Krzysztof Wielicki o kulisach zimowej wyprawy Polaków na K2

Krzysztof Wielicki - jeden z najlepszych himalaistów w historii /Dariusz Kortko, Marcin Pietraszewski "Krzysztof Wielicki. Piekło mnie nie chciało" /materiały prasowe
Reklama

Mam szczęście, bo ciągle żyję - przyznaje Krzysztof Wielicki, jeden z najwybitniejszych wspinaczy w historii himalaizmu. Urodzony 1950 roku wspinacz jest piątym człowiekiem na świecie, który zdobył wszystkie czternaście ośmiotysięczników, jest też członkiem prestiżowego The Explorers Club. 

To legenda himalaizmu, obok Reinholda Messnera, Wojtka Kurtyki i Jerzego Kukuczki uważany za najlepszego himalaistę naszych czasów.

Mam szczęście, bo ciągle żyję - przyznaje Krzysztof Wielicki. To historia jednego z ostatnich Lodowych Wojowników. Człowieka, który zdobył wszystko i znalazł powód, aby powiedzieć sobie dość. 

Reklama

Biografia to także opowieść o tym, jak bardzo zmieniło się środowisko: od pełnych pasji wspinaczy amatorów, po skupionych na sobie profesjonalistach. 

Przeczytaj fragmenty książki "Krzysztof Wielicki. Piekło mnie nie chciało":

"Z tego powodu będę żył i wspinał się w warunkach zimy klimatycznej, zgodnie z kalendarzem: od 1 grudnia do 28 lub 29 lutego. Bez dodatkowego tlenu, bez ocieplaczy, bez smoczka i grzałki. Będę się wspinał w okresie, który uważam za uczciwy, zrozumiały i właściwy" - pisze na blogu. 

Po cichu namawia Bieleckiego na powrót do obozu trzeciego oraz szybki atak szczytowy. Polak odmawia, przy tak trudnych warunkach nie widzi szans powodzenia. Pozostali wspinacze również. 

24 lutego Urubko opuszcza bazę po angielsku. Bez radiotelefonu rusza samotnie w stronę wierzchołka K2. Wielicki ukrywa emocje, wydaje suchy komunikat: 

"W dniu dzisiejszym oprócz standardowych wyjść aklimatyzacyjnych Denis Urubko samodzielnie, bez poinformowania kierownictwa wyprawy wyruszył z bazy, by podjąć próbę wejścia na szczyt K2 przed końcem lutego". 

Wielicki zapewnia, że w górę rusza zespół, który będzie zabezpieczał atak Urubki, a tragarze wniosą tlen do obozu drugiego na wypadek akcji ratunkowej. Informacja o samowolce Urubki to w Polsce temat dnia. 

Emocje podgrzewa wiadomość, że Kazach spotyka Kaczkana i Bedrejczuka, ale odmawia rozmowy przez radiotelefon z Krzysztofem Wielickim. Nigdy w historii nikt nie potraktował w taki sposób kierownika narodowej wyprawy.

- Jesteśmy przyjaciółmi, nie sądziłem, że Denis mógłby tak postąpić. Zabolało - przyzna potem Wielicki.


Robi się nerwowo, a do bazy zmierzają ekipy telewizyjne TVP i TVN. Część wspinaczy jest wrogo nastawiona do dziennikarzy mediów narodowych, mówią im wprost: zero nagrywania, zero robienia zdjęć, chyba że kierownik zdecyduje inaczej. Wielicki nie ukrywa już, że jest wkurzony na Urubkę. 

Przed kamerami oświadcza, że to złamanie podstawowych zasad bezpieczeństwa. Nikt nie wie, jaki sprzęt zabrał Denis, ile ma  jedzenia. W dodatku służby meteo ostrzegają o nadciągających śnieżycach. W takich warunkach można się łatwo zgubić, można zamarznąć.W bazie wszyscy przez lunety starają się śledzić, co robi Urubko.

- Denis jest sprawny, ma szansę wejść na szczyt. Gorzej z powrotem. Boję się o niego - przyznaje Wielicki dziennikarzom.

Robert Jałocha, dziennikarz TVN, pamięta dziwną atmosferę w bazie. - Wspinacze nie bali się podważać pozycji kierownika - twierdzi. - Janusz Gołąb mówił do mnie: "On Urubce nic nie zrobi. On jest za miękki".

Inna sytuacja. Maciej Siemaszko, operator TVN, chce nakręcić wichurę. Spod ściany w stronę bazy idą: Artur Małek, Marcin Kaczkan, Marek Chmielarski i Maciej Bedrejczuk. Wieje strasznie, chłopaki zmagają się z podmuchami, wyglądają, jakby walczyli z potężną grawitacją. Nagle Małek się zatrzymuje. - Wypierdalaj! - wrzeszczy do operatora.

W mesie Małek zaczyna wypominać dziennikarzowi: - Jak się w górach po kogoś wychodzi, zwykle zabiera się coś do picia, żeby mu podać, a nie filmuje się go bez zgody.

- Ale nie mówi się "wypierdalaj" - odpowiada Jałocha. 

Wielicki: - Panowie, uspokójcie się... Ale jest kwas. Dziennikarze opuszczają mesę.

Jałocha: - Małek nie powiedział słowa, to Krzysiek przyszedł mnie za niego przeprosić. Nie był to dla niego żaden problem. Zapewnił, że jesteśmy mile widziani.

O Krzyśku zachował jeszcze jedno wspomnienie: - Przez jakiś czas mieszkałem w namiocie tuż obok niego. Nie podsłuchiwałem, ale dzieliła nas tylko cienka płachta materiału. Krzysztof wieczorami łączył się z krajem, długo rozmawiał z wieloma osobami przez telefon. 

Mógłby powiedzieć, że nie ma już siły do członków wyprawy, że co jeden, to większa gwiazda. A on nigdy, naprawdę nigdy się na nikogo nie poskarżył. Ani razu nie widziałem, żeby się zdenerwował, żadnych przejawów frustracji. To on był tam największym nazwiskiem, choć się nie wspinał. Mam o nim jak najlepsze zdanie.

Urubko szczytu nie zdobywa. Wpada do szczeliny i ledwo uchodzi z życiem. Do bazy wraca po trzech dniach, sponiewierany i przemarznięty, ale z przekonaniem, że przynajmniej spróbował. - Spodziewaliśmy się piekielnej awantury - opowiada Jałocha.

- Powiedziałem mojemu koledze operatorowi, że jak Urubko wejdzie do mesy, my wychodzimy, bo pewnie będą chcieli odbyć z Krzyśkiem ostrą, męską rozmowę. Tymczasem Urubko przywitał się ze wszystkimi, usiadł naprzeciwko mnie. Chłopaki wymieniły ze sobą kilka nic nieznaczących uwag, jakby się nic nie stało. Krzysztof za wszelką cenę unikał konfrontacji. Nie wypowiedział słowa skargi. Nic! Zdumiało mnie to.

- Miał to w głębokim poważaniu - tłumaczy brata Zbigniew Wielicki. - Nic już nie mógł zrobić, awantura niczego by nie zmieniła, więc po co się miał awanturować? 

Ludzie mówili, że Krzychu nie jest takim świetnym kierownikiem jak Andrzej Zawada. Ale kto podpadł Zawadzie, mógł nigdy więcej nie pojechać na wyprawę, więc wszyscy traktowali go jak boga. Teraz każdy ma paszport w kieszeni, w każdej chwili może ruszyć w góry, jak nie z tą, to z inną wyprawą. Co mu może zrobić kierownik? Bez łaski. 

A Krzysztof? Kiedy pytamy o Urubkę, nie odpowiada wprost. Nie powie, że się na nim zawiódł, że stracił do niego zaufanie, że czuje żal.

 - Rozumiem, że dla wielu z nas najważniejsza jest góra, znam siłę jej przyciągania. Szczególnie jak jest się blisko szczytu, w mózgu zachodzą procesy, które sprawiają, że cała racjonalność ucieka. Człowiek nie jest w stanie wyzwolić się z tego uczucia - przypomina Wielicki.

- Ale ja zawsze uważałem, że alpinizm to przede wszystkim ludzie. Zespół daje siłę, poczucie wspólnoty, pomaga dokonywać wielkich rzeczy. Nawet gdy wspinałem się sam, czułem za plecami wsparcie kolegów. Cudownie jest móc się podzielić z chłopakami sukcesem. Alpinizm to dla mnie wspólnota. Kiedyś wszyscy to rozumieliśmy - wszystko robiliśmy wspólnie. Niemal codziennie spotykaliśmy się w klubie, razem wisieliśmy na kominach i w skale, razem nabieraliśmy pokory i marzyliśmy razem. 

Od marzeń się wszystko zaczynało. Wyznawaliśmy zasadę, że od przyjaciela oczekujesz więcej, a od obcego możesz żądać mniej. Mieliśmy potrzebę zaprzyjaźniania się, także po to, abyśmy mogli wymagać więcej. Dziś wielu wspinaczy poznaje się dopiero w bazie. Cześć, jestem Jim, a ja John, where are you from [skąd jesteś]? Co zrobiłeś? Aaa... OK, no to idziemy razem. Tylko nie wiesz, czego się po takim "partnerze" spodziewać. 

Urubko czuje, że powinien się wynieść z bazy pod K2. Zanim jednak ruszy do Skardu, wybucha kolejna afera. Wielicki odcina go od internetu. "Denis w czasie wyprawy wysyłał do różnych mediów krytyczne informacje o naszej wyprawie i jej uczestnikach. Nie widziałem powodu, by korzystając z naszego serwisu, kontynuował swoje subiektywne opinie" - wyjaśnia kierownik wyprawy w komunikacie. Niewielu wie, że zmienia hasło do internetu z "Warszawa" na "Sosnowiec".

- Wyprawa pod K2 wykazała kryzys przywództwa. Przez lata było jasne, że lider jest tylko jeden. Na wyprawach nie było dyskusji, słowa kierownika były świętością. Jak ktoś się buntował, był skreślany ze składu na kolejną wyprawę. A teraz? Na wszystko przymyka się oczy, każdy ma swojego sponsora i wszystko inne ma w dupie. 

Najbardziej doświadczony kierownik może dzisiaj pomóc, ale już niczego nie może kazać. Wspinacz może się obrazić i opuścić wyprawę. To już jest inna dyscyplina i Krzysiek do niej nie pasuje - uważa Zbigniew "Krowa" Terlikowski. 

Dopiero w Polsce Wielicki powie o Urubce: - To, co zrobił, nadszarpnęło nasze relacje.

Urubko organizuje konferencję prasową w Islamabadzie. Opowiada o swoim szalonym ataku na szczyt K2, ale też bez pardonu atakuje Wielickiego. - Blokował mnie, nie pozwalał działać, a potem rozmawiał ze mną, jak gdyby nigdy nic. Nie pojmuję, jak można mieć tak różne osobowości - mówi Urubko. Żali się, że dawał z siebie wszystko, zależało mu na zdobyciu szczytu, ale nie wszyscy to doceniali. Kazach z polskim paszportem nie szczędzi gorzkich słów całej ekipie: 

- Może kolegom wcale nie zależało, żeby wejść na wierzchołek? Prognozy pogody nie były wcale takie złe. Spokojnie mogliśmy dalej pracować, ale problemem była mentalność Wielickiego i innych uczestników. Nawet mógłbym z nimi być do końca wyprawy, ale zmęczyli mnie psychicznie. Kierownik powiedział, że mogę zapomnieć o internecie. Powodem miały być krytyczne posty, które publikowałem na blogu, ale to pisała inna osoba. 

- Zachowanie Wielickiego mnie zszokowało i ta cała relacja socjalistyczno-komunistyczna w zespole. Tego było już dla mnie za wiele. Do tego atmosfera w bazie była coraz gorsza. Nikt ze mną nie rozmawiał, nie prosił, żebym został. 

Odejście Urubki to gwóźdź do trumny wyprawy. Był jej najsilniejszym uczestnikiem. Polacy próbują jeszcze coś ugrać bez niego - Gołąb i Bielecki robią rekonesans, ale na drodze do obozu pierwszego wszystkie liny są zasypane, a namiot w bazie wysuniętej uszkodzony. Obozy na wyższych wysokościach prawdopodobnie zniszczył huraganowy wiatr i śnieg. Do końca zimy pozostało niewiele ponad dwa tygodnie. Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy.

5 marca 2018 roku Krzysztof Wielicki notuje w pamiętniku: 

"Jest ranek. Leżę sam w namiocie. Słyszę, że załoga kuchni już się krząta. W nocy dużo myślałem i w zasadzie podjąłem już decyzję o zakończeniu wyprawy. Jeszcze nie przedyskutowałem jej z resztązespołu, ale jestem pewien, że nikt nie będzie protestował. Nasze szanse na sukces nie są już nawet teoretyczne. A ryzyko, gdybyśmy uparcie chcieli coś ugrać, jest zbyt duże. Łącznie spędziłem pod tą górą prawie półtora roku. Sześć długich wypraw: trzy latem i trzy zimą. I tylko jeden sukces. Czy jeszcze tu wrócę? W tej chwili nawet nie wiem, czy chciałbym".

Podczas śniadania Wielicki ogłasza decyzję o zakończeniu wyprawy. Serwisy meteo ostrzegają o wielkich opadach spodziewanych na wysokości powyżej siedmiu tysięcy metrów, zagrożeniu lawinowym w górnych partiach oraz nikłej nadziei na poprawę pogody. Wspinacze kalkulują szanse, Wielicki ocenia ryzyko. Nie postawi wszystkiego na jedną kartę, nie chce powtórki z Broad Peaku. 

- Bezpieczeństwo jest najważniejsze - mówi. Nikt nie oponuje. Po powrocie spod K2 Wielicki przyznaje: - Dopiero teraz odczułem, czym jest odpowiedzialność bycia kierownikiem.

Fragment książki
Dowiedz się więcej na temat: książka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy