Czy Ukraińcy są podobni do Polaków? Imigrant ze wschodu o życiu w Warszawie

Dima Garbowski, youtuber i autor książki "Polak z Ukrainy" /Kuba Celej /materiały prasowe
Reklama

Gdziekolwiek się ruszę, słyszę rosyjski lub ukraiński. Słyszę też ukraińskie gardłowe "h" przemycane w polskich słowach. To nic, że Polska. To nic, że Warszawa. To nic, że Śródmieście, Mokotów, czy Wilanów - pisze Dima Garbowski, który wraz z ponad milionem obywateli Ukrainy postanowił zamieszkać w Polsce. Z jakim przyjęciem spotykają się imigranci ze Wschodu? Czy Ukraińcy są podobni do Polaków? Czy my się, jako sąsiedzi, znamy? W swojej pierwszej książce "Polak z Ukrainy" popularny youtuber opowiada o drodze, jaką musiał przejść, by spełnić marzenie o lepszej przyszłości dla siebie i swojej rodziny.

Walki na wschodzie Ukrainy nie przeszkadzały Dimie Garbowskiemu w prowadzeniu dobrze prosperującego biznesu. Wręcz przeciwnie, podczas gdy wielu jego konkurentów zamykało swoje firmy, zakład Dimy rozkwitał. Do czasu. Wojna nie kończyła się, była jak rozdrapana rana, która zatruwała względnie spokojne życie w oddalonym od frontu Kijowie. Julia, która wcześniej nie chciała wyjeżdżać, zaczęła się bać - o siebie, Dimę, ale przede wszystkim o małą Daszę.

Zapadła decyzja o wyjeździe - miał być Montreal, stanęło na Warszawie. Bo blisko, podobnie. Argumenty wydawały się racjonalne. Na wymarzoną Kanadę jeszcze przyjdzie czas. Początek, jak można się spodziewać, był trudny. Ukraina jest może i blisko, ale różnice kulturowe znaczące. Dima Garbowski rejestruje je na każdym kroku - od komunikacji miejskiej, po urzędy i biurokrację. Wrodzony optymizm pozwala mu jednak patrzeć na nie z życzliwością. Przecież jestem otwartym, wykształconym człowiekiem - wydaje się mówić - inność jest dla mnie ciekawa.

Reklama

W międzyczasie kończą się zaoszczędzone pieniądze, a Dima, jak wielu jego rodaków, podejmuje się najprostszych prac. Swoje, zabawne często, próby odnalezienia się w nowej rzeczywistości zaczyna dokumentować. Zakłada kanał na YouTube, który szybko zyskuje popularność. Krótkie filmiki w zabawny sposób odczarowują powszechny obraz emigranta w Polsce. Podobnie jest w książce. Dima ma lekkie pióro, a jego naturalna zdolność do widzenia świata w anegdotyczny sposób, sprawia, że historia - niełatwa przecież - wygląda jak dobra przygoda. Czasem tylko dopada go typowa dla emigranta melancholia. Brakuje mu wtedy gorącego, kijowskiego lata nad Dnieprem oraz blinów i pielmieni dostępnych na każdym rogu ulicy.

Dima Garbowski o podobieństwach między Polakami a Ukraińcami: Przeczytaj fragment książki "Polak z Ukrainy"

Związek Radziecki to stan umysłu

Dlaczego zasłonki są takie ważne? Bo jeśli rozmawiać otwarcie i szczerze, to po cichu, a najlepiej w kuchni. A kiedy zapada zmierzch, należy obowiązkowo zaciągnąć story! Jeszcze by sąsiedzi zobaczyli, co się u nas dzieje. Jeśli nie sąsiedzi, to już na pewno KGB.

Jak widzicie, radzieckie myślenie w narodzie nie zginęło! Jesteśmy z Julią młodymi, współczesnymi ludźmi. Wiemy, co to internet i smartfon. Nieobce nam są latte na mleku sojowym czy Uber. Ale wciąż zauważamy u siebie priwyczki rodem ze Związku Radzieckiego.

Widać, geny naszych babuszek wciąż w nas buzują. Proponujemy wam mały test: sprawdźcie, czy nie rozpoznacie w sobie choćby jednej z poniższych sześciu cech wzorowego Homo sovieticusa:

Po pierwsze, wszystko trzeba jeść z chlebem. Zupę, kaszę, jajecznicę, a nawet makaron. Dlaczego? Bo inaczej się nie najemy! To by nawet miało sens, gdyby chleb był tańszy niż normalne jedzenie. Ale teraz paczkę (400 gramów) makaronu można dostać za 2 złote, a najtańszy chleb za 3,40 w naszym osiedlowym sklepiku. Logiki tu nie ma, ale i tak wciąż wszystko jemy z chlebem. Na wszelki wypadek.

Po drugie, wszystko trzeba zawsze dojadać do końca. Jeżeli coś jest na talerzu, to nie wolno zostawić. I nie ma, że już się najedliśmy. Albo że nie smakuje. Lepiej zjeść wszystko, bo potem nie wiadomo, co zrobić z resztkami. A wyrzucić to znaczy nie szanować (chleb to już w ogóle świętość). Lepiej więc przejeść się z szacunkiem, niż zmarnować.

Po trzecie, należy gromadzić reklamówki. W domu trzymamy reklamówkę, w której chowamy inne reklamówki. Chodzi tu nie tylko o mocny plastik ze sklepu odzieżowego, lecz także o siateczki, w które pakujemy banany w supermarkecie. Pamiętam, jak byłem mały, mama kazała mi myć mydłem te, które się zabrudziły. Potem wieszałem je na sznurku od bielizny, koło skarpetek. Dziś nikt już oczywiście tego nie robi. (Ale kiedy tylko dowiedzą się o tym w Warszawie... Może jeszcze zostanę trendsetterem wśród warszawskich ekologów!).

Po czwarte, należy wszystko gromadzić. Nie wyrzucać, a nuż się kiedyś przyda. Chomikujemy (oczywiście w reklamówce) takie sprzęty jak: zepsute słuchawki, kabel od myszy, niedziałająca ładowarka do aparatu, który dawno już się zepsuł, stara obudowa do telefonu, którego już nie masz, i zepsuty zegarek - może kiedyś się go naprawi?

Po piąte, po domu nosimy stare ciuchy. I nie, nie chodzi tutaj o to, że nie mamy nowych, ani o to, że na nowe nas nie stać. Chodzi o to, żeby nic nie wyrzucać, czyli patrz punkt czwarty.

Po szóste, na najwyższej półce trzymamy drogi serwis na specjalną okazję. Oczywiście żadna okazja nigdy nie jest na tyle specjalna, żeby z niego skorzystać. W rezultacie pijemy poranną kawę ze starych wyszczerbionych kubków, podziwiając piękny serwis, który uśmiecha się do nas zza szybki w kredensie.

No i co? Jaki wynik?

Dima Garbowski - urodził się na Ukrainie, w 2016 roku porzucił Kijów i wraz z rodziną przeprowadził się do Warszawy. O życiu na emigracji opowiada na swoim kanale na YouTube. 15 maja ukaże się jego debiutancka książka "Polak z Ukrainy".


INTERIA.PL/materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy