Bobby Burger: Jedzenie tak dobre, że kopiują je Amerykanie!

​Trzy lata temu dwójka przyjaciół mieszkających w Warszawie otworzyła biznes, który dziś jest rozpędzony jak śniegowa kula. Zaczynali niemal od zera - od jednego foodtrucka - dziś mają 30 lokali, ponad dwa miliony wydanych posiłków za sobą i strategię, którą naśladują amerykańscy giganci.

Bobby Burger - tę nazwę kojarzy coraz więcej osób. Niektórzy mówią, że historia firmy to prawdziwy "american dream" przeniesiony na polski grunt. Z tym, że zamiast "od pucybuta do milionera", w tym przypadku jest "od foodtrucka, do sieci restauracji". Obecnie jest to 30 placówek i kolejnych 70 w planach.

Szefowie Bobby Burgera zarzekają się, że znają swoje miejsce w szeregu i nie konkurują z gigantami rynku fast food. We wrześniu okazało się jednak, że to giganci konkurują z nimi. O co chodzi? Już tłumaczymy. Otóż McDonald's ogłosił niedawno rewolucję w swoim menu, która polegać miała na tworzeniu burgerów według własnych preferencji. Wszystko byłoby cacy, gdyby nie fakt, że klienci restauracji BB taką możliwość mają już... od roku.
 
"Trochę aż mi się nie chcę wierzyć, że była to po prostu kopia. Niemniej fakty świadczą za siebie. I nawet mnie to trochę uspokaja. Jeżeli "Mc" ratując się od kryzysu związanego z byciem postrzeganym jako fast food zdecydowało się wprowadzić taki sposób obsługi zamówień, to wierzę, że mają to dobrze sprawdzone i zbadane. A jeżeli mają to zbadane, to utwierdza mnie to w przekonaniu, że obrany przez nas kierunek jest dobry" - mówi Bogumił Jankiewicz, jeden z założycieli sieci Bobby Burger.

Idąc tropem dobrego jedzenia i wspierania polskich inicjatyw, postanowiliśmy sprawdzić, jak to naprawdę jest z tym komponowaniem burgerów. W ramach dziennikarskiego śledztwa wybraliśmy się do lokalnego oddziału Bobby Burgera w Krakowie, przy alei Generała Andersa i po krótkiej konwersacji z przemiłą panią za ladą rozpoczęliśmy klecenie własnych kanapek.

Reklama

Pierwszym krokiem jest wybranie burgera bazowego z dostępnego menu. Następnie mamy cztery opcje jego modyfikacji.

- Pierwsza to rodzaj bułki (pszenna, pełnoziarnista, bezglutenowa i "go green").

- Druga opcja to mięso (wołowina, wołowina lepszej jakości, tzw. "limousine"), kurczak i coś dla wegetarian)

- W trzeciej opcji wybieramy ser: gouda, cheddar, american lub blue. Dodajmy, że w kanapkach znajdują się także sery spoza tej listy.

- Na koniec decydujemy się na sos. I tutaj Bobby oferuje nam: BBQ, dijon, classic, hot chilli, ziołowy herbal-g i meksykański guacamole.

Opcja piąta dotyczy powiększania zestawu o frytki, ale to już pominiemy. Czas na recenzję.

Michał:

Wybierając burgera w Bobbym postawiłem na propozycję miesiąca. Tą okazała się jesienna kompozycja, w której wołowinie towarzyszyły suszone śliwki, szynka parmeńska, serek Philadelphia oraz sezonowy specjał - dynia z cynamonem i imbirem.

Muszę przyznać, że takiego połączenia jeszcze nie próbowałem. Mój wybór okazał się strzałem w dziesiątkę. Burger z tymi dodatkami był przepyszny! Słodkie nuty były wyraźne, ale nie dominujące.

Pierwsze skrzypce grała tutaj smakowita wołowina w akompaniamencie lekko słonej szynki. Niczego sobie była też pełnoziarnista bułka, w której "zamknięto" wszystkie te smakołyki.

Całość kosztuje 20 złotych. Wydaje się, że to sporo, ale uwierzcie, że naprawdę warto. Jesień jeszcze nigdy nie smakowała tak dobrze.

Miłym dodatkiem okazały się przyprawione frytki z pikantnym sosem. Ich duża porcja pokonała dwóch facetów!

Rafał:

Ja z kolei poszedłem w nieco innym kierunku. Moją uwagę przyciągnęła włoskobrzmiąca nazwa "Romina". Oprócz pomidora oferowała mozarellę, pesto, krem balsamico, rukolę, szynkę parmeńską oraz cebulę.

W trakcie modyfikacji postanowiłem podmienić zwykłą bułkę na taką bezglutenową, wołowinę upgrade'ować do wersji "limousine", a standardowy sos wzbogacić o ziołowy herbal-g.

Przyzwyczajony do kupowania burgerów, które są z góry narzucone przez menu, muszę przyznać, że sam proces personalizacji mojej kanapki był ciekawym doświadczeniem. Nie powiem, że związałem się z nią emocjonalnie, ale miło wiedzieć, że "jem co chcę", zamiast tego, co akurat mają na kuchni.

Wrażenia - no cóż, burger wydawał się malutki, lecz okazał się naprawdę sycący. Niezwykle ciekawie wypadło połączenie ziołowego sosu ze świeżą rukolą.

Gdzieś tam w całym zamieszaniu zagubił się ser, którego faktycznie mogłem zamówić podwójną porcję, ale za to jego niedobór dzielnie nadrabiała szynka parmeńska. Jedyne, co zmieniłbym, zamawiając burgera następnym razem, to pieczywo. Bułkę bezglutenową zostawię tym, którzy faktycznie jej potrzebują.

O frytkach napisał już Michał, ja dodam jeszcze, że jako kierowca doceniam możliwość zamówienia smacznego, bezalkoholowego czeskiego piwa.

Wydając 68 złotych z restauracji wychodzimy najedzeni i zadowoleni. Miła obsługa, dobre żarcie, które sami komponujemy w najdrobniejszym szczególe i wciąż przystępne ceny. Do tego darmowe wi-fi, dla tych, którzy czują potrzebę obcowania z internetem przy posiłku i szeroki wybór "popitek" - sprawiają, że w BB chcesz zostać dłużej, niż tylko do ostatniego kęsa burgera.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy