Doktor Strange: Początki i zakończenia [recenzja]

Doktor Strange: Początki i zakończenia /INTERIA.PL
Reklama

W kinach szaleje już filmowy Stephen Strange w kreacji Benedicta Cumberbatcha. Przed obejrzeniem najnowszego hitu studia Marvel warto zapoznać się z papierowym pierwowzorem. Zwłaszcza że "Doktor Strange: Początki i zakończenia" to kawał dobrego komiksu.

Dzieło spod piór J. Micheala Straczynskiego i Samma Barnesa oraz ołówka Brandona Petersona jest typowym origin story, czyli historią początków superherosa. Jednakże określenie typowe wcale nie oznacza w tym przypadku czegoś bez polotu. "Początki i zakończenia" to współczesna wizytówka papierowego Doktora Strange'a.

Sięgając po nią zdobędziecie komplet informacji o bohaterze, jego sprzymierzeńcach oraz arcywrogach. Zapomnijcie o wczytywaniu się w liczące kilkadziesiąt lat numery komiksów, w których debiutował główny czarodziej Marvela. Duet scenarzystów wyciągnął z nich to, co najlepsze i ubrał w nowoczesne, ale jednocześnie nawiązujące do tradycji, szaty.

Dlaczego warto sięgnąć po komiks przed wizytą w kinie? Ponieważ "Początki i zakończenia" to wbrew pozorom trochę inna historia od tej, którą zekranizował Scott Derrickson. Trzon pozostaje ten sam: Stephen Strange jest chirurgiem, który w wyniku wypadku traci władzę nad górnymi kończynami i nie jest już w stanie wykonywać swego zawodu.

Reklama

Kiedy zdobycze "zachodniej" medycyny nie mogą go wyleczyć, zwraca się on w kierunku wschodu i tamtejszym sztukom odbudowy ciała i ducha. Odzyskuje on nie tylko sprawność rąk, ale również wiarę w poczucie obowiązku. Do tego z lekarza przeistacza się on w czarodzieja i obrońcę świata przed zagrożeniami z innych wymiarów.

Mimo iż opis ten może zwiastować historię zupełnie odklejoną od rzeczywistości, to na kartach komiksu ciągle - za sprawą samego cynicznego Strange - pozostajemy jedną nogą na ziemi. Autorzy świetnie zbalansowali wszystkie wątki tak, aby czytelnik nawet przez moment nie poczuł się zagubiony bądź przytłoczony przez poszczególne elementy fabuły.

Ta z kolei należy do naprawdę udanych, chociaż nie wznosi się ponad pewien wysoki, ale jednak standard. "Początki i zakończenia" nie wstrząsną czytelnikiem, ale po lekturze całości nie sposób nie polecić jej innym lub po prostu odświeżyć jej po jakimś czasie. Całość przesiąknięta jest wyjątkowym, wschodnio-magiczno-komiksowym klimatem, który wzmocniono świetnie napisanymi dialogami i równie dobrymi rysunkami.

Peterson - rysownik odpowiedzialny za oprawę wizualną komiksu - wręcz śpiewająco poradził sobie z niełatwym zadaniem zilustrowania innych wymiarów i zamieszkujących go bestii. Nie popadł w śmieszność i pastisz, ale też nie eksperymentował. W "origin story" to akurat plus, gdyż śmiałe próby udziwnienia i tak dziwnego materiału źródłowego mogłyby wywołać zupełnie odwrotny efekt - zdezorientowania i alienacji czytelnika. Lekka zachowawczość naprawdę nie jest tu niczym złym.

Pochwalę jeszcze zarówno samą quasi-realistyczną kreskę, jak i konsekwencję w wizualnym prowadzeniu historii. Rysownik pozwolił wybrzmieć ważniejszym - lub też będącym najbardziej "cool" - momentom, przy jednoczesnym zachowaniu odpowiedniego tempa całości. Co więcej, mimo sporej dynamiki kadrów nawet początkujący miłośnik komiksów nie będzie miał problemów z przeczytaniem tej historii. Wydaje się to oczywiste, ale na rynku nie brakuje komiksów, w których ten fundamentalny aspekt kuleje.

Premiera filmowej wersji Doktora Strange'a to świetny moment, aby poznać go także w wersji "nieruchomej". W szczególności, że na Polskim rynku "Początki i zakończenia" ukazały się w twardej oprawie i na wysokiej jakości papierze. Dodatkowym plusem będzie to, że decydując się na lekturę przed pójściem do kina zobaczycie jak wiele scen filmowcy pożyczyli właśnie z dzieła Straczynskiego i Barnesa.

Michał Ostasz

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: komiks
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy