Zmarł Irv Gordon. Swoim volvo przemierzył miliony mil

Irv Gordon kupił swoje Volvo w salonie po trzygodzinnej jeździe próbnej /Getty Images
Reklama

​"I'm in love with my car" - ten przebój grupy Queen mógłby być soundtrackiem jego życia. Irv Gordon to człowiek, który kochał volvo, a Volvo kochało jego. Swoim czerwonym P1800 przez 52 lata przejechał ponad 3 miliony mil. Zmarł w wieku 77 lat, gdy próbował dobić do czterech milionów...

Nie ma chyba drugiego przypadku w historii, który nauczyłby nas tak wiele o symbiozie człowieka z maszyną. Irv Gordon, nauczyciel z Long Island, nie rozstał się z ukochanym wozem od momentu zakupu w 1966 roku aż do śmierci. Jak poinformowała jego córka, Amerykanin zmarł podczas podróży po Chinach. Odbywał ją oczywiście niezawodnym P1800.

Po raz pierwszy świat dowiedział się o nim ponad 30 lat temu, gdy w 1987 roku w Nowym Jorku pochwalił się milionowym przebiegiem w swoim Volvo. Dekadę później trafił do Księgi Rekordów Guinessa pod hasłem "samochód z największym przebiegiem, prowadzonym przez pojedynczego właściciela w celach niekomercyjnych".

Dwa miliony kilometrów stuknęło na liczniku czerwonej strzały w 2002 roku. W 2013 podczas wyprawy do Seward na Alasce Irv ogłosił, że samochód trzeci raz zeruje licznik.

Przygoda Irva z volvo zaczęła się przypadkiem. Nie miał pojęcia o istnieniu takiego samochodu, gdy jego przyjaciel pokazał mu reklamę w magazynie, zachwalającą szwedzki wóz. Za jego namową poszedł do salonu, gdzie zaproponowano mu jazdę próbną.

"Dostałem kluczyki i pojechałem. Nie było mnie trzy godziny. Prawie brakło mi paliwa i to był jedyny powód, dla którego wróciłem" - wspominał swoje pierwsze zetknięcie z P1800.

Reklama

Właścicielem samochodu został kilka godzin później. Był piątkowy wieczór. Do poniedziałku zrobił nim... 1500 mil. To było jednak - jak się okazało - tylko łagodne przetarcie. Każdego dnia przez 35 lat dzielny Szwed pokonywał 100-125 mil wożąc Irva do pracy i z powrotem. A także wszędzie tam, gdzie tylko sobie zażyczył.

"W weekendy jeździłem na narty. Więc zwiedzałem różne miejsca. Każdy ma jakieś hobby, a ja po prostu lubiłem jeździć. Dlatego jechałem na kolację do Montrealu i wracałem. Gdy miałem ochotę na owoce morza, ruszałem do Maryland na ciasteczka z kraba, czy cokolwiek innego. I tak przebieg rósł. Jeden milion - Tavern on a Gren, Nowy Jork. Dwa miliony - Times Square, trzy miliony - Anchorage, Alaska."

Wiele razy pytano go, jak dbał o swój samochód, że ten odwdzięczał się tak niewiarygodną długowiecznością i bezawaryjnością. Powtarzał wówczas, że samochód to tylko kupa maszynerii i sam się nie naprawi, dlatego trzeba o niego odpowiednio dbać.

"Po prostu przeczytałem instrukcję obsługi i się do niej stosuję. Wiem jak wygląda harmonogram serwisowy zalecany przez fabrykę. Zmieniam olej w silniku co 3500 mil, a w skrzyni do 25 tysięcy mil, tak samo olej w wale napędowym. I robię te rzeczy od 50 lat. Podążam za wskazówkami i ten sposób jest o wiele tańszy, niż płacenie za naprawy. Samochód nigdy się nie zepsuł, nigdy nie zawahał się przy odpalaniu, zawsze zabierał mnie tam, gdzie chciałem, czy to śnieżyca, czy lód. Byłem w warunkach, w które byście nie uwierzyli. I zawsze wracałem do domu".

Wiele czynności serwisowych Irv wykonywał profilaktycznie. Po milionie kilometrów zlecił generalny remont silnika, choć jak się potem okazało - wcale nie było takiej potrzeby. Wszystkie podzespoły były wciąż sprawne!

Na czas naprawy P1800 dostał od producenta zaprojektowany przez Bertone model 780 coupe, którym przejechał "zaledwie" pół miliona mil, zanim postanowił go sprzedać. Najbardziej na świecie kochał bowiem jazdę tym jednym jedynym volvo.

Samochód jest wciąż w lepszym stanie niż ja - śmiał się przed kamerą jeszcze latem tego roku. I niestety miał rację. Spoczywaj w pamięci Irv! Oby w niebie czekały dla ciebie bezkresne autostrady i zatankowane pod korek czerwone volvo...

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy