Project Escape: Dasz radę uciec z zamkniętego pokoju?

Sympatyczny, wiecznie uśmiechnięty mężczyzna prowadzi nas do piwnicy. Słyszymy od niego tylko tyle, że daje nam godzinę na opuszczenie "pułapki" i życzy powodzenia. Za chwilę rozpocznie się gra...


Tak wyglądały nasze pierwsze minuty w krakowskim Project Escape, gdzie wzięliśmy udział w grze typu "escape room". To rozrywka bardzo przypominająca komputerowe gry przygodowe (tak zwane point & click, czyli wskaż i kliknij), w których rozwiązuje się najrozmaitsze zagadki i poszukuje potrzebnych przedmiotów, z tą różnicą, że wszystko dzieje się na żywo.

Trójka śmiałków, cztery pokoje i sześćdziesiąt minut na znalezienie tropu, który doprowadzi nas do celu. Czy podołamy?

Niektórzy mogą się dziwić, że ludzie chcą płacić za to, aby zostać zamkniętymi w ciasnych pomieszczeniach i dodatkowo wysilać swoje szare komórki. Przekonaliśmy się, że ta węgierska "zabawa" to naprawdę świetna alternatywa dla kina, gier wideo czy rozrywek nie wymagających prądu, takich jak planszówki.

Reklama

Próba wydostania się z tajemniczych pomieszczeń dostarczyła nam nie tylko adrenaliny, ale dodatkowo sprawdziła nasze umiejętności logicznego myślenia, kojarzenia faktów i odczytywania zaszyfrowanych wiadomości. To naprawdę unikatowe doświadczenie, choć samo w sobie jest zbieraniną znanych motywów.

W czasie odkrywania poszczególnych haseł na naszej drodze stanęły między innymi zagadki logiczno-matematyczne, sprawdziany zręcznościowe, prawdziwa robota detektywistyczna oraz przetrząsanie pomieszczeń w poszukiwaniu ukrytych przedmiotów. To wcale nie bułka z masłem. Dosłownie co chwila napotykaliśmy nowy, nierzadko fałszywy trop. W podziemnych pokojach aż roiło się od gadżetów, głównie z epoki PRL-u, które skutecznie przyciągały naszą uwagę, choć były tylko dekoracją. Nie musimy chyba dodawać, że to głównie im gra zawdzięcza swój unikatowy klimat.

Gry typu "escape" pojawiły się w Polsce stosunkowo niedawno. Péter Nowacki, założyciel Project Escape, podtrzymuje tezę, że pomysł na zamykanie ludzi w pokojach z zagadkami narodził się w jego ojczyźnie, czyli na Węgrzech.

- W Budapeszcie jest kilkadziesiąt firm zajmujących się takimi grami. Boom na nie trwa od kilku dobrych lat - podkreśla Nowacki. W tym miejscu warto zaznaczyć, że między Węgrami a Japończykami trwa spór o to, kto jako pierwszy zorganizował podobną rozgrywkę.

W Polsce można "dać się zamknąć" między innymi w Warszawie, Wrocławiu, Gdańsku i Krakowie. Zasady wszędzie są podobne, choć każda z gier jest oryginalna. - Specjalnie nie odwiedzałem podobnych miejsc, aby niczym się nie sugerować. Dzięki temu jako jeden z autorów scenariuszy mam pewność, że szykowane przeze mnie gry są jedyne w swoim rodzaju - mówi nam właściciel Project Escape.

W Project Escape nie ucieka się z jednego, ale aż z czterech różniących się od siebie klimatem i wystrojem pomieszczeń. - Bardzo zależało mi na tym, aby w przeciwieństwie do "escape'ów", w które można zagrać w sieci, nie kłaść nacisku na szukanie przedmiotów tylko na faktyczne kombinowanie. Ponadto jeden z pokoi jest wyzwaniem nie tylko dla szarych komórek, ale także testem zręczności zawodników - tłumaczy Péter Nowacki.

Nie można liczyć na to, że w wyjściu z piwnicy pomocny okaże smartfon z dostępem do internetu. Na dole nie ma zasięgu, a nawet gdyby jakimś cudem udało się go złapać, to i tak na nic się to zda - zagadki nie bazują bowiem na wiedzy. Do "przebicia" się przez kolejne łamigłówki potrzeba innych umiejętności, na czele z umiejętnością współpracy. A kluczem do sukcesu jest wymiana informacji o znaleziskach, tropach i zależnościach, które udało się zauważyć.

Bijemy się w pierś i przyznajemy do porażki. Wyzwanie nas przerosło. Péter powiedział, że obserwując nasze poczynania na monitorze (w pokojach zamontowane są kamery) nieraz łapał się za głowę, kiedy dotykaliśmy kluczowych przedmiotów lub odstawialiśmy potrzebne rekwizyty sądząc, że nie mają one żadnego znaczenia dla "śledztwa". Zapytaliśmy go, czy tylko my mieliśmy problemy z wyjściem.

- Średnio udaje się uciec co trzeciej grupie. Wysoki stopień trudności naszej gry jest czymś, co sprawia, że wygrana smakuje jeszcze lepiej. Gdyby gra była zbyt łatwa, to nie byłaby tak satysfakcjonująca - podsumowuje, dodając jednocześnie, że za kilka miesięcy planuje zmienić scenariusz tak, aby osoby, które już raz dały mu się zamknąć, chciały zrobić to po raz drugi.

Nas wśród nich z pewnością nie zabraknie. Porażka tylko bardziej nakręciła nas na powtórne przyjęcie wyzwania. Pewni jesteśmy jednego - czeka nas doskonała zabawa!
Michał Ostasz
-----
Za pomoc w przygotowaniu materiału dziękujemy firmie Project Escape. Zdjęcia wykonano telefonem Samsung Galaxy S4 Zoom.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy