Nangi spotkanie z Tobą będzie dla mnie zawsze czymś niezwykłym i niezapomnianym. Spotkanie pełne marzeń i przygód, pełne prostoty. Spotkanie, które zachowa na zawsze słodko-gorzki smak wolności. Dziękuję Ci, Tomku, że byłeś tym, kim byłeś.

Élisabeth Revol, maj 2018

***Zobacz także***

Fragment książki
Dowiedz się więcej na temat: Nanga Parbat | himalaiści
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy