Losowanie życia: Ty przeżyjesz, a ty umrzesz

- W XIX w. ludzie uważali, że rozbitkowie mogli zabić innych, by przeżyć. Szczególnie, jeżeli ofiary zostały wybrane w sposób bezstronny, w losowaniu - mówi portalowi INTERIA.PL Charlotte Rogan, autorka "Zgubionych".

Charlotte Rogan w "Zgubionych" opowiada historię pewnej wyimaginowanej katastrofy z 1914 r. Pasażerowie "Cesarzowej Aleksandry", którzy uszli z życiem z tonącego liniowca przez trzy tygodnie dryfowali po oceanie w małej szalupie. Rogan opisuje jak czterdzieści osób walczy z niesprzyjającymi warunkami, głodem, pragnieniem, własnymi słabościami i... pozostałymi rozbitkami. Przeżyli tylko najsilniejsi, których na lądzie postawiono przed sądem za zabójstwo.

"Zgubieni" to pierwsza powieść Charlotte Rogan, która ukazała się drukiem. Amerykanka pisze książki od ponad 20 lat. Jak sama przyznaje, ze względu na trójkę dzieci nie miała zbyt dużo czasu, tak na kończenie rozpoczętych dzieł, jak i zainteresowanie wydawnictw maszynopisami. W końcu się udało. Prawa do "Zgubionych", którzy powstawali ponad 10 lat, kupiły wydawnictwa z 18 krajów. Więcej o książce znajdziesz tutaj.

Reklama

Marcin Wójcik, INTERIA.PL: Do czego zdolny jest człowiek, by ocalić swoje życie?
Charlotte Rogan: - Większość ludzi nie zawahałaby się skierować rozpędzonego wózka w stronę jednego człowieka, jeżeli uratowałoby to życie wielu osób. Ale ci sami ludzie są przerażeni myślą, by do tego wózka wsadzić jedną osobę, nawet jeśli to działanie przyniosłoby dokładnie taki sam skutek, jak to poprzednie. Boimy się napiętnowania za podniesienie ręki na innego człowieka. Nawet jeśli w duchu czujemy ulgę, że ktoś wykonał za nas brudną robotę, kryjemy się z tym.

Była pani kiedyś w sytuacji bezpośredniego zagrożenia życia?
- Nie, ale kiedyś byłam bardzo chora. Jednym z objawów infekcji było to, że czasami nie byłam w stanie nic powiedzieć, ani się poruszyć. Raz zdarzyło się to kiedy byłam sama w domu. Myślałam, że umrę, bo nie byłam w stanie sięgnąć po telefon i zadzwonić po pomoc. Mój lekarz wiedział, że taka sytuacja może mieć miejsce, ale nie uprzedził mnie o tym. Później dowodził, że niepotrzebnie się tak przejmowałam, bo - jego zdaniem - nic nie mogło mi się stać. To przykład jak zachowują się ludzie ogarnięci poczuciem władzy. Wydaje im się, że osoby od nich zależne nie muszą rozumieć powagi sytuacji.

Co więc trzyma człowieka przy życiu w ekstremalnej sytuacji? Wola przetrwania? Nadzieja na ratunek?
- Ludzie, którzy się poddają jakiejś wyniszczającej chorobie mają nikłe szanse, by wyzdrowieć. Nadzieja pełni więc bardzo ważną rolę. Nie tylko w czasie choroby, ale także katastrofy czy innej sytuacji ekstremalnej. Ale nadzieja na ratunek może sprawić, że ludzie staną się bierni, będą czekać w nieskończoność albo poddadzą się decyzjom innych. Natomiast realiści podejmą działania, by sobie pomóc i zwiększyć szanse na ratunek. Myślę jednak, że najważniejszą umiejętnością, która pozwala przetrwać w takich sytuacjach jest zdolność do adaptacji.

W "Zgubionych" opisuje pani co, tuż po katastrofie "Cesarzowej Aleksandry", robili ludzie siedzący w szalupach. A mianowicie łamali ręce wiosłami czy wykręcali palce osobom, które chciały się do nich dostać. Po prostu skazywali ich na śmierć... Jakim prawem człowiek może decydować o życiu lub śmierci innej osoby?
- Myślę, że naprawdę bardzo trudno jest kogoś zabić. Zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Większość z nas nauczono, że życie jest święte i że cała grupa jest bezpieczniejsza jeżeli jej członkowie nie krzywdzą się nawzajem. Ale są też ludzie, którzy są silni i oni będą walczyć w swojej obronie.
- To pytanie tak naprawdę leży u podstaw zachowania osób przedstawionych w "Zgubionych": Jakie działania należy podjąć w sytuacji, w której wszyscy zginą jeżeli nic nie zrobisz? Fikcja jest wspaniałym narzędziem do zadawania tego rodzaju pytań.

Co zainspirowało panią do napisania "Zgubionych"?
- Dwie rzeczy. Po pierwsze dorastałam w rodzinie żeglarzy. Po drugie, przeczytałam stare akty spraw sądowych, jakie znalazłam u męża - prawnika. Opisywały one procesy rozbitków oskarżonych o morderstwa towarzyszy niedoli. Ciekawe wydało mi się, że można sądzić ludzi za to, że przeżyli katastrofę. Zaintrygował mnie moralny dylemat tych spraw wynikający z faktu, że prawo nie do końca sprawdza się w ocenie czynów popełnionych w ekstremalnych sytuacjach.

Często sądzono rozbitków za czyny, jakie popełnili w łodziach ratunkowych?
- W XIX wieku większość ludzi uważała, że rozbitkowie mogli zabić innych, by przeżyć. Szczególnie, jeżeli ofiary zostały wybrane w sposób bezstronny, w losowaniu. W jednej z najgłośniejszych spraw sądowych tego typu, marynarza o nazwisku Holmes sądzono w 1841 r. nie za to, że wyrzucił on za burtę szalupy tuzin osób, ale za to, że nie wybrał ich w drodze losowania. Koniec końców, sądy dostrzegły, że ludzie wybierani do opuszczenia lodzi ratunkowej zawsze byli naturalnymi ofiarami. Po prostu byli najsłabsi z najsłabszych. Jednak stan wyższej konieczności jako argument uniewinniający rozbitków sądzonych za morderstwo został podważony w 1884 r. w trakcie słynnego procesu Dudley’a i Stephensa.

Kto jest zatem prawdziwą ofiarą takich katastrof: ci, którzy zginęli czy ci, którzy przeżyli?
- Oczywiście, że ci, którzy zginęli oddali więcej niż ci, którzy przeżyli. Być może są oni nawet podwójnymi ofiarami - zarówno katastrofy, jak i ludzi na łodzi ratunkowej. Ale ludzie, którzy przeżyli na pewno nie zapomną o tragicznych wydarzeniach. Katastrofa ich zmieniała.

Czy w przeszłości wydarzyło się wiele historii podobnych do tej, którą opisała pani w "Zgubionych"?
- Wydarzyło się wiele katastrof statków. Istnieje także wiele opowieści o walce ich pasażerów o przetrwanie. Nie znam jednak ani jednej, w której rozbitkowie przetrwaliby trzy tygodnie w łodzi ratunkowej. Teraz wszyscy mówią o Titanicu, którzy zatonął dokładnie sto lat temu, ale tam problemem była zbyt mała liczba szalup. Ci, dla których miejsce się znalazło, zostali uratowani w przeciągu kilku godzin. Historia "Zgubionych" zaczyna się tam, gdzie kończy się historia Titanica - w sytuacji, w której nie ma żadnego statku spieszącego na pomoc rozbitkom.

A sama była pani świadkiem jakiejś dramatyczna sytuacja na morzu?
- Mój ojciec był świetnym żeglarzem. Chociaż zdarzało się nam pływać podczas złej pogody, to nigdy nie byliśmy w prawdziwym niebezpieczeństwie. Ale owszem, bałam się. Pewnie dużo bardziej niż powinnam, ale wynikało to zapewne z tego, że byłam zbyt mała i zbyt słaba, by pomagać, gdy pogoda się załamywała.

- Myślę, że doświadczenie uczucia bezsilności wobec natury i zależności od ludzi silniejszych ode mnie pozwoliły mi wyobrazić sobie, co przez trzy tygodnie w szalupie musiała czuć Grace, główna bohaterka "Zgubionych".

Poświęciłaby pani swoje życie, by uratować kogoś innego?
- Pewnie jak większość matek, oddałabym życie za swoje dzieci. Ani przez moment nie zastanawiałbym się nad tym. W innej sytuacji... Myślę, że z moim instynktem samozachowawczym jest wszystko w porządku.

A zabiłaby pani kogoś, by uratować siebie albo swoje dzieci?
- To chyba jedno z tych pytań, na które nikt nie zna właściwej odpowiedzi, nieprawdaż?

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: statek | katastrofy | morderstwo
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy