Samotny strażnik zapomnianej wiary. Kim jest ostatni mnich w Orheiul Vechi?

Ostatni mnich w Orheiul Vechi żyje tak, jak jego poprzednicy przed laty /YouTube
Reklama

Orheiul Vechi (Stary Orgiejów), położony na płaskowyżu rozciągającym się nad malowniczym wąwozem rzeki Reut, to przepiękna wizytówka Mołdawii. Połączenie bajecznej scenerii i fascynującej, tajemniczej przeszłości. Starożytne pozostałości i wykute w skałach klasztory opowiadają historię, która rozpoczęła się kilka tysięcy lat temu i która trwa do dziś. Jej powiernikiem jest mnich żyjący samotnie w skalnej świątyni.

Orheiul Vechi to kompleks muzealno-archeologiczny znajdujący się godzinę drogi od stolicy Mołdawii, Kiszyniowa. 14 milionów lat temu było tu jeszcze Morze Sarmackie, którego pozostałością jest dzisiejsze Morze Czarne. Dzisiaj do jego brzegów jest ok. 200 kilometrów, ale w wapiennych ścianach bez problemu można dostrzec muszle.

Pierwszymi mieszkańcami tych ziem byli Dakowie, starożytny lud, który osiedlił się tu już w VI w. p. n. e. Do dziś można zobaczyć pozostałości po ich obecności rozsiane po całym wąwozie.

Jednak samo miasto, Stary Orgiejów, zostało wybudowane około roku 1330 n. e.,  gdy przebywała tu Złota Orda, czyli Mongołowie. Parędziesiąt lat później potomkowie Czyngis-Chana wynieśli się stąd, a ich miejsce zajęli osadnicy.

Reklama

Wtedy to Orheiul stało się najważniejszą fortyfikacją wschodniej granicy Państwa Mołdawskiego. Zaczęły powstawać konstrukcje, które możemy podziwiać do dziś - wykute w skałach komnaty, wykorzystywane jako klasztory prawosławne przez kilkaset lat. 

Były one też kryjówką dla miejscowej ludności za każdym razem, kiedy ktoś wpadł na pomysł zaatakowania Orheiul. Jednak usytuowanie umocnień na niedostępnych zboczach jaru rzeki Reut dawały obrońcom skuteczną przewagę.

Klasztory, w tym najsłynniejszy z nich, Pestere (rum. "jaskinia), funkcjonowały nieprzerwanie aż do XIX wieku. Winę za zawieszenie ich działalności ponosi zarówno natura, jak i człowiek. W pewnym momencie formacje skalne zaczęły odrywać się od ścian wąwozu, niszcząc monastery. Z tym jednak mnisi mogliby sobie poradzić, gdyż korytarze kompleksów i wykute w nich komnaty czy galerie sięgały całkiem głęboko.

Ostatecznie zakonników wygnał, w 1816 roku, konflikt z miejscowymi właścicielami ziemskimi. Opuszczone konstrukcje były używane przez lokalsów, stworzono nawet tunel łączący Pestere z pobliską wioską Butuceni i wybudowano naziemną cerkiew Wniebowstąpienia Pańskiego. Jednak wraz z nadejściem Sowietów w roku 1944 wszystkie te obiekty zostały opuszczone.

52 lata później mnisi powrócili. W 1996 kilku zakonników wprowadziło się z powrotem do zapomnianych pozostałości po starych klasztorach. Większość z nich nie nadawała się już do użytku, a wykuwanie nowych nie wchodziło w grę. Zaadaptowali więc to, co się dało, pod swoje potrzeby.

Tak, jak oni zostawili kiedyś mieszkańców, tak mieszkańcy teraz zapomnieli o nich. Jedynym wyjściem było stać się atrakcją turystyczną, dzięki czemu zyskali przychylność lokalsów i mogli się utrzymać. Z roku na rok zakonników było jednak coraz mniej. Aż w 2010 został tylko jeden.

Jak ma na imię? Ciężko stwierdzić, bo raczej nie jest zbyt rozmowny. Jego małomówność stworzyła mit, jakoby był związany ślubami milczenia. Nie jest, po prostu się nie odzywa. 

A nawet jeśli już otwiera usta, to głównie po to, aby upomnieć lub wygonić z kaplicy nieprzyzwoicie ubrane kobiety. Czasem bywa po prostu niemiły (choć jest to zapewne skutek samotnego życia w spartańskich warunkach), a czasem z chęcią rozmawia ze zwiedzającymi. Ponoć mówi nawet po angielsku.

Żyje tak, jak żyli jego poprzednicy przed setkami lat: wśród wilgotnych kamiennych ścian oświetlanych bladymi płomieniami świec. Pestere jest otwarta dla zwiedzających i stała się atrakcją turystyczną, ale to także jego dom. Zakonnik dnie spędza na czytaniu ksiąg i sprzedawaniu pamiątek turystom.

Niektórzy mówią, że mnichów w Orheiul Vechi jest kilku, ale żyją w ukryciu, a zwiedzającym "pokazują" tylko jednego. Pewne jest to, że do 2010 było ich więcej. Odnowili wnętrze kaplicy, które było w opłakanym stanie. Powodem opuszczenia tego miejsca mógł być pewien urzędniczy absurd, który pozbawił ich możliwości finansowania zabytku.

Doprowadzając ten mały obiekt sakralny do stanu użyteczności, zakonnicy starali się odtworzyć wszystko zgodnie z tym, jak wyglądało kiedyś. Z jedną różnicą. Ze względów bezpieczeństwa wstawili w dwóch oknach wychodzących na strome i wysokie zbocze metalowe kraty. Urzędnicy z UNESCO badając Pestere pod kątem autentyczności doczepili się właśnie do tego elementu i stwierdzili, że nie mogą wpisać obiektu na listę światowego dziedzictwa...

Nie wiadomo jednak do końca, czy pozostali mnisi naprawdę odeszli, czy mieszkają gdzieś w okolicy z dala od ciekawskich oczu. Jeśli są w Orheiul Vechi, to jedynym źródłem ich utrzymania są datki i sprzedaż pamiątek. A to z kolei byłoby argumentem za tym, że dali sobie spokój i zostawili ostatniego z nich, aby opiekował się tym, co pozostało z ich wspaniałej historii.


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy