"Dawaj ziomek!". Autostop spełnił jego marzenia

"Na początku bałem się jeździć autostopem. Jakoś nie mogłem sobie tego wyobrazić. Zastanawiałem się, jak to będzie, gdy wystawię kciuk i wsiądę do obcego auta" - mówi Tony Kososki, autor książki pt. "Nie każdy Brazylijczyk tańczy sambę".

Zarówno twój blog, jak i fanpage na Facebooku nazywa się "Vai la cara", co w twoim wolnym tłumaczeniu oznacza "idź i zrób to stary". Dlaczego akurat taka nazwa?

Tony Kososki: Vai la cara to właśnie coś w stylu "dawaj ziomek", jednak nie w sensie "dawaj pieniądze", ale dawaj, ruszaj w podróż, spełniaj swoje marzenia, bo może ci się udać i jeśli będziesz pracować na sukces, to na pewno prędzej czy później uda się to zrobić. Tylko musisz to robić całym sobą i musisz być do tego przekonany.

Czy podróżowanie autostopem jest niebezpieczne?

- Na początku bałem się jeździć autostopem. Jakoś nie mogłem sobie tego wyobrazić. Zastanawiałem się, jak to będzie, gdy wystawię kciuk i wsiądę do obcego auta. Jednak teraz gdy tym sposobem przejechałem ponad 70 tysięcy kilometrów, wiem, że nie ma się czego obawiać. Jedyne przykre sytuacje są raczej związane z tym, że kierowca prowadzi auto brawurowo i nieodpowiedzialnie, ale i to nie zdarza się często.

Reklama

Ty podróżowałeś sam, niektórzy podróżują we dwie, trzy osoby. Tak jest trudniej?

- Nie wydaje mi się, dużo Portugalczyków podróżowało w grupach i dawali radę. Ja podróżowałem sam i czasem tego żałowałem. Brakowało mi kogoś, z kim mógłbym porozmawiać, podzielić się spostrzeżeniami czy też po prostu się pośmiać. Z drugiej strony, kiedy podróżujesz sam, możesz w większym stopniu oddać się miejscu, w którym jesteś, bliżej je poznać.

W jakim języku rozmawiałeś z ludźmi, którzy zabierali cię na stopa?

- Po portugalsku w Brazylii, po hiszpańsku w pozostałej części. Hiszpańskiego w ogóle nie umiałem, nauczyłem się właśnie dzięki temu, że byłem sam i byłem zmuszony rozmawiać z ludźmi, którzy mnie zabierali.

Jadąc do Brazylii, byłeś świadomy jej stereotypów? W końcu tytuł twojej książki to "Nie każdy Brazylijczyk tańczy sambę".

- W ogóle nie wiedziałem, jakie są stereotypy o Brazylii. Wiadomo, że kojarzy się ona z piłką nożną albo sambą. Jednak nie jechałem tam, aby sprawdzać stereotypy, książka też nie opowiada o ich łamaniu. Wybrałem ten tytuł, bo wydawał mi się fajny i ładnie brzmiał.

Byłeś w faveli. Czy tam można się zgubić?

- W faveli można się zgubić, bo jest jak labirynt pełen wąskich korytarzyków. Wchodzisz w jakąś uliczkę, idziesz i nagle docierasz do ślepego zaułka i musisz wracać. W faveli znalazłem sobie pewien punkt odniesienia - główna ulica. Kiedy nie wiedziałem, gdzie jestem, szukałem wzrokiem właśnie tej ulicy, co pozwalało mi na kontrolowanie sytuacji.

Jak wygląda typowa brazylijska rodzina, są wielodzietne?

- Najbardziej wielodzietne widziałem w Wenezueli. Cztery pokolenia potrafią tam mieszkać w jednym domu, poprzedzielanym jakimiś szmatami. To działa na prostej zasadzie. Dziadek miał dzieci, czyli np. 4 synów, każdy z nich miał żonę, to już jest 8 osób, z tymi żonami mieli dzieci, te dzieci w tym momencie już też mają dzieci. Co w sumie daje nam 20-30 osób. W Brazylii natomiast nie widziałem wielodzietności jako takiej, jednak tam młode dziewczyny (18-20 lat) potrafią mieć już jedno czy dwójkę dzieci. To jest jednak bardziej powiązane z ich niewiedzą na temat antykoncepcji.

Gdy obserwowałeś ulicę, to czy zauważyłeś, że ludzie korzystają z telefonów komórkowych równie intensywnie co Europejczycy?

- Jeżeli uważasz, że Europejczycy dużo czasu spędzają z nosem w telefonie, to jesteś w błędzie. To Brazylijczycy wszystko udostępniają w internecie. Mówiąc wszystko, mam na myśli naprawdę wszystko. Brazylijczyk potrafi rozmawiać z tobą w kawiarni, a jednocześnie już dodaje zdjęcie na Instagrama, a pomiędzy dodawaniem fotki pisze post na Facebooku. Wiadomo, że tyczy się to tych bogatszych ludzi, którzy mieszkają w większych miastach takich jak San Paulo czy Rio de Janeiro, chociaż ci biedniejsi też mają telefony czy internet, ale u nich tego tak mocno nie widać.

Miałeś okazję spotkać się z szamanem. Jak to wyglądało?

- Pierwsza rzecz - jak sobie wyobrażasz szamana? Zapewne jako starego dziadka, z dużą ilością zmarszczek, jakimś pióropuszem na głowie, nosi na sobie worki po kartoflach i ma na szyi mnóstwo wisiorków. A to był normalny facet, ubrany tak jak ja. Nawet Facebooka miał. Jednak on był neoszamanem, co oznacza, że czytał książki i starał się odtworzyć starą wiedzę, która jest w nich zawarta. Szamanem jest osoba, która z pokolenia na pokolenie otrzymuje wiedzę. Miałem okazję napić się z nim w lesie ayahuasci. Ayahuasca to zioło, które wprowadza w trans. Ludzie czują się jakby byli w innym świecie, wchodzą w świat duchowy, mistyczny, mogą znaleźć odpowiedź na nurtujące ich pytanie, porozmawiać z przodkami albo zobaczyć swoją przyszłość. Moje doświadczenie nie było tak intensywne jak ich, ze względu na to, że był to mój pierwszy raz. Było to bardzo interesujące, czułem wewnętrzną energię, pozytywne nastawienie, miałem nawet jakieś halucynacje.

To brzmi trochę jak po narkotykach.

- To nie są narkotyki. To wszystko jest naturalne, to jest korzeń i jakieś liście, które gotuje się w czystej wodzie z rzeki. To jest natura, fakt, daje ci pewne halucynacje, ale tak jak mówię, to nie narkotyk. Oni to traktują jako medycynę dla duszy, nie mają z tym problemu.

Tony Kososki - podróżnik, autor bloga Vai la cara i książki "Nie każdy Brazylijczyk tańczy sambę".

PAP life
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy