Bliższa ciału koszula

Początkowo należała do sfery intymnej, ściśle związanej z bielizną. Na światło dzienne wydobyły ją kobiety, przyodziawszy (w końcu XIX wieku), kopię tego, co mężczyźni nosili pod spodem - tak demonstrowały swoją potrzebę niezależności.

Do tego momentu koszula (ukryta pod plastronem, surdutem i kamizelką), ukazywała tylko pasma bieli mankietów i kołnierzyków. Była iluzją. Czasem dosłownie - do troczków trzymających się na karczku przypinało się mankiety, kołnierzyk przypinano na jeden guzik z tyłu, dwa z przodu - i na bal. Wystarczył zapasowy komplet, aby całą noc olśniewać świeżością. Pokazywanie się jedynie w koszuli było niedopuszczalne, urągało dobrym obyczajom. Nie wiadomo więc dlaczego w takim negliżu sportretowano Juliusza Słowackiego? W dodatku przypisano mu autorstwo kołnierzyka, który w świecie nazywa się a la Byron. Ale ten ostatni nie uwiecznił się w samej koszuli; jeśli nawet - romantycznie omotywał ją peleryną.

Reklama

Najbardziej sexy w historii kina

Emancypacja koszuli przebiegała etapami równoległymi do demokratyzacji życia codziennego i luzowania towarzyskiego konwenansu. Z plastronu wykształcił się krawat, zniknął obowiązek noszenia kamizelki, potem marynarki... Zanim jednak tak się stało, koszulową konwencję narzuciły westerny - obowiązkowa krata, a na tym kamizelka. Żaden z gigantów ekranu nie odważyłby się jednak roznegliżować do koszuli w filmie obyczajowym. Film, w którym Clark Gable rozbiera się do podkoszulka, miał kłopoty z cenzurą; tym bardziej, że jego partnerka Claudette Cilbert paraduje w tym, z czego rozebrał się gwiazdor. Przez lata aluzyjność tej sceny czyniła ja najbardziej sexy w historii kina.

Manifestacja ideologiczna

W dziejach koszuli można zanotować dwa epizody historyczne: jeden - niechlubny, związany z brunatnym i czarnym kolorem; drugi - z perspektywy lat, zabawny. Amerykanie po II wojnie światowej radośnie przyozdobili swoje koszule kalifornijską florą i wyrzucili je na wierzch spodni. Nad Wisłą ta maniera została przyjęta jako manifestacja ideologiczna - w latach 50. awangardowi eleganci kwitowali byli uwagami: "wyszedł z toalety i zapomniał wsadzić koszulę". Dziś by to nikogo nie zdziwiło.

Styl macho - koszula rozpięta

Szyto koszule z czego się dało. Na szczęście, pewne tkaniny wyszły z mody, np. upiorny non-iron, zapamiętany przez wielu jako non-komfort; przyoblekał mężczyzn jak torebka z plastikowej folii. Reżim mody nakazywał mężczyznom różne szaleństwa. Także w kroju. Za nami już męska kibić wysmuklona zaszewkami, które nie pozwalały głębiej odetchnąć. Styl macho kazał więc rozpinać te koszule do pasa, aby ukazać muskularny tors. Można też było spoglądać na niego przez ażur koronek.

Moja koszula, moje konto

To już przeszłość. Dziś obowiązuje luz - żadnych dopasowań, zaszewek. Nisko wszyte rękawy, obszerne tak, jak obszernie przyobleczony jest tors. Jednym słowem - wygoda i naturalność. Niekoniecznie uzyskana za cenę jedwabiu. Ot, choćby koszula z lnu. I co z tego, że się gniecie, jeśli w ten sposób można demonstrować finansowy status: "Noszę mnącą się koszulę, bo mnie na to stać. Stać mnie na prane i prasowanie po jednorazowym użyciu". Koszula więc to nie tylko kanoniczny element męskiej (i damskiej) garderoby. To także łatwy od odczytania kod. "Blue collar" - angielska klasa średnia, dyskretne prążki - nadwiślański menedżer, śnieżnobiały len - satysfakcjonujące konto. Takie czasy.

Janusz Świąder

MWMedia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy