Andrzej Bachleda-Curuś III: Unikam ryzyka, bo szkoda zginąć

Andrzej Bachleda-Curuś III - gospodarz programu Jazda z Andrzejem Bachledą /Ewa Stefania Dworczyk /materiały prasowe
Reklama

Jednak nie weszli na szczyt. Kłamców zdradziło aż sześć szczegółów

Chociaż pandemia koronawirusa mocno pokrzyżowała plany narciarzy w całej Europie, wszędzie tam, gdzie tylko stoki są otwarte, nie brakuje miłośników dwóch desek. Na popularności zyskują również skitury, nieobjęte restrykcjami sanitarnymi. 

Jak przygotować się do wyjazdu na narty? Jak dbać o bezpieczeństwo swoje i innych na stoku i poza szlakiem? Jakie techniki jazdy stosować w zależności od pogody i stanu pokrywy śnieżnej? To niektóre z pytań, na które odpowiedzi przynosi program naszego rozmówcy pt. "Jazda z Andrzejem Bachledą". 

Reklama

Nowe odcinki w każdą niedzielę o 13.00 na kanale Polsat Play.

Dariusz Jaroń, Interia: Jak odczuł pan skutki pandemii?

Andrzej Bachleda-Curuś III: - Zawodowo dość poważnie. W ubiegłym roku w styczniu i lutym kręciłem kolejne odcinki programu, potem miałem pracować we Francji z narciarzami, ale nic z tego nie wyszło. Teraz z kolei nagrywanie programu stało się bardzo skomplikowane. W większości państw stacje narciarskie są pozamykane, mieliśmy jechać do Gruzji, odwiedzić jeszcze kilka bardzo interesujących miejsc... Potwornie to się trudne stało przez pandemię. 

Mieszka pan w Polsce i we Francji. Jak tam wygląda sytuacja narciarzy?

- Wszystko jest zamknięte. Nie tylko zresztą we Francji. We Włoszech i Niemczech jest tak samo. Otwarte są stoki w Szwajcarii, w Austrii również, ale tylko dla Austriaków. Słowacja zamknęła granice. W Polsce otworzyli stoki, ale jak długo to będzie trwać? Słyszę właśnie w radiu, że wzrastają zachorowania i rząd już rozważa przywrócenie obostrzeń narciarskich.

Zgadza się pan z zamykaniem wyciągów?

- Są kluczem do gór w okresie zimowym. Otwarcie stoków sprawia, że momentalnie na narty przyjeżdża wiele osób, ale uważam też, że ryzyko zakażenia się na nartach jest bardzo małe. Podejrzewam, że dużo mniejsze niż w centrach handlowych czy dużych sklepach.

Zamknięcie stoków przyczyniło się do wzrostu zainteresowania skiturami, bo to jedna z nielicznych form narciarskich pozbawionych rządowego zakazu...

- Obecnie chyba wszędzie są dozwolone, chociaż pamiętam, że w marcu ubiegłego roku francuskie władze dostały na ich punkcie szału. Policjanci gonili ludzi na skiturach, wysyłali za nimi helikoptery i drony, karali mandatami. W końcu uznano, że więcej w tym zawracania głowy narciarzom i funkcjonariuszom niż przeciwdziałania rozprzestrzeniania się pandemii.

Mimo zakazów, udało się panu kręcić w czasie pandemii. Trudno było?

- Wychodziłem bardzo wcześnie, a wracałem późno, kiedy nikt już nie sprawdzał. Ale to dotyczyło właściwie jednego odcinka (37), wcześniejsze nakręciliśmy z moją narzeczoną Ewą Stefanią Dworczyk w Quebecu i Stanach, tuż przed pandemią. Swoją drogą dziwię się, że mało kto bierze pod uwagę statystyki zakażeń. Rozmawiam ze znajomymi, którzy pracują w szpitalach. Okazuje się, że większość zarażeń pochodzi z miejsc zamkniętych - kiedy spotykamy się w domu przy kolacji, sklepie, w szkole. 

- Jak to się przenosi na plener? Przecież ludzie chodzą na skitury w bardzo małych grupach, restauracje są zamknięte, schroniska górskie również. W plenerze, oczywiście jeśli respektuje się podstawowe zasady bezpieczeństwa, utrzymuje dystans społeczny, szanse zakażenia się są bliskie zeru.

Szkoli pan skiturowców?

- Na razie skupiam się na kolejnych odcinkach programu. Chciałem na początku sezonu zorganizować szkolenia narciarskie, ale w grudniu i styczniu wszystko było pozamykane, a teraz - do końca marca - jestem pochłonięty produkcją. Nie mam czasu kogokolwiek szkolić w tym momencie, chociaż dostrzegam popularność skiturów.

Gdzie pan będzie kręcił przy zamkniętych stokach? W Polsce?

- Niech to pozostanie niespodzianką dla widzów kolejnego sezonu. Plany są, a co ważne w obecnych wymagających dla narciarstwa czasach, są to plany wykonalne.

Jak zabrać się za skitury z głową?

- We wszystkim w życiu trzeba mieć umiar, w związku z tym i do skiturów należy podchodzić krok po kroku. Warto zacząć od łatwych przejść, nie pchać się od razu w wysokie góry, bo musimy nauczyć się obsługi innego sprzętu. Nie jest to nic skomplikowanego, ale wiązania i buty różnią się od tych narciarskich, trzeba też wiedzieć, jak przykleić foki. Druga sprawa to technika - zakręcanie na nieco bardziej stromych stokach wymaga wprawy. No i konieczna jest dobra kondycja. To jak jazda na rowerze, sam na górę nie wyjedzie. Często widzę, że ludzie kupują dużo sprzętu, wydają mnóstwo pieniędzy, a potem są zniechęceni i zdziwieni, jaki wysiłek trzeba wykonać. To wymagający sport.

No i nie ma wyciągów, które - jak narciarza - wywiozą nas na górę stoku.

- A sprzęt swoje waży! Początkujący powinni zatem zacząć od wypraw spokojnych, może w jakąś dolinę? Na łagodną górę? Niekoniecznie trzeba od razu jechać wysoko w Tatry, tylko sukcesywnie, wraz z nabywanym doświadczeniem, dobierać coraz dłuższe i bardziej strome wyprawy. Trzeba też mieć naprawdę dobrze opanowaną jazdę na nartach, bo warunki śnieżne są różne. Można oczywiście to robić na stokach, ale nie ma takiej frajdy, jak poza trasą, w terenie naturalnym, w lesie. Są tam różne rodzaje śniegu, czasem nie ma go wcale, uważajmy, żeby nie zrobić sobie krzywdy. No i jeszcze jedna sprawa - warto znać dobrze teren, szczególnie w lesie łatwo się zgubić.

Co oprócz prowiantu i herbaty w termosie warto mieć w plecaku?

- Latarkę czołową, dobrze naładowany telefon i koszulkę na zmianę. Łatwo się spocić wychodząc na górę, a przyjdzie nagłe ochłodzenie po zachodzie słońca i można się poważnie rozchorować. Dobrze zabezpieczyć się na wypadek wychłodzenia czy utraty orientacji w lesie, ale warto to zrobić, bo skitury dają ogromną frajdę. Wracając do pytania o to, jak zacząć - myślę, że nie trzeba wcale wielkich szkoleń na start. Widzę, że ludzie się nieco boją, zatrudniają instruktorów, co jest rozsądne i zrozumiałe, ale nie ma co podchodzić do jazdy poza szlakiem z przerażeniem. Jak każdą nową aktywność trzeba skitury oswoić. W Zakopanem i Bieszczadach są organizowane bardzo fajne wyprawy, wystarczy opanować podstawy i można dołączyć do grupy ludzi o podobnej pasji, do tego jest przewodnik, który zawsze coś ciekawego opowie i pokaże interesujące trasy.

A jak zminimalizować ryzyko wypadku lawinowego? 

- Odpowiem na swoim przykładzie, bo jeżdżę na nartach od wielu lat. Nie pcham się tam, gdzie jest lawiniasto, zwłaszcza do marca. W wyższych górach - Alpach, Tatrach Wysokich - śnieg nie jest jeszcze wtedy ustabilizowany. Chodzę niżej, po lasach, miejscach, w których wiem, że nie ma ryzyka zejścia lawiny. 

Co z wyższymi górami?

- Od marca - bardzo proszę. Kwiecień jest bardzo dobry na skitury w wyższych partiach Tatr. Śnieg jest mocno zbity, rozgrzany kilka razy przez słońce i zmrożony, nie ma ryzyka lawin, można chodzić prawie wszędzie, do tego zjazdy na twardym śniegu są łatwiejsze. Unikam zagrożenia, bo szkoda zginąć. To ma być frajda i rekreacja, po co się pchać gdzieś, gdzie nie będę miał pewności, że wrócę wieczorem do domu?

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: narciarstwo | obostrzenia | Dariusz Jaroń
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy