Katastrofa na Alasce. Ciała Polaków zostaną w górach na zawsze...

Wrak samolotu leży pod szczytem Thunder Mountain /National Park Service /East News
Reklama

Zdjęcia wbitego głęboko w śnieg wraku niewielkiego samolotu turystycznego obiegły cały świat. Na początku sierpnia na szczycie Thunder Mountain rozbił się de Havilland Beaver z czwórką Polaków na pokładzie. Prawdopodobnie pozostaną tam na zawsze. Brak możliwości pochówku tylko potęguje tragedię rodzin zmarłych...

W sobotę, 4 sierpnia, pilot Craig Layson zabrał grupę czterech polskich turystów na zwiedzanie lodowca Kahiltna u podnóży najwyższej góry Ameryki Północnej - Denali (do 2015 Mount McKinley). Po godzinie lotu samolot w trudnych warunkach atmosferycznych uderzył w zbocze Thunder Mountain na wysokości ponad 3 tys. metrów. Pilotowi udało się skontaktować z ratownikami górskimi przez telefon satelitarny. Poinformował ich o katastrofie, mówiąc, że cztery osoby są ranne. Powiedział również, że na pokładzie mają śpiwory, kuchenkę i jedzenie. Wówczas połączenie zostało zerwane.

W niedzielę pogoda uniemożliwiła dotarcie do wraku. Temperatura spadła znacznie poniżej zera i wiał porywisty wiatr. Dopiero w poniedziałek na miejsce dotarli strażnicy Parku Narodowego. Jeden z nich zjechał na linie ze śmigłowca. We wraku odkrył zwłoki czterech osób. Piątą początkowo uznano za zaginioną, a następnie martwą.

Reklama

"Nie było śladów stóp czy innych śladów prowadzących od miejsca wypadku, ani żadnych znaków pozwalających sądzić, że któryś z pasażerów oddalił się od samolotu" - poinformowały służby ratownicze w wydanym oświadczeniu. Pracownicy Parku Narodowego poinformowali wówczas, że podejmą próby wydobycia ciał. Wkrótce uznano, że jest to zbyt niebezpieczne.

Swoje śledztwo rozpoczęła także Krajowa Rada Bezpieczeństwa Transportu, zajmująca się badanie wypadków komunikacyjnych.

- Najlepiej byłoby, gdyby śledczy udał się na miejsce katastrofy, a następnie kontynuował analizę po sprowadzeniu wraku ze szczytu - powiedział rzecznik Rady, Clint Johnson.

- Rozumiem, że wrak znajduje się w obszarze pełnym szczelin i będzie to właściwie niemożliwe - dodał.

Podobnego zdania są strażnicy Parku Narodowego Denali, którzy poinformowali w ubiegłą niedzielę, że ze względu na położenie wraku i trudne warunki panujące na szczycie, głównie porywisty wiatr, ściągnięcie wraku, a nawet ciał jest właściwie niemożliwe i wątpliwym jest, aby w przyszłości do tego doszło.

Decyzję strażników rozumie rodzina pilota. Jego siostra, Kim Vulpe, powiedziała na antenie stacji KTVA:

- Uważamy, że powinien tam zostać - powiedziała. - Chodzi mi o to, że robił to, co kochał. Inni ludzie musieliby ryzykować własne życie, aby sprowadzić jego ciało. I po co? Skremowalibyśmy je i zabrali tam z powrotem.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy