Morsowanie może być niebezpieczne. Jak uniknąć zagrożenia?

Morsowanie prawdopodobnie nigdy nie było w Polsce tak popularne jak obecnie /Michał Sroka /materiały prasowe
Reklama

- Jeśli przeciągniemy pobyt w lodowatej wodzie zbyt długo, w najlepszym wypadku możemy dostać drgawek, w najgorszym - możemy wpaść w hipotermię, nabawić się odmrożeń. Tego nie chcemy, przecież mieliśmy się poczuć zdrowiej, a nie zyskać nowe problemy. Dlatego też uczmy się pod opieką instruktora i wchodźmy w ten świat odpowiedzialnie - zwraca uwagę w rozmowie z Interią polski "Iceman", Michał Sroka.

Morsowanie prawdopodobnie nigdy nie było w Polsce tak popularne jak obecnie. Wystarczy pobieżny przegląd zdjęć znajomych w mediach społecznościowych czy spacer wzdłuż jednej z miejskich plaż, by przekonać się, że entuzjastów lodowych kąpieli przybywa lawinowo.

O tym, jak bezpiecznie zaprzyjaźnić się z lodowatą wodą i jakie korzyści może przynieść zimowa jedność człowieka z naturą rozmawiamy z Michałem Sroką, certyfikowanym instruktorem metody Wima Hofa, holenderskiego "Człowieka Lodu", znanego z przekraczania kolejnych granic ludzkiego organizmu. 

Dariusz Jaroń, Interia: Czym jest metoda Wima Hofa?

Reklama

Michał Sroka: - W uproszczeniu jest to narzędzie, które umożliwia wykorzystanie mocy drzemiącej w naturze do poprawy jakości naszego życia na wielu poziomach.

Jak zacząć?

- Wim zawsze powtarza, że trzeba słuchać swojego ciała, adaptować się do zimna krok po kroku. Nie słuchajmy ego, bo to nas może zgubić. Przy pracy z zimnem bardzo ważna jest aktywność fizyczna. Najgorzej adaptują się osoby, które mają siedzący tryb życia, mało się ruszają. Warto zacząć od spacerów, nawet 20 - 30 minut dziennie ożywi nasz organizm i przygotuje do kolejnego kroku, czyli ćwiczeń oddechowych.

W jaki sposób właściwy oddech pomaga w morsowaniu?

- Zazwyczaj nasz organizm jest zakwaszony. Wpływ na to ma złe oddychanie, brak ruchu, nieodpowiednie jedzenie. Proste, acz bardzo skuteczne ćwiczenia oddechowe sprawiają, że organizm staje się bardziej alkaliczny. Dzięki temu przyjemniej i słabiej odczuwamy zimno, dodatkowo uspokajamy plątaninę myśli i przywracamy się do trybu "tu i teraz".

Jak te ćwiczenia wyglądają?

- Ważna uwaga: zawsze dla bezpieczeństwa wykonujemy je na leżąco. To dlatego, że doprowadzamy do bardzo wysokiego nasycenia tlenem, ale też do chwilowego zatrzymania oddechu, co sprawia, że część osób może przysnąć, stracić na moment świadomość. Nigdy nie ćwiczmy zatem prowadząc pojazd czy będąc w wodzie.

- Rozluźniamy się, leżymy swobodnie i robimy trzydzieści głębokich wdechów, wypełniając najpierw powietrzem brzuch (oddech przeponowy), potem klatkę, aż do głowy, a następnie wypuszczamy powietrze. Po ostatnim powtórzeniu wstrzymujemy oddech, aż poczujemy chęć zaczerpnięcia powietrza. Wtedy bierzemy jeden głęboki wdech i wstrzymujemy powietrze w płucach na dziesięć sekund. Robimy trzy - cztery serie.

Na jak długo wstrzymujemy oddech?

- Zależy od organizmu i poprawności wykonania ćwiczenia. Ktoś wytrzyma pół minuty, inny dwie albo jeszcze dłużej.

Co daje odkwaszenie organizmu w kontakcie z lodowatą wodą?

- Sprawia, że mniej aktywne są nasze czujniki zimna i bólu. Dotleniony organizm znacznie lepiej funkcjonuje, również w warunkach ekstremalnych. Przy morsowaniu widzimy, że ludzie stosują neopreny, trzymają ręce wysoko nad głową, mają rękawiczki, czapki. Jeśli robimy ćwiczenia oddechowe, jesteśmy w stanie wejść po szyję do wody, a ręce, które są najbardziej wrażliwe i mają wiele zakończeń nerwowych, możemy położyć sobie na udach czy klatce piersiowej. Zmiana chemii w organizmie po ćwiczeniu oddechowym utrzymuje się około pięciu godzin i znacznie ułatwia radzenie sobie z chwilowym wyziębieniem.

I z szokiem.

- Oczywiście, to jest dla organizmu szok. Nie zmienimy tego, tak jak nie mamy wpływu na temperaturę wody. Możemy natomiast popracować nad naszą reakcją na szok. Uczymy organizm totalnie nowej, pozytywnej reakcji na zimno. Tak, by pozostać w systemie nerwowym "odpoczynku i regeneracji" i nie walczyć z wodą, a przyjąć ją jak przyjaciela. Łatwiej wtedy poradzić sobie z szokiem, możemy się też odprężyć lepiej niż w jacuzzi.

O czym należy pamiętać wchodząc do wody?

- Przede wszystkim o bezpieczeństwie. Odradzam, szczególnie w naturze, wchodzenie w pojedynkę do głębokich akwenów. Rzeka po kolana to nie Bajkał, ale tu też należy zachować szczególna uwagę i najlepiej robić to z pomocnikiem. Przy samym wejściu najważniejszy jest poprawny oddech. Mało osób o tym w ogóle wie, a jeszcze mniej poprawnie stosuje. Wchodząc do lodowatej wody wydłużamy wydech. Bierzemy głęboki wdech, a następnie długo wydychamy powietrze. Za sprawą oddechu możemy przejąć kontrolę nad organizmem, przełączyć go z systemu sympatycznego, czyli walki - ucieczki, na parasympatyczny, który odpowiada za spokój, regenerację, jedzenie i odpoczynek.


Brzmi łatwo, domyślam się, że takie nie jest.

- To wymaga przełączenia na inny sposób postrzegania. Warto wyobrazić sobie, że nasz organizm i jaźń to dwa osobne byty. Kiedy pierwszy krzyczy, że trzeba uciekać, drugi ma przejąć kontrolę, uspokoić go. Długi wydech bardzo pomaga w wodzie, skupiamy się na poprawności oddechu, wyciszamy organizm. To inne podejście niż w typowym morsowaniu, gdzie często obserwuję ludzi pracujących w trybie walki - ucieczki: wejdę do wody, przeżyję, przetrwam. W metodzie Wima Hofa stawiamy na to, żeby być jednością z naturą. Wchodzimy do wody jak do domu przyjaciela, nie walczymy, w końcu przyszliśmy po zdrowie, lepsze samopoczucie, odporność.

Do korzyści jeszcze przejdziemy. Na razie skupmy się na zagrożeniach, bo z tymi powinny się zapoznać osoby stawiające pierwsze kroki w lodowatych kąpielach.

- Jeśli przeciągniemy pobyt w wodzie zbyt długo, w najlepszym wypadku możemy dostać drgawek, w najgorszym - możemy wpaść w hipotermię, nabawić się odmrożeń. Tego nie chcemy, przecież mieliśmy się poczuć zdrowiej, a nie zyskać nowe problemy. Dlatego też uczmy się i wchodźmy w ten świat bardzo wymiernych korzyści odpowiedzialnie. Można próbować samemu, ale to jak z jazdą na nartach czy nauką języka obcego - zerwane stawy kolanowe czy zły akcent ciężko "wyleczyć". Jeśli nabierzemy niewłaściwych nawyków na starcie, to można sobie zaszkodzić lub całkiem zrazić się do szlachetnej siły natury.

Jakieś przeciwwskazania medyczne dla osób zainteresowanych metodą Wima Hofa?

- Epilepsja, ciąża, poważne problemy z układem krwionośnym i sercem, ciężka niewydolność płuc, zaawansowana astma i objaw Raynauda to główne przeciwwskazania. Wracając jeszcze do korzystania z dobrodziejstw zimna, chciałbym dodać, żeby robić to krótko, ale systematycznie. Nie chodzi o to, żeby zanurzyć się raz na dziesięć minut, a potem przez wiele godzin, a nawet dni, nie móc ogrzać organizmu. To jest zbyt nieodpowiedzialne i niebezpieczne działanie, zupełnie nie o taki bodziec chodzi.

A jaki?

- O taki, który jesteśmy w stanie unieść. To jest oparte na indywidualnych odczuciach. Na początek wystarczy, że wejdziemy do wody i uspokoimy oddech, przejdziemy moment szoku i przekonamy organizm, że jest bezpieczny, że kontrolujemy sytuację. Zostajemy w wodzie do momentu rozluźnienia, od minuty, na początek, do trzech, to zależy od temperatury wody. To wszystko, czego potrzebujemy na starcie.

Mówiłeś o regularności.

- Tak, w metodzie Wima Hofa robimy to codziennie. Jeżeli korzystamy z zimnego prysznica czy kąpieli w wannie, pamiętajmy jednak, że woda z kranu a ta w naturze, to dwie różne ciecze. Nigdy nie dostaniemy tak dobrych rezultatów we własnym domu, co na łonie przyrody. Wim powtarza, że najważniejszy jest powrót do natury, do korzeni, z których kiedyś czerpaliśmy siłę, a teraz tego nie robimy, dlatego nasze ciała chorują. Kierujemy się więc w stronę wody i powietrza, bo w nich tkwi nasza pierwotna moc. A wystarczy, wraz z ćwiczeniami oddechowymi i prysznicem, nawet kwadrans dziennie.

Jakie konkretne korzyści z praktykowania tej metody dostrzegasz u siebie?

- Przede wszystkim zwiększenie odporności organizmu, większy zasób energii, której nie trzeba stymulować kawą czy napojami energetycznymi, lepsze samopoczucie, wydajny i spokojny sen i odczuwalny skok sił witalnych. Ważny jest również, szczególnie w trakcie pandemii, kiedy zamykamy się w domach, odcinamy od znajomych i przyjaciół, aspekt mentalny. Rosną chęci do życia, bycia aktywnym, poprawia się stan psychicznych, to wszystko wpływa na nasze codzienne funkcjonowanie. Zachęcam, żeby spróbować, z doświadczenia wiem, że jak ktoś się zdecyduje, pozytywne rezultaty dostrzeże już po pierwszym kontakcie z wodą i pierwszych ćwiczeniach oddechowych.

Metoda Wima Hofa może dać coś nowego osobom morsującym?

- Na pewno. Przychodzą do mnie takie osoby, na nowo odkrywają coś dla siebie w naturze. Muszę przyznać, że byłem bardzo chorowity. Jako młody chłopak trenowałem kolarstwo, często łapałem infekcje, a lekarze zapisywali tylko antybiotyki. To była niekończąca się spirala wyniszczająca mój organizm. Jeszcze niedawno prowadziłem z żoną hostel w Kościelisku i przez osiem lat, mając czystą wodę i powietrze z Tatr, a także świadomie podchodząc do diety, chorowałem non stop. Obecnie od dwóch lat nie przeszedłem żadnej infekcji, kręgosłup nie odmawia mi już posłuszeństwa, nie straciłem też ani jednego dnia z życia moich dzieci, rodziny, firmy. To wielka wartość.

Jak na ciebie patrzą dzieciaki?

- A to ciekawa kwestia... Od maleńkości mamy wpajane, że zimna woda jest czymś złym, że możemy się rozchorować, przeziębić. Tymczasem moje dzieci same się garną, czekają i dopytują, kiedy będą mogły wskoczyć do wody z lodem, wprawiając w konsternację kursantów. Jeśli nie zepsujemy ich percepcji od młodych lat, a damy wolność doświadczania naturalnej siły płynącej z zimna, będziemy mieć zdrowsze i szczęśliwsze dzieci.

Rozmawiał Dariusz Jaroń

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Dariusz Jaroń | morsowanie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy