Kiedy sport znaczył więcej. Trzy powody do dumy

Co mają ze sobą wspólnego lekkoatletka, tenisistka i pięciu pięściarzy? Wszyscy byli powodem do dumy dla Polaków w czasach, gdy sport znaczył więcej niż zwycięstwa, medale i sława. Poznaj dawnych bohaterów sportowych aren i zbiorowej wyobraźni.

Podwójnie złota

"Krzyczymy, tupiemy, machamy chorągiewkami narodowemi, słowem tracimy panowanie nad sobą. Teraz już mamy pewność zwycięstwa i triumfu o jakim dotychczas jedynie mogliśmy marzyć" - pisał sprawozdawca Przeglądu Sportowego 31 lipca 1928 roku, w czasie igrzysk w Amsterdamie. Halina Konopacka w konkursie rzutu dyskiem zdobyła pierwszy w historii złoty medal dla Polski.

Na dodatek, z wynikiem 39,62 metra, pobiła również rekord świata. Ciekawostką jest, że w tamtych igrzyskach po raz pierwszy do udziału w konkurencjach lekkoatletycznych dopuszczono kobiety.

Sukces Konopackiej nie był sensacją (uchodziła za faworytkę), ale dla wszystkich Polaków, nie tylko tych obecnych na stadionie, ogromne przeżycie stanowił fakt, że międzynarodowa publiczność na stadionie wysłuchała Mazurka Dąbrowskiego. Pamiętajmy, że Polska wróciła na mapy świata dopiero 10 lat wcześniej.

Reklama

Dziś trudno w to uwierzyć, ale gdy zostawała mistrzynią olimpijską i biła rekord świata, lekkoatletykę trenowała tylko cztery lata. Była jednak wszechstronnie utalentowana. Znakomicie jeździła na nartach, grała w koszykówkę, tenisa, pasjonowała ją motoryzacja.

- Ten ostatni talent okazał się przydatny w dramatycznych okolicznościach. We wrześniu 1939 roku Halina Konopacka osobiście prowadziła jedną z ciężarówek z tonami złota ze skarbca Banku Polskiego. Dowódcą akcji był jej mąż, pułkownik Ignacy Matuszewski, dyplomata i przez pewien czas minister skarbu II Rzeczypospolitej. Po tym wyczynie ktoś powiedział o Konopackiej: "podwójnie złota" - opowiada Wojciech Setny, organizator kampanii edukacyjnej "Poczuj Dumę", promującej postaci, wydarzenia czy inicjatywy, które są powodem do dumy dla każdego Polaka.

The Polish Express

Finały singla US Open i Wimbledonu w 1937 roku, French Open w 1939 roku,a także zwycięstwo w deblu French Open w 1939 roku (i finał debla US Open 1938) to jej największe sukcesy. Pod koniec lat 30. Jadwiga Jędrzejowska znajdowała się w pierwszej piątce najlepszych tenisistek świata. Za granicą nazywano ją "Dżadża" ze względu na nazwisko nie do wymówienia dla obcokrajowców, oraz "The Polish Express", z powodu nadzwyczajnej szybkości na korcie.

Dostała propozycję przejścia na zawodowstwo, ale nie przyjęła jej. W tamtych czasach w turniejach wielkoszlemowych grali tylko amatorzy. Musiałaby występować  tylko w pokazowych turniejach tzw. "cyrku Tildena" (od nazwiska Williama Tildena, byłego znakomitego tenisisty, nie było jeszcze WTA).

- Jadwiga Jędrzejowska podkreślała, że ważniejsze od pieniędzy jest dla niej reprezentowanie własnej ojczyzny. Kto wie, być może wygrałaby Wimbledon lub inny turniej wielkoszlemowy, miała niezwykły talent. Niestety, jej wspaniałą karierę na międzynarodowej arenie przerwał wybuch wojny - mówi Wojciech Setny.

W czasie okupacji nie wyjechała z kraju (choć otrzymała osobiste zaproszenie od króla Szwecji Gustawa V, który był jej tenisowym partnerem w mikście), zdecydowanie odrzuciła również propozycję gry w Niemczech. Po wojnie Jadwiga Jędrzejowska wróciła na korty, również turniejów Wielkiego Szlema (grała na Roland Garros i Wimbledonie, we French Open w 1947 roku doszła do finału miksta). Grała aż do 1968 roku.

Do jej sukcesów nawiązała dopiero Agnieszka Radwańska. W 2012 roku, po 75 latach od sukcesu "Dżadży", zagrała w finale Wimbledonu.

Pięć do dwóch na pięści

Warszawa wciąż jeszcze leżała w ruinach, gdy w hali Gwardii rozpoczynały się X mistrzostwa Europy w boksie. Był 1953 rok. Polską reprezentację, dziesięciu pięściarzy w kategoriach od muszej do ciężkiej, prowadził legendarny Feliks "Papa" Stamm. Słynął z tzw. "nosa" do zawodników, niezwykłej umiejętności motywowania i wpajania pięściarzom pewności siebie, a poza tym był geniuszem ringowej taktyki. Miał duży udział w tym, że Polacy potrafili wykorzystać swój talent.

W mistrzostwach wzięli udział zawodnicy z 19 krajów, ale w oczach publiczności turniej sprowadzał się do meczu Polska-ZSRR. Ostatecznie Polacy zdobyli pięć złotych medali (Henryk Kukier, Zenon Stefaniuk, Józef Kruża, Leszek Drogosz, Zygmunt Chychła), a zawodnicy ZSRR tylko dwa.

- Po każdej kolejnej walce finałowej, w której wygrywał Polak, cały kraj ogarniał entuzjazm. W ponurej i dusznej atmosferze okresu stalinowskiego to było jak głęboki oddech. O wiele więcej niż tylko zwycięstwo sportowe - dodaje Wojciech Setny.

Podobnie reagowali kibice w 1957 roku, gdy polscy piłkarze pokonali w Chorzowie ZSRR 2:1 (po dwóch bramkach Gerarda Cieślika), lub w 1976 roku, gdy polscy hokeiści pokonali ZSRR 6:4. Cieszyli się, że przynajmniej tak, symbolicznie, można pokonać "Wielkiego Brata". Znaczenie miały też zawsze polsko-radzieckie pojedynki na trasach Wyścigu Pokoju, choć to mit, że w trakcie jednego z etapów rosyjscy kolarze bili pompką Ryszarda Szurkowskiego w tunelu prowadzącym na Stadion Dziesięciolecia.

Kampania "Poczuj Dumę" promuje ważne dla Polaków postaci, wydarzenia i inicjatywy, zarówno z przeszłości, jak i współczesne. W kwietniu ambasadorami kampanii są trzej polscy piłkarze ręczni: Sławomir Szmal, Karol Bielecki i Kamil Syprzak. W kolejnych miesiącach motywami przewodnimi będą m.in. życie rotmistrza Witolda Pileckiego, sportowcy niepełnosprawni, żołnierze współczesnych polskich jednostek specjalnych czy Armia Krajowa.



materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy