Syberyjski Disneyland

Magadański Disneyland – tak to miejsce nazywają miejscowi, fot. Maciej Stroiński /materiały prasowe
Reklama

O "Disneylandzie" w rosyjskim Magadanie, czyli o tym, że miasto, które dla tysięcy było przystankiem w drodze na Sybir... wciąż jest bramą na Sybir pisze Maciej Stroiński.

Przeczytaj fragment książki "To jest taki Russian Style! 12 000 kilometrów na kraniec Rosji... i z powrotem" Macieja Stroińskiego:

Pas lotniska w Magadanie pojawił się nagle. Wylądowaliśmy w niezwykle malowniczym miejscu. Z samolotu do portu przetransportowała nas hybryda autobusu i samochodu ciężarowego. Na podwoziu ziła zabudowano kabinę jak do transportu budowlańców. Do auta była doczepiona przyczepa. Tak przewieziono wszystkich pasażerów lotu Irkuck - Magadan linii Magadan Airlines. Odebraliśmy plecaki, które, choć były przecież zawinięte w folię, śmierdziały po tej podróży rybami. Lotnisko w Magadanie okazało się lotniskiem oddalonym od miasta o jakieś pięćdziesiąt kilometrów. Na szczęście autobus już czekał.

Reklama

Gdy dojechaliśmy do miasta, było chwilę po dziewiątej. Jak to możliwe? To proste - Irkuck i Magadan dzielą trzy strefy czasowe. Po lądowaniu cofnęliśmy zegarki o trzy godziny. Z tej perspektywy minęło tylko czterdzieści pięć minut. W Polsce był jeszcze poprzedni dzień. Różnica wynosiła dziesięć godzin. Mieliśmy tę samą godzinę co Sydney w Australii.

Hotel odrobinę lepszy od baraku

Ruszyliśmy w miasto, objuczeni jak himalaiści, w poszukiwaniu hotelu. Pierwsza próba i... pudło. Druga - to samo. Recepcjonistka z drugiego hotelu poinformowała nas, że w Magadanie teraz raczej niczego nie znajdziemy, bo trwa doroczny zjazd gubernatorów Federacji Rosyjskiej. Byliśmy mocno przerażeni, bo sytuacja wyglądała tragicznie. Noc pod gołym niebem w Magadanie? W Irkucku być może nie byłoby to takie złe, bo noce były tam wciąż bardzo ciepłe. Jednak w Magadanie temperatury były o dobre dziesięć stopni niższe.

Kolejny na naszej trasie poszukiwań noclegu był hotel Magadan. Weszliśmy tam bez przekonania. Pierwsza odpowiedź brzmiała tak jak wszędzie indziej - nie ma miejsc. Arek nie ustępował. Ten facet ma w sobie to coś, co każe kobietom przemyśleć każdą odpowiedź dwa razy. No dobrze, może nie każdą... Jednak odpowiedź: "Nie mamy wolnych pokoi" należy do tych, którą kobieta jest w stanie zmodyfikować, gdy pyta Arek. Arek spytał zatem jeszcze raz, a recepcjonistka zrobiła słodka minę i podała klucz, mówiąc, że to ostatni wolny pokój. Arek to skarb podczas podróży.

Nie ma czego kryć, pokój w głównym hotelu tego miasta okazał się tylko odrobinę lepszy od pamiętnego irkuckiego baraku zwanego dumnie hotel Aerofłot. Co prawda nie musieliśmy już spać na podłodze, był nawet telewizor, ale łazienka to istny koszmar. Chociaż trzeba podkreślić, że dobrze, iż łazienka w ogóle była, bo w rosyjskich hotelach nie jest to standardem. Wanna prawdopodobnie nigdy nie była myta. Zacieki tworzyły fantazyjne wzory, które były niczym piękny sen heroinisty. Jestem w stanie uwierzyć, że długie wpatrywanie się w dno wanny mogło zadziałać na człowieka, który niczego nie zażywa, jak mocna działka białego proszku. Haj murowany. Zaryzykowałem i wszedłem do tej wanny. Wciąż trudno mi w to uwierzyć, ale w kranie była ciepła woda. A do tego tuż obok wanny stał elektryczny czajnik. Dzięki temu nie tylko piliśmy herbatę, lecz także nawet pozwoliliśmy sobie na zjedzenie zupki z paczki. Było bosko. To musiał był rosyjski raj. Poszliśmy spać szybko, bo na następny dzień plany były bardzo intensywne.

Zatoka Nagajewa

Bladym świtem ruszyliśmy w kierunku wybrzeża. Chcieliśmy zobaczyć wschód słońca w Zatoce Nagajewa. To miejsce szczególne. Patrzyliśmy na Morze Ochockie, teraz tak spokojne i piękne, zaledwie kilkadziesiąt lat wcześniej straszne i okrutne. Skazańcy, których komuniści wysyłali na Sybir, oglądali tę zatokę z pokładu statków, którymi byli transportowani tu w nieludzkich warunkach. Ich perspektywa była skrajnie różna. Wiedzieli, że ten przypominający o radzieckiej potędze stały ląd, na który zaraz zejdą, będzie dla nich miejscem niewolniczej pracy, dla wielu dodatkowo tortur i kaźni.

Według oficjalnych źródeł do Magadanu tylko na przełomie lat 1940 i 1941 trafiło tu około dwunastu tysięcy Polaków. To był po prostu obóz pracy. Rzadko kto wtedy używał nazwy "Magadan". Ona pojawiła się dużo później. Wzięła się od określenia opisującego pień drzewa albo to, co zostaje po przejściu tajfunu. Właśnie do tego przeklętego miejsca w większości trafiali jeńcy wojenni i ich rodziny. Chociaż to niewiarygodne, to zaledwie pięćset osiemdziesiąt trzy osoby z tych dwunastu tysięcy zostały uwolnione w ramach akcji rekrutacyjnej do wojska generała Andersa. Na rozkaz Stalina NKWD stworzyła przedsiębiorstwo Dalstroj, które miało - wysługując się "politycznymi", czyli najgroźniejszymi przestępcami z punktu widzenia władzy radzieckiej - wydobywać surowce na końcu rosyjskiego świata. Tak powstało prawdziwe piekło na ziemi.

Na obszarze ponad dwóch i pół miliona kilometrów powstały dziesiątki obozów, w których razem pracowali przestępcy kryminalni i ci polityczni. Chociaż w rzeczywistości kryminaliści wysługiwali się politycznymi. Śmiertelność, na początku istnienia Dalstroju, wynosiła osiemdziesiąt procent! Potem wcale nie było lepiej. Więźniowie wydobywali węgiel, platynę, złoto, uran, rudy cyny i ołowiu, molibden czy ropę naftową. Warunki, w których żyli i pracowali, były koszmarne. Pracę przerywano, gdy temperatura spadała poniżej minus pięćdziesięciu czterech stopni Celsjusza. Często więźniowie tygodniami głodowali. Strażnicy gułagu kazali osadzonym gotować igliwie syberyjskiej sosny, bo miało dostarczać witaminę C. Możliwe nawet, że tak było, ale skutek uboczny tej kuracji był taki, że do latryn stały niekończące się kolejki. W latach 50., pod koniec istnienia Dalstroju, na Kołymie żyło koło dwustu tysięcy więźniów. Szacuje się, że przez wszystkie lata istnienia życie straciło tam około sześciu milionów osób. Nie tylko z wycieńczenia, lecz także często od kul strażników.

Brama do odczłowieczenia

Szliśmy drogą pomiędzy budynkami, które pamiętały okrutne czasy Magadanu. Teraz te rozpadające się chateńki wyglądały jak slumsy. Nie chciało się wierzyć, że ktokolwiek poza bezdomnymi może żyć w takich warunkach. A jednak tu i ówdzie biegały pies albo koza. Przed kilkoma z drewnianych ruder siedzieli starzy ludzie. Kilkaset metrów dalej stały garaże. Blaszane i odrapane z farby straszyły jeszcze bardziej. W latach 30. dokładnie w tym miejscu stały drewniane baraki, do których trafiali skazańcy. Tam pozbawiano ich resztek prywatnego odzienia i ludzkiej godności. Tam też dostawali przydziały do konkretnych prac i obozów. To była ich brama do koszmaru. Brama do odczłowieczenia istoty ludzkiej. Po barakach nie pozostało śladu. Znaki za to pozostały w ludzkiej pamięci, o czym mieliśmy się przekonać już niedługo.

Nad samą zatoką spędziliśmy zaledwie kilkanaście minut. Ostry wiatr wdzierał się pod kurtki. Patrzyliśmy na mewy, które bawiły się w latawce. Za pomocą wiatru utrzymywały się w powietrzu, szybując bez celu i sensu. Widać było, że najwięcej jest ich przy rurze, z której bezpośrednio do zatoki wylatywała śmierdząca brązowa ciecz. Podeszliśmy bliżej. Nie było wątpliwości, to były miejskie ścieki. Do Morza Ochockiego leciało - beż żadnych filtrów - wszystko. Kilkanaście metrów dalej była druga rura. Ta miała mniejszą średnicę i jej koniec tonął gdzieś dalej pod lustrem wody. Uciekliśmy stamtąd szybko. Fetor był nieznośny.(...)

Wojna z Ameryką i Polską

Pracownica hotelu powiedziała nam, że musimy zobaczyć magadański Disneyland. Trafiliśmy tam jak po sznurku. Między blokami a rzeczką na ziemi i na specjalnych stalowych konstrukcjach stała wystawa wojskowego sprzętu z czasów radzieckich. W wybebeszonych ze wszystkiego, co cenne, pojazdach siedziała gromada dzieciaków. Zabawa trwała w najlepsze.

- Cześć. W co się bawicie?
- W wojnę.
- A z kim ta wojna?
- Z wrogami naszej kochanej ojczyzny.
- A kim są ci wrogowie?
- Wszyscy, którzy na nas napadają.
- A kto na was napada?
- No jak to kto? Ameryka i Polska...

Rakiety były ustawione w kierunku zachodnim. Lufy czołgów i pojazdów opancerzonych mierzyły tam, gdzie stały nasze domy. Dzieci strzelały w swej wyobraźni. Ta rozmowa pobudziła ich bohaterskie dusze. Kilkadziesiąt lat po wojnie, tutaj - na rosyjskim Dalekim Wschodzie - to nie Niemcy byli synonimem wroga, lecz Polacy i Amerykanie.

Pod blokami na magadańskich osiedlach nie było huśtawek i drabinek, ale stały tam czołgi i śmigłowce. Tak właśnie, na rubieżach potężnej Rosji, hodowano kolejne pokolenie Rosjan zaszczepionych nienawiścią do zachodniego świata. Wracaliśmy do hotelu z myślą, że określenie "magadański Disneyland" jest wyjątkowo przekorne i wieloznaczne. Disneyland to przecież miasteczko dziecięcych radości, zabawy, pełne wdzięku i kiczowatego uroku. Bez przemocy. Ten "Disneyland" jest totalnym przeciwieństwem tego oryginalnego.

Fragment książki "To jest taki Russian Style! 12 000 kilometrów na kraniec Rosji... i z powrotem" Macieja Stroińskiego, Oficyna 4em, premiera: 17 lipca 2018 r.

Skróty i śródtytuły pochodzą od redakcji.

Fragment książki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama