Po godzinach zaczynają drugie życie

Prowadzą podwójne życie. Na co dzień spokojne, poukładane, choć w szybkim tempie. Po godzinach zaś zmieniają się w kogoś zupełnie innego. Wyjeżdżają na wieś, zamykają się w garażu, przemierzają miejskie szlaki, by potem wszystko opisać. Co łączy Tomka, Wojtka, Michała i Pawła?

Na starcie wielkiej przygody zazwyczaj jest przypadek, albo... duma.

- Na początku miał to być jeden weekendowy wypad... Potem był kolejny. I kolejny... Teraz nie jestem w stanie tego przerwać. Po dziesięciu latach wciąż nie mam dosyć i nie mogę się nasycić. Co na to żona? Na szczęście o wszystkim wie i co więcej, bierze w tym równie aktywny udział - mówi Tomek.

- Upodobanie do wciskania rąk w najróżniejsze otwory technologiczne wszystkiego, co ma jakikolwiek związek z samochodami, utrzymało mi się do dzisiaj. W mojej łazience łatwiej o pastę BHP, niż mydło. Jej stałymi lokatorami są też akumulatory i prostownik - wyznaje Paweł.

Reklama

- Wszystko dlatego, że wyszedłem z domu bez śniadania... Spraw do załatwienia miałem sporo, a przemierzając okolice Rynku robiłem się coraz bardziej głodny - opowiada Wojtek. - Co gorsze, z każdej strony nęciły mnie jakieś interesujące zapachy, a ja, niczym ten osiołek, nie mogłem się zdecydować czym zaspokoić mój głód. No i oczywiście koniec końców wracałem do domu głodny. Bardzo zazdrościłem krytykom kulinarnym, gdyż oni pewnie nigdy nie musieli cierpieć tak jak ja w tamtej chwili.

- Jestem dumny z tego, że mieszkam w Nowej Hucie i ostatnio wraz ze swoją lepszą połówką postanowiłem przekuć tę dumę w... bloga o ukochanej dzielnicy. Podjęliśmy się trudnego zadania pisania o Hucie od strony tutejszych restauracji, kawiarni i zabytków. Innymi słowy jesteśmy pionierami NH lifestyle'u - chwali się Michał.

Niebo nad Podlasiem

Tomek pochodzi z Olsztyna, pracuje w stolicy. - Pięć dni w tygodniu spędzamy w Warszawie, a w piątek wieczorem pakujemy siebie, dzieci i koty do samochodu, po to żeby po dwóch godzinach podróży zobaczyć najpiękniejsze niebo na ziemi: niebo nad Podlasiem - tłumaczy.

Kiedy wyjeżdża na urlop, swoim współpracownikom przesyła komunikat:

"W dniach 15-31 sierpnia przebywam w głuszy podlaskiej, na skraju Puszczy Białowieskiej ;) ... 50 km od Hajnówki - ale lubię tak mówić, gdzie:
- Kontakt telefoniczny i mailowy jest kiepski i zależy od kierunku wiatru. Stacjonarnego brak.
- TV dekodera nie mam, ale słucham radia, więc pozdrowienia on-air dochodzą J
- Dojazd utrudniony z powodu nieutwardzonych dróg gminnych - Taka gmina
- Jedyna komunikacja to autobus szkolny, który w wakacje oczywiście nie chodzi
- Za to pani listonosz przyjeżdża starym golfem codziennie. Zapraszam do korespondencji. Odpowiem na każdy miły list J"

10 lat temu kupując kawałek pola i drewnianą chatę za wsią nie przypuszczał, że będzie spędzał tak dużo czasu na swoim ranczo - jak mówią jego znajomi. Z perspektywy ocenia, że to była decyzja jego życia.

Jego zajęcia dalekie są od rozrywek mieszczucha. Sieje i kosi, sadzi i ścina, a od czasu do czasu wyremontuje stary mebel, wykopie staw, zrobi szklarnię... Nie jest łatwo, bo krety i nornice psują mu symetrię trawnika, sarny i zające obgryzają regularnie młode drzewka, a myszy mogą zjeść dosłownie wszystko. Przestał już walczyć o idealny trawnik i zaakceptował krety i mlecze.

- Ponadto od kiedy jestem tatą dwójki 6-letnich rozrabiaków (nie od razu mieli 6 lat) doceniam jeszcze coś: możliwość spędzania z nimi czasu w niebanalny sposób - mówi tata Tomek. - Zwiedzamy okoliczne atrakcje (żubry w Białowieży oddalonej o 60 km), kąpiemy się w stawie (a raczej zażywamy kąpieli błotnych, bo o wodę ostatnimi laty trudno). Zimą lepimy bałwana, robimy kulig (gdzie ja jestem koniem), czy wieczorem idziemy do sauny, żeby później ochłodzić się na śniegu w świetle gwiazd i księżyca... Albo zwyczajnie idziemy na obchód do lasu, żeby zobaczyć co nowego zmajstrowały bobry.

Sąsiadami rodziny Tomka w większości są właśnie bobry, sarny, lisy, zające, wiewiórki i niezliczone gatunki ptaków z jego ulubionymi dudkami na czele. A ludzi, choć mieszka ich w okolicy niewielu są bardzo życzliwi i pomocni. Tomek wciąż uczy się ich języka: "szlabanek", "fajerka", "latoś"... Jego ulubione słowo to "tłoka", czyli czas kiedy wszyscy sąsiedzi spotykają się u jednego, żeby mu pomóc np. w żniwach.

Spokój. Gwiaździste niebo. Zapach świeżo skoszonej trawy. Pełnia księżyca. Szum strzelistych brzóz na środku pola. Rechot żab. Cykanie świerszczy. Krzyki żurawi na wiosnę. To wszystko jest cudowne, ale najbardziej się docenia wrażenia, które można z kimś dzielić. - Bardzo chętnie zapraszamy znajomych. Dzielimy się naszymi zbiorami i cydrem własnej roboty - opowiada Tomek. Oczywiście obowiązkowe jest ognisko do świtu i wszelkie z nim związane atrakcje, siatkówka na trawie, wyprawa rowerem do sklepu, a dla wodniaków kajaki na Narwi.

-  Nigdy nie sądziłem, że można uzależnić się od wiejskiej ciszy, zapachu ziemi po deszczu, spokoju i wolności... - mówi Tomek. - Po tylu latach stwierdzam, że Podlasie to stan ducha i magiczne miejsce.

Najlepsze imprezy? W garażu

Paweł większość swojego wolnego czasu spędza w garażu. W wolnym czasie dłubie w swoim leciwym Fiacie 125p z 1975 roku, który w rodzinie jest od samego początku. Stara się też manifestować wrodzoną niechęć do współczesnego marketingu opartego na "celowym postarzaniu produktu" jeżdżąc na co dzień Mercedesem z 1991. Mimo przebiegu przeszło 400 tys. km - w przeciwieństwie do wielu współczesnych aut - ma do niego pełne zaufanie.

Towarzyskie spotkania, w czasie których - niejako przy okazji - wymienia się np. koło dwumasowe czy rozrząd, procentują w jego pracy. Na współczesne samochody patrzy inaczej, niż większość kolegów po fachu.

- Jeśli nie odbieram telefonów i nie ma mnie aktualnie w garażu, przez najbliższe 2-3 godziny raczej mnie nie złapiecie - przestrzega Paweł. - Wielce prawdopodobne, że swoją frustrację związaną z otaczającą mnie rzeczywistością wyładowuję właśnie grzmocąc w bębny - samemu, lub w towarzystwie kilku znajomych z "wiosłami". Korzystając z okazji chciałbym podziękować, znoszącym moje hobby nadspodziewanie dzielnie, sąsiadom...

Twierdzi, że życie ma raczej nudne i uporządkowane - wszystko kręci się w nim wokół motoryzacji. Za swoje największe szczęście uważa fakt, że ma możliwość łączenia pasji z pracą.

Koszykówka, komiksy i... jedzenie!

- Zawsze byłem osobą napędzaną pasjami, życia sobie bez nich nie wyobrażałem i nadal nie wyobrażam - przyznaje Wojtek. Dlatego też zawsze miałem mnóstwo pomysłów jak spędzać wolny czas (którego i wtedy, i teraz, wiecznie mi brakuje).

Swoją pierwszą wielką pasję i miłość życia odziedziczył po rodzicach. Oboje w swoim czasie stanowili o sile koszykarskiej sekcji Wisły Kraków, dlatego nie może dziwić fakt, że od najmłodszych lat wszystko, co choć z grubsza przypominało piłkę, ładował wszędzie tam, gdzie oczami dziecięcej wyobraźni dostrzec można było kosz.

- Gdy nieco podrosłem (a o słuszny wzrost zadbały już "koszykarskie" geny) moje pogrywanie przyjęło nieco bardziej zorganizowaną formę. Jednak choć duch był zawsze skory, to ciało ani nie było wystarczająco wytrzymałe, ani utalentowane. Porzucić więc musiałem marzenia o wyjeździe do USA, by zostać pierwszym Polakiem na parkietach NBA - opowiada rymem.

Fascynacja amerykańską kulturą i wtedy zupełnie jeszcze innym światem się w nim zakorzeniła, by w końcu wykiełkować w postaci umiłowania komiksów. Zaczęło się od całkiem polskich Kajko i Kokosza, przez genialnego Thorgala, jednak kiedy tylko pojawiły się w kioskach Ruchu tytuły amerykańskiego wydawnictwa Marvel Comics, z miejsca złapał bakcyla i obrazkowe historie o kolorowych superbohaterach pochłaniać mógł w każdych ilościach. Zresztą do dziś to robi z radością dostrzegając ciągłą ewolucję tej formy sztuki oraz jej rosnącą popularność.

Kiedy przyszedł czas, by nieco dorosnąć, a komiksy odłożyć na półkę, okazało się, że zbyt mocno nasiąknął wymyślonymi, fantastycznymi światami, by uwolnić się spod ich uroku. Tym razem przyjęły one jednak formę gier - RPG, planszówek, ale przede wszystkim gier karcianych. Splotło się to z "odkopaną" po latach miłością do Gwiezdnych Wojen, gdyż właśnie w ich świecie rozgrywała się jego ulubiona gra karciana, której oddawać się mógł bez reszty całymi godzinami. Sama gra dawno już odeszła do lamusa, ale miłość do świata SW pozostała i płonie w nim do dziś. Teraz - w oczekiwaniu na nową trylogię J.J. Abramsa - chyba jaśniej niż kiedykolwiek.

- Ale w końcu upomniała się o mnie szara rzeczywistość i delikatnie dała do zrozumienia, że czas zrobić coś konstruktywnego ze swoim życiem. Problem polegał na tym, że kompletnie nie wiedziałem co. Ale jak z wieloma genialnymi, pomysłami, także i mój zrodził się przypadkiem - wspomina Wojtek. - 12 marca 2008 roku, czyli wyprzedzając znacząco erę wszelkich kulinarnych blogerów i innej spożywczo-konsumpcyjnej partyzantki zrodziła się Głębia Smaku, czyli moje dziecko, żona i kochanka na długie lata.

Wojtek łączy pasję do jedzenia, gotowania, nowych kulinarnych doznań i podróży widelcem po talerzu. Głębia Smaku stała się największym, niezależnym portalem poświęconym restauracjom w Krakowie, ale i czasem pojawiają się w niej kulinarne wspomnienia z Warszawy.

- Praca nad Głębią ujawniła jeszcze inną z moich pasji, a mianowicie pasję do ubierania w słowa moich myśli, poglądów, uczuć i emocji. Nigdy nie twierdziłem, i nadal jestem od tego daleki, że przez lata stałem się mistrzem słowa pisanego, ale czyż z pisaniem, nie jest podobnie, jak ze śpiewaniem - każdy może? - pyta retorycznie. - Hołduję tej zasadzie pisząc kolejne kulinarne recenzje, ale nie tylko. Sporo czasu i pracy poświęciłem też działalności blogerskiej przez pryzmat własnych doświadczeń snując damsko-męskie rozważania i życiu, szczęściu i pomyślności (bo-to-zly-mezczyzna-byl), a ostatnio powróciłem do moich zachwytów na amerykańskim komiksem i związaną z  nią sporą dawką popkultury - caped-crusader-tadam.

Dla siebie, ale i dla innych

Michał stara się wykorzystywać wolny czas tak ciekawie, jak tylko jest to możliwe robiąc przy okazji coś pożytecznego dla innych. Po godzinach pracy zmienia się w radiowca (w środy), blogera (poniedziałki i czwartki), a do niedawna także... instruktora harcerskiego. Ale po kolei...

- Moją wielką pasją są filmy, które staram się pochłaniać w jak największych ilościach i to najlepiej w kinie. Przed wielkim ekranem zasiadam przynajmniej 20 razy w roku, a resztę staram się nadrobić w domowych warunkach (wspominałem, że jestem kolekcjonerem DVD i Blu-Ray, którego zbiory liczą kilkaset pozycji?) - mówi Michał. - Od najmłodszych lat starałem się dowiedzieć wszystkiego o ulubionych produkcjach, co ostatecznie poskutkowało prowadzeniem audycji radiowej "Projektor" w Studenckim Radiu17, w której to przedstawiam filmowe nowości oraz dyskutuję o wszelakich tematach związanych z X muzą.

Kinomatografia nie jest jednak jedyną pasją Michała. Wraz ze swoja dziewczyną postanowili założyć bloga o swojej ukochanej dzielnicy - krakowskiej Nowej Hucie. Piszą o jej atrakcjach, kawiarniach, restauracjach, zabytkach. Efekty ich zajawki można śledzić tutaj: hiphuta.

Ostatnia z aktywności, której Michał niestety nie może już poświęcać tyle czasu, co kiedyś to harcerstwo. Przez ponad 7 lat prowadził drużynę harcerską przy jednej z nowohuckich podstawówek.

- Dzięki temu nie tylko dowiedziałem się, że wychowywanie młodzieży to niezwykle ciężkie zajęcie, ale i nauczyłem się... prawie wszystkiego - od pisania tekstów reklamowych po obsługę piły łańcuchowej. Tak, rozpalanie ognisk też mieści się w tym przedziale - mówi z uśmiechem.

Kiedy tylko może, stara się pomagać młodszym instruktorom, którzy przechodzą przez to, co on kilka lat temu.

Co ich łączy?

Historie tych czterech bohaterów tylko pozornie nie mają ze sobą nic wspólnego. Wszyscy czterej wykonują swoje obowiązki zawodowe z takim samym zaangażowaniem, jakie poświęcają swoim hobby. Wszyscy mówią, że mają to ogromne szczęście, że łączą swoją pracę z pasją.

Tomasz Różański, kiedy nie podziwia nieba nad Podlasiem, jest account managerem w warszawskim oddziale Grupy Interia. Paweł Rygas od 10 lat pracuje jako dziennikarz w serwisie Motoryzacja Interia, specjalizuje się - oczywiście - w tekstach o samochodach używanych. Wojciech Wiśniewski ponad cztery lata pracuje w Interii jako performance manager. Raz w tygodniu mobilizuje do gry naszą firmową koszykarską drużynę, a raz na jakiś czas organizuje dla wszystkich chętnych wyjście na kolację w nowe, zaskakujące smakiem miejsca. Michał Ostasz - dziennikarz - przeprowadza dla was testy różnych sprzętów w serwisie Facet, rozmawia z ciekawymi ludźmi i opisuje fascynujące miejsca.

Portal Interia, w którym pracują, 11 lutego 2015 roku świętuje 15. urodziny. Nie byłoby go bez ludzi z pasją, którzy tworzą go dla was każdego dnia.

Oprac. Agnieszka Łopatowska


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy