Mesut Oezil: Wstydziłem się swojego domu. W oknach nie było szyb

Mesut Oezil i Tomasz Jodłowiec podczas meczu Niemcy - Polska (0-0) na Euro 2016 /East News
Reklama

Droga na szczyt zawsze jest pełna wyrzeczeń i przeciwności losu. Znakomicie zdaje sobie sprawę z tego Mesut Oezil. Jeden z najlepszych zawodników środka pola ostatnich lat przebył daleką drogę od domu bez szyb do milionowych kontraktów i statusu gwiazdy Arsenalu Londyn i reprezentacji Niemiec.

Antoine Griezmann - wirtuoz odrzucany przez kolejne kluby

Niedawno na polskim rynku ukazała się biografia Mesuta Oezila pt. "Magia w grze. Moja historia". Utytułowany piłkarz zaprasza w niej czytelnika do szatni Realu, Arsenalu, Schalke, Werderu i reprezentacji Niemiec.

Ale to nie wszystko. Opowieść Mesuta Oezila stwarza przede wszystkim możliwość poznania historii człowieka, który wychował się w domu bez szyb, a stał się jednym z najlepszych piłkarzy świata.

Reklama

"Magia w grze. Moja historia". Przeczytaj fragment książki:

Gdy zacząłem (...) grać dla Rot-Weiss Essen, po okolicznych domach rozwoził nas specjalny autobus i w tej chwili zacząłem się wstydzić tego, gdzie mieszkam.

Niektóre dzieciaki mieszkają w pięknych miejscach, w eleganckich domkach jednorodzinnych z ogrodami. Z tym, jak wygląda mój dom, jest mi tak źle, że decyduję się podać kierowcy fałszywy numer. Zamiast przy budynku numer 30 ustawiam się po drugiej stronie ulicy, przy budynku, w którym przynajmniej nie ma wybitych szyb.

Niewyobrażalne jest, abyśmy mieszkali w większym mieszkaniu, w którym każde z dzieci miałoby własny pokój.

Moja mama pracuje jak opętana, jest sprzątaczką w szkole na dwa etaty. Pierwszy od 7 do 16, a drugi od 19 do 22. Naprawdę daje wszystko z siebie dla dzieci. Nigdy jednak nie słyszałem, żeby narzekała. Ale widzę po niej zmęczenie. Czasami, gdy myśli, że nikt jej nie widzi, łapie się za wykrzywione plecy, skręca się i wyciąga.

Całkowicie się dla nas poświęca. Bez przerwy tylko sprząta. Całe jej życie kręci się wokół konieczności wyżywienia rodziny. To, że totalnie zaniedbuje swoje życie, wydaje się nie mieć dla niej znaczenia. Mama nie ma czasu na hobby. Przez to, że tyle pracuje, nie ma też czasu dla nas.

Gdy wracam ze szkoły, na stole nie stoi gotowy obiad. Nie mam mamy, która z uśmiechem otwiera mi drzwi, która głaskałaby mnie po głowie i pytała, jak mi minął dzień. Nie ma jej również, gdy chcę ją zapytać o coś podczas odrabiania pracy domowej.

Moi dziadkowie zabrali moją mamę ze szkoły po ukończeniu dziewiątej klasy. Musiała iść do pracy, aby dołożyć się do domowego budżetu. Ani moich rodziców, ani moich dziadków nie stać było na luksus, jakim jest dobre wykształcenie. My, dzieci, też cierpieliśmy z braku pieniędzy.

Z tego powodu nie chodziłem do przedszkola. Moi rodzice najzwyczajniej nie mogli sobie na to pozwolić. Podobnie było później, gdy ja czy któreś z mojego rodzeństwa potrzebowało korepetycji.

Gdy wracałem ze szkoły do domu, to sam byłem za siebie odpowiedzialny. Nikt nie sprawdzał moich lekcji i nie opowiadał mi bajek na dobranoc. Nie wspominam nawet o kieszonkowym, bo niby skąd mieliby na nie mieć. Mój ojciec też musiał walczyć o każdego centa. Początkowo pracował w zakładzie produkującym wyroby skórzane. Później prowadził herbaciarnię, następnie kiosk. Z czasem otworzył salon z bilardem. Na koniec wylądował w fabryce Opla. Co chwila szukał dla siebie nowej drogi, aby zapewnić swojej rodzinie dostatnie życie. Czasem był bezrobotny, za każdym razem jednak wracał do pracy.

W naszym domu w sumie mieszkało 10 rodzin, z czego dziewięć składało się z imigrantów. Na Bornstrasse praktycznie nie mieszkali żadni Niemcy. My, cudzoziemcy - tak, wówczas tak siebie postrzegałem - żyliśmy poniekąd między sobą. Nie można mówić, że żyliśmy wspólnie z Niemcami, raczej obok nich.

Do czwartego roku życia rozmawiałem jedynie po turecku. Szczególnie w domu. Poza nim nie miałem w sumie gdzie zetknąć się z językiem. Nie chodziłem do przedszkola, więc nawet nie czułem konieczności nauki.

Piwnica nazywała się dla mnie bodrum. Nie było w niej ciemno, ale karanlık. Nie wywoływała we mnie strachu, ale korku. Z powodu tych siçan, czyli szczurów. Gdy rano wstawałem i wchodziłem do kuchni, to zamiast "dzień dobry" mówiłem günaydin.

Kiedy graliśmy w piłkę z Libańczykami, to oni się do nas, Turków, dostosowywali i uczyli naszego języka, bo byliśmy liczniejszą grupą.

Zanim trafiłem do właściwej szkoły, zostałem na rok przydzielony do "przedszkoły", zerówki, której celem było ułatwienie przejścia z przedszkola do podstawówki. W rzeczywistości jednak było to miejsce dla dzieciaków, które nie są jeszcze gotowe, by pójść do szkoły. Dziewięćdziesiąt dziewięć procent uczniów to cudzoziemcy. Nauczyciele uczyli co prawda po niemiecku, jednak podczas przerw nikt nie posługiwał się tym językiem. To sprawiło, że praktycznie nigdy nie musiałem mówić po niemiecku. Wyjątkiem były sytuacje, gdy nakazywał mi to nauczyciel. Język kraju, w którym się narodziłem, przyswajałem w ślimaczym tempie, ponieważ uczyłem się go cztery godziny dziennie, a po turecku mówiłem przez 12. (...)

Ileż to razy w moim młodym jeszcze życiu zadawano mi pytanie: kim jestem? Turkiem? Może jednak Niemcem? Czy czuję się bardziej Turkiem? Może mam więcej cech typowego Niemca?

Nie lubię takiego etykietowania. Nie jestem jednym bądź drugim. Mam wspaniałych tureckich przyjaciół i tyle samo niemieckich, którzy wiele dla mnie znaczą. Fabiana, mojego pierwszego niemieckiego przyjaciela, poznałem w juniorach Westfalii. Zazwyczaj grał na bramce i był naszym kapitanem.

Dorastałem wraz z dziećmi z Libanu, a w trakcie mojej kariery poznałem ludzi z całego świata. Karim Benzema jest Francuzem, Sergio Ramos Hiszpanem, Cristiano Ronaldo Portugalczykiem. Mieszkałem w Londynie i Madrycie.

Uważam, że spotkało mnie wielkie szczęście, że dano mi możliwość czerpania z najlepszych cech kultury niemieckiej i tureckiej. Pielęgnowałem turecką tradycję i próbowałem niemieckiej. (...)

Spoglądając wstecz, mogę powiedzieć, że dzieciństwo spędzone na styku dwóch kultur było tym, co zdeterminowało moją karierę. Świadomość bytowania w dwóch tradycjach pomogła mi w poradzeniu sobie z różnymi sytuacjami nieustannie towarzyszącymi mi podczas zmian barw klubowych.

Ważną osobą w moim życiu była mama. Zawsze byłem pod wrażeniem, jak ciężko pracowała. Jak poświęcała wszystko, aby w obcym dla niej kraju jej dzieci mogły lepiej żyć. Z jakim uczuciem nas traktowała, mimo że codziennie było jej tak ciężko. Podświadomie nauczyło mnie to, że jedynie ciężką pracą można odnieść sukces. Miłość mojej mamy, jej poświęcenie dla nas nauczyły mnie tego, że muszę jej coś oddać. Chciałem osiągnąć coś wielkiego, aby była ze mnie dumna i żyła w przeświadczeniu, że jej praca nie poszła na marne.

Mesut Oezil, Kai Psotta "Magia w grze. Moja historia". Wydawnictwo Sine Qua Non, data wydania: 9 maja 2018.


Fragment książki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy