Przerwana podróż Arkadiusza Gołasia na siatkarski szczyt

Arkadiusz Gołaś wznosił się w powietrze z wielką łatwością /Stefan Maszewski /East News
Reklama

Gdyby nie tragiczny wypadek, stałby na podium razem z nimi. I chociaż Arkadiusz Gołaś mógł jedynie z góry spoglądać na ceremonię rozdania medali siatkarskich mistrzostw świata, trener Raul Lozano i koledzy z drużyny zadbali o to, żeby w tym szczególnym dniu przypomniał sobie o nim nie tylko świat sportu. Tę historię - i wiele innych - na temat zmarłego zawodnika opisuje Piotr Bąk w książce pt. "Arkadiusz Gołaś. Przerwana podróż".

Był jednym z najbardziej utalentowanych polskich siatkarzy. Atomowa zagrywka, nieprawdopodobny wyskok, ciągłe dążenie do przodu... Arkadiusz Gołaś miał wszystko, żeby na długie lata zostać jednym z liderów reprezentacji Polski i czołowym środkowym świata.

Po kilku bardzo udanych sezonach w AZS-ie Częstochowa i przebojowym debiucie w lidze włoskiej, Polak podpisał kontrakt z wielkim Lube Banca Macerata. Przekładając na język piłkarski, to tak jakby nasz zawodnik przeniósł się do Barcelony lub Realu Madryt.

16 września 2005 roku Arkadiusz Gołaś był w drodze do Włoch. Zginął w wypadku samochodowym na autostradzie w Austrii. Miał zaledwie 24 lata. Koledzy z reprezentacji na długo pogrążyli się w żałobie. Długo też czekali na właściwy moment, żeby odpowiednio uhonorować zmarłego przyjaciela. Ten nadarzył się 15 miesięcy później podczas ceremonii rozdania medali siatkarskich mistrzostw świata.

Reklama

Fragment książki "Arkadiusz Gołaś. Przerwana podróż"

3 grudnia 2006 roku. Yoyogi National Stadium w Tokio. Ceremonia wręczania medali najlepszym drużynom mistrzostw świata siatkarzy. Na miejscu są wysłannicy Polsatu Sport - Tomasz Swędrowski i Wojciech Drzyzga. Ten pierwszy komentuje: "A tu jest właśnie reprezentacja Polski, która wchodzi do hali Yoyogi. Widzą państwo, są uśmiechnięci. Piotr Gacek, największy pechowiec tych mistrzostw, który tak fantastycznie się spisywał. Były wątpliwości, czy w ogóle wytrzyma? Zmiana nastąpiła w ostatniej chwili, pojechał na mistrzostwa świata i wytrzymał. To jest najlepsza możliwa odpowiedź! Dzisiaj, no cóż, pech, nie dał rady. Przytrafiła mu się dosyć poważna kontuzja nogi, ale na pewno wróci do gry. Są nasi, uśmiechnięci, już niedługo będą przyjmować srebrne medale, gratulacje. Za chwilę do hali wejdą także ci, którzy pokazali, kto rządzi w siatkówce. Ale są nasi!!! Cała nasza wspaniała reprezentacja!".

Drzyzga: "Brawo, no, już na twarzach uśmiechy, już minął ten ogromny stres związany z finałem, powoli zaczynają smakować swoje osiągnięcie". Swędrowski: "Za chwilę będą srebrne medale dla reprezentacji Polski. No i nasi, tak jak mówiliśmy, w koszulkach Arka Gołasia, który zmarł przedwcześnie. Wtedy w naszym kraju panowała żałoba, ale teraz brawo, brawo! I za ten gest, i przede wszystkim za wicemistrzostwo świata! Jest srebrny medal, tak długo czekaliśmy na ten moment! Przypomnijmy nazwiska: Piotr Gruszka, Daniel Pliński, Paweł Zagumny, Wojciech Grzyb, Łukasz Żygadło, Mariusz Wlazły, Łukasz Kadziewicz, Grzegorz Szymański, Sebastian Świderski, Piotr Gacek, Michał Bąkiewicz, Michał Winiarski i jeśli użyjemy tutaj nazwiska Arka Gołasia, to będzie to absolutnie na miejscu. Gdyby żył, na pewno by się tutaj w Japonii znalazł!".

Komentatorzy opisywali jeden z najważniejszych momentów w polskiej siatkówce w XXI wieku - zdobycie wicemistrzostwa świata. Jeden z najważniejszych, a zarazem także jeden z najbardziej wzruszających. Cała drużyna założyła bowiem koszulki z numerem i nazwiskiem Arka Gołasia, który jeszcze rok wcześniej należał do kluczowych graczy, którzy zapewnili Biało-Czerwonym awans na mundial w Japonii. Niezwykle mocno przeżywający jego śmierć trener Raúl Lozano obiecał sobie, że gdy tylko nadarzy się odpowiednia okazja, uczczą pamięć kolegi i przyjaciela. Argentyńczyk wspomina, że jeszcze wiosną 2006 roku poprosił kierownika kadry, by przygotował 25 reprezentacyjnych trykotów, na których będzie widniało nazwisko Gołasia oraz jego numer - szesnastka. Koszulki wyprodukowano, lecz o pomyśle wiedziało tylko kilka osób, trener nie chciał wywierać presji. O strojach powiedział zespołowi dopiero po wygranym półfinale mistrzostw świata z Bułgarią. Reprezentanci usłyszeli, że to tylko od nich teraz zależy, jakie medale założą na strój ich przyjaciela. Lozano doskonale pamięta, jak szybko po awansie do finału z szatni wyparowała euforia, a pojawiły się łzy. On sam do dzisiaj nie może o tym mówić bez wzruszenia.

Libero wicemistrzów świata Piotr Gacek wspomina, że ta chwila była dla wszystkich bardzo trudna, ale zarazem wspaniała. "To w ogóle były hardcore’owe mistrzostwa, coś wprost nie do opisania. Jeśli dobrze pamiętam, to o koszulkach dowiedzieliśmy się chyba faktycznie tuż przed samym finałem. Przede wszystkim czuliśmy wielką dumę, że możemy je założyć. To było dla nas bardzo istotne, bo Arek cały czas stanowił część naszej drużyny. Jego śmierć to była ogromna strata, mieliśmy przecież okazję go poznać i z nim grać. Ja oczywiście nie nawiązałem z nim tak bliskiego kontaktu, bo w tej drużynie byłem nowy, świeży. Co czułem wtedy na podium? W tamtym momencie pojawiło się poczucie spełnienia, że mogę stać w koszulce z jego nazwiskiem i numerem. Chociaż w taki sposób mogliśmy oddać mu cześć. On całe swoje życie podporządkował siatkówce, gdyby nie ten wypadek, z pewnością stałby tam z nami. A przecież polska siatkówka tak długo czekała na taki moment! Arka nie było już z nami, a jednak miałem wrażenie, że stał tam, na podium w Japonii. Zresztą koszulka Arka miała dla mnie dodatkowe znaczenie: posiadałem już oryginalną, którą dał mi sam po którymś meczu, i ona później trafiła na jego trumnę w trakcie pogrzebu w Ostrołęce. Możecie sobie sami wyobrazić, co czułem, stojąc tam w Japonii i patrząc na »16« Arka".

Wzruszeni polscy siatkarze ze łzami w oczach patrzyli na numer Arka, całując swoje medale. Nastrój udzielił się zapewne również wielu spośród przeszło siedmiu milionów widzów, śledzących transmisję w telewizji. Ta scena na zawsze zapisała się w historii polskiej siatkówki. Szczęśliwi wicemistrzowie świata wychodzą do dekoracji w zwyczajowych dresach reprezentacji. Na ich twarzach maluje się radość, ale i niedowierzanie, jakby jeszcze nie docierało do nich, jak wielki odnieśli sukces. Dumnie zajmują miejsca za podestem. Bąkiewicz, Grzyb, Zagumny, Żygadło i Kadziewicz wpatrują się w Daniela Plińskiego, ten wreszcie krótko kiwa głową. I nagle cały zespół w jednym momencie zdejmuje bluzy, prezentując koszulki z nazwiskiem "Gołaś" i numerem "16". Dla oficjeli Międzynarodowej Federacji Siatkówki był to nerwowy moment, gdyż przepisy mówiły jasno, że wszystkie drużyny mają stać na podium ubrane w reprezentacyjne uniformy. W tamtym momencie nasz sztab i zawodnicy kompletnie nie interesowali się jednak ewentualnymi karami.

"To był hołd ze strony kolegów, z którymi tak ciężko pracował - mówi Krzysztof Stelmach. - Dowód na to, że Arek cały czas był z nimi podczas tego turnieju. Jako wyróżniający się członek reprezentacji zasłużył, aby w ten sposób uhonorować jego pamięć".

"Wszyscy byliśmy mocno zaskoczeni - wspomina Radosław Panas. - Do końca utrzymywali to w tajemnicy. Bardzo wzruszający moment. Pokazał, jaką sympatią cieszył się Arek. Chłopcy pamiętali, zadedykowali mu ten medal i zgodnie twierdzili, że był wśród nich. Jak się patrzy teraz na zdjęcia, gdzie wszyscy stoją z tym numerem »16«, to wydaje się, że był to trafiony pomysł. Z całą pewnością nie zorganizowano tej akcji pod publiczkę, chodziło tylko o upamiętnienie Arka. Duży szacunek dla chłopaków, że o tym pomyśleli".

"Ktoś w pewnym momencie wspomniał, że takie koszulki są przygotowane, w razie gdybyśmy odnieśli sukces w Japonii - opowiada wicemistrz świata Wojciech Grzyb. - Pamiętam, że akcję z trykotami wymyślił i zorganizował trener Lozano, który cały czas głęboko wierzył w zdobycie medalu. Raúl powiedział potem, że dokładnie prześledził cały rozkład gier, przestudiował, z kim się spotykamy, na kogo możemy trafić w kolejnych fazach, i naprawdę był przekonany, że zawalczymy o medal. My, młodzi zawodnicy, przytakiwaliśmy mu, ale wiadomo: marzenia marzeniami, a gra grą. Jednak z czasem, gdy wygrywaliśmy kolejne mecze, zaczęliśmy coraz mocniej wierzyć w sukces. Gdy trener poinformował o pomyśle z koszulkami, wszyscy zareagowaliśmy bardzo pozytywnie. Arek był częścią naszej grupy i pracował równie ciężko, jak my wszyscy. Gdyby nie ten wypadek, pojechałby z nami na tę imprezę. Cieszyliśmy się, że chociaż w taki symboliczny sposób możemy pokazać, jak ważne ogniwo tej reprezentacji stanowił".

Gdy dwa dni później kilkanaście tysięcy ludzi witało polskich siatkarzy na lotnisku, ci wciąż mieli na sobie koszulki z nazwiskiem "Gołaś". Siatkarze jasno dali do zrozumienia, że przeszło rok po tragicznym wypadku wciąż uważają Arka za członka zespołu, który po ponad trzech dekadach przerwy wrócił z mistrzostw świata z medalem dla Polski.

"Jedno jest pewne: żeby grać w tak piekielnie trudnym turnieju, jak mistrzostwa świata, musisz przejść długą drogę, spędzić setki godzin na treningu - mówi wicemistrz świata Piotr Gruszka. - Oczywiście to nie tak, że przez cały czas myśleliśmy o Arku. Ale wchodząc na salę i ustawiając się na boisku, czuliśmy jego brak. Takich ludzi się nie zapomina... To, że założyliśmy koszulki Arka po meczu finałowym, nie było zrobione pod publiczkę czy jako pożywka dla mediów. Przyszło nam to naturalnie. Czuliśmy, że on wtedy stał z nami na tym podium, że tak naprawdę nam wówczas towarzyszył. Powtórzę dobitnie: takich ludzi nie zapomina się nigdy! Ja do dzisiaj, gdy patrzę na zdjęcie, na którym wszyscy stoimy na podium w koszulkach z numerem »16« i nazwiskiem »Gołaś«, mocno się wzruszam i nawet nie próbuję tego ukryć".

"Miałem okazję obserwować to wydarzenie na żywo, w Japonii - wspomina Rafał Bała, dziennikarz między innymi »Przeglądu Sportowego«, a obecnie Polskiego Radia. - Powiem szczerze, że w momencie gdy chłopaki zdjęły bluzy, żeby pokazać całemu światu kilkanaście koszulek z nazwiskiem Arka, po całym ciele przeszły mi ciarki. My, dziennikarze, nie wiedzieliśmy o tej akcji i wszyscy byliśmy cholernie dumni z tego, co zrobili nasi siatkarze. Wyjaśnialiśmy nieświadomym kolegom z zagranicy, o kogo chodzi, co to za akcja. I wtedy również oni składali nam gratulacje za wspaniały gest zawodników".

"Na widok chłopaków w koszulkach z numerem »16« i nazwiskiem »Gołaś« poczułem dumę - przyznaje Paweł Papke. - To był dowód, że takie hasła, jak: drużyna, zespół czy team to coś więcej niż puste frazesy. To był naprawdę wymowny, piękny gest. Potwierdzenie, że Arek stanowił część drużyny i miał wkład w ten sukces".

"Byłem wtedy w Polsacie - wspomina z kolei Damian Dacewicz. - Zarówno podczas meczu, jak i później, gdy wręczano medale. I byłem jednym z pierwszych, którzy w ogóle się zorientowali, o co chodzi z tymi koszulkami. Informację szybko wysłaliśmy do Tomka Swędrowskiego, komentującego mecze bezpośrednio z Japonii. Fajnie, że udało się to szybko zauważyć, a cała akcja została przybliżona kibicom".

"Raúl zaznaczył od razu, że dopóki on jest trenerem, to ta grupa ludzi będzie nieustannie dziękowała Arkowi - dodaje wicemistrz świata Łukasz Kadziewicz. - Bo on po prostu zawsze do tej drużyny należał. Czy działy się złe, czy dobre rzeczy, to na zawsze pozostał naszym kumplem. Wtedy, w grudniu 2006 roku, nikt z nas nie krzyczał z radości podczas wychodzenia na podium w koszulkach z jego nazwiskiem. Panowała raczej bardzo wymowna cisza. I tę ciszę usłyszano wtedy na całym świecie. Arek zostawił w tej drużynie wyraźny ślad, zarówno pod względem sportowym, jak i charakterologicznym".

"Na ten temat nie chcieliśmy wcześniej zbyt wiele rozmawiać - mówi wicemistrz świata Sebastian Świderski, wówczas przyjmujący reprezentacji, później trener, a obecnie prezes ZAKSY Kędzierzyn-Koźle. - Przede wszystkim żeby nie zapeszać. Chcieliśmy pokazać całemu światu, że na zawsze będziemy mieć Arka w pamięci. Bardzo nam go brakowało. W ogóle był lekki problem, żeby wyjść w tych koszulkach. Na początku nie otrzymaliśmy zgody, dopiero po rozmowach z włodarzami FIVB udało się całą sprawę wyjaśnić. Było to ogromnie ważne wydarzenie nie tylko dla nas, ale także dla rodziny Arka. Pokazaliśmy im wtedy, że nie tylko my, ale cała polska siatkówka pamięta o tym wspaniałym człowieku".

"Nie mogliśmy zachować się inaczej - podkreśla wicemistrz świata Łukasz Żygadło. - Wiedzieliśmy, jaką osobą był Arek. Cały czas tworzyliśmy jedną grupę. Różne rzeczy powodują, że drużyna się scala i znajduje wewnętrzną motywację, która nakręca na przyszłość. W zespole jest jak w rodzinie. Czasami jeden z drugim może się pokłócić, mieć inną opinię na dany temat. Dzięki historii z koszulkami poczuliśmy niesamowitą jedność. To, co tego grudniowego dnia zrobiliśmy na podium w Japonii, było według nas oczywiste i potrzebne".

Zapewne najmocniej hołd wicemistrzów świata przeżyli najbliżsi Arka. Kasia Gołaś przyznaje, że rozpłakała się od razu, gdy zobaczyła ten piękny gest. Zresztą cała rodzina jest niezwykle wdzięczna Raúlowi Lozano, który ciepło wspomina Arka. Zdaniem Kasi także akcja z koszulkami spowodowała, że pamięć o jej bracie przetrwała wśród kibiców tak długo.

Bardzo ciężko zniósł tę sytuację Krzysztof Ignaczak, najlepszy przyjaciel Arka. Jak pamiętamy, na mundial nie pojechał po karnym wyrzuceniu go z reprezentacji. Nie mógł być na podium, gdy składano hołd jego najlepszemu przyjacielowi. Nie mógł być też z reprezentacją, gdy wreszcie dokonała czegoś wielkiego. "Z jednej strony byłem zdruzgotany, że mnie tam nie ma, i przeżywałem to mocno, na swój sposób - wspomina tamten moment. - Z drugiej strony cieszyłem się bardzo, że chłopakom udało się zdobyć medal na tak ważnej imprezie. Nie miałem natomiast pojęcia, co szykują. Każdy z siatkarzy stojących na podium był blisko z Arkiem, znał go bardzo dobrze. Każdy miał go w sercu. Chłopaki mocno za nim tęskniły, tęsknią zresztą nadal. Poczułem wtedy ogromną radość, bo wiedziałem, że oddają hołd człowiekowi, który w pewien sposób był tam z nimi. Przecież gdyby nie ten tragiczny wypadek, Arek na pewno znalazłby się w Japonii i stanął na podium mistrzostw świata".

"O koszulkach mówiło się wcześniej, ale tylko gdzieś w siatkarskich kuluarach - przyznaje Krzysztof Felczak. - Raczej dopiero po tym, gdy zdobycie medalu zaczynało wyglądać realnie. Gdy chłopaki wyszły w tych koszulkach, to z jednej strony byłem szczęśliwy, ale z drugiej czułem żal do losu. Cokolwiek by mówić, Arek był pełnoprawnym członkiem tej ekipy. Kariera i życie stały przed nim otworem, ledwo co wziął ślub i podpisał kontrakt z doskonałym zespołem. Czułem żal także dlatego, że reprezentacja Polski wkraczała wtedy na medalowy szlak, zaczęło się zdobywanie tytułów. Gdyby Arek żył, wiele z tych krążków zawisłoby także na jego szyi. Po raz kolejny historia z koszulką przypomniała mi się, gdy byłem w Berlinie podczas niesamowitego meczu z Niemcami - tego, który dał nam awans do zawodów kwalifikacyjnych w Tokio przed igrzyskami olimpijskimi w Rio de Janeiro. Patrzyłem na Grześka Łomacza, przypominałem sobie trenerów z Ostrołęki i cały czas w głowie pojawiał mi się Arek Gołaś. Mógłby cieszyć się wtedy razem z Grześkiem... Każdemu wyjazdowi zespołów MOS-u Wola Warszawa do Ostrołęki towarzyszy pójście na grób Arka, gdzie zapalamy mu świeczkę. Gdy sam jestem w tym mieście, zawsze odwiedzam Arka, staję przy jego grobie i rozmyślam nad tym, co było, a co mogłoby być..."

Piotr Bąk "Arkadiusz Gołaś. Przerwana podróż". Wydawnictwo SQN. Data wydania: 8.11.2017.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy