Zbigniew Góra. Podłożone DNA miało być dowodem zbrodni

Książka „Bez wyroku” nie jest aktem oskarżenia wobec tej czy innej władzy. To reporterska opowieść o ludziach, którym bezimienny wymiar sprawiedliwości zgotował piekło.

Poważny facet oznajmia ci, że jesteś podejrzany o zabicie drugiego człowieka/planowanie zamachu/handel narkotykami (niepotrzebne skreślić). Co? Gdzie? Jak? Setki prymitywnych pytań kołatają się po twojej głowie, ale kalejdoskop myśli to twój problem. Nikt nie zaczeka na jego zakończenie - jesteś już w innym miejscu, z którego świat przesłaniają ohydne kraty. Musisz się dostosować dzieląc małe pomieszczenie z kilkoma facetami, którzy są gotowi wbić ci nóż w plecy.

Czekasz na wyrok, ale nawet sąd może nie przyznać ci racji, a cała sekwencja wydarzeń to jakaś koszmarna pomyłka, pijacki sen wariata, którego jesteś głównym bohaterem. Wyrok zapada, ale czy w imię sprawiedliwości?

Reklama

Podobne rozważania towarzyszą wielu Kowalskim i Nowakom, którzy na własnej skórze przekonali się o tym jak chwiejną konstrukcją jest tzw. polski wymiar sprawiedliwości. Wystarczy znaleźć się jak w komedii pomyłek - w niewłaściwym miejscu i w niewłaściwym czasie.

Bohaterom "Bez wyroku" nie było jednak do śmiechu. Oprócz fatalnych okoliczności, natrafili na prokuratorów nastawionych na sukces (czyt. odpowiednią liczbę postawionych zarzutów)  i bezduszną sądową machinę działająca jak sprawny tryb w wielkiej fabryce. Sztuka jest sztuka, liczy się statystyka. Sprawa jednostki i jej rozterki to tylko balast, od którego przedstawiciel Państwa musi się odciąć.

Morderstwo

Zbigniew Góra został oskarżony o zabójstwo starszej kobiety, lekarki, od której wynajmował mieszkanie. Ciało Haliny B. z Lublina znaleziono we wrześniu 2004 roku. Trudno było zrozumieć, dlaczego ktoś zdecydował się pozbawić życia 75-letnią lekarkę. W grę mógł wchodzić tylko motyw rabunkowy, potwierdzały go zaginione przedmioty - telefon komórkowy, obrączka i trzy pierścionki. Kobieta musiała znać zabójcę. Sama otworzyła mu drzwi. Napastnik uderzał staruszkę twardym przedmiotem w głowę, a następnie dusił. Był zdeterminowany. Doskonale wiedział, co zamierza zrobić.

Poprzedniego dnia Halinę B. odwiedził Zbigniew Góra. Wynajmował mieszkanie od pani doktor i chciał poprosić o przełożenie terminu opłaty za wynajem. Miał na utrzymaniu żonę i dwójkę małych dzieci, a akurat zabrakło mu 150 złotych, ale nie byłoby problemów z przełożeniem płatności. Lekarka się zgodziła - Górowie nie byli kłopotliwymi lokatorami. Zapewne ta wizyta poszłaby w niepamięć, gdyby nie dramatyczne wydarzenia, jakie miały miejsce kilka miesięcy później, w styczniu 2005 roku.

Wizyta policji

W mieszkaniu Zbigniewa pojawiło się trzech funkcjonariuszy policji. Chodziło o zabójstwo Haliny B. Dowodem w sprawie miał być zegarek, na którym znaleziono ślady biologiczne mężczyzny i telefon, który Zbigniew Góra rzekomo miał zabrać z miejsca zdarzenia. Problem w tym, że na nagraniu zrobionym w miejscu zdarzenia na zegarku nie było jeszcze żadnych śladów krwi, a później - dziwnym zbiegiem okoliczności - znalazły się na tym przedmiocie.

Niestety, ujęcia z zegarkiem nie można było później zauważyć na taśmie. Czyżby więc ten fragment został usunięty? Co więcej, materiał genetyczny znaleziony na zegarku mógł należeć do co 10. mężczyzny w Polsce. Nie było jasnego wskazania, że to DNA należące do Zbigniewa Góry.

W listopadzie 2006 roku Zbigniew Góra został skazany na 25 lat więzienia za zabójstwo, którego nie popełnił. Jeszcze w tym samym miesiącu o pozew rozwodowy wystąpiła jego żona. Został ostatecznie uniewinniony w 2009 roku. Sędzia potwierdził podwójną porażkę wymiaru sprawiedliwości.

Wyrok skazujący otrzymał poprzednio niewinny człowiek, a prawdziwy zabójca nadal pozostawał nieuchwytny. Prokurator, który nie odpuszczał do samego końca, odwołując się od wyroku uniewinniającego, nie potrafił schwytać mordercy. Za spędzone lata otrzymał odszkodowanie w kwocie 323 tysiące złotych. Prowadzi znaną pizzerię w Krasnymstawie. Początkowe ludzkie współczucie dla niesłusznie skazanego zmieniło się w ludzką zazdrość - spoglądający na odbijającego się od dna mężczyzny, który z powodzeniem prowadzi lokal szybko zmienili swoje zdanie o nim.

INTERIA.PL/materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy