Internet to dobre miejsce, by upamiętniać zmarłych

Ludzie mają potrzebę upamiętniania tych, którzy nie żyją, a internet się do tego dobrze nadaje - uważa zajmujący się internetem socjolog dr Dominik Batorski z Uniwersytetu Warszawskiego.

PAP: Czy zapalenie wirtualnego znicza na wirtualnym cmentarzu może spełnić tę samą rolę, co prawdziwy znicz na realnym nagrobku?

Dr Dominik Batorski, socjolog:- Myślę, że w tym pytaniu tkwi przekonanie, że ten wirtualny znicz jest "zamiast". Natomiast to jest coś "obok" realnego upamiętnienia. Jest bardzo wiele takich sytuacji, gdy nie jesteśmy w stanie pojawić się na prawdziwym cmentarzu. Odwiedzamy groby tylko osób rzeczywiście najbliższych, a wirtualny cmentarz pozwala pamiętać o zdecydowanie większej liczbie osób.

- Do pewnego stopnia z wirtualnymi cmentarzami jest tak, jak z serwisami społecznościowymi. One nie powodują, że z ludźmi, z którymi jesteśmy blisko i którzy są członkami naszej rodziny czy naszymi przyjaciółmi, zaczynamy się kontaktować tylko elektronicznie. Raczej wpływają na to, że mamy po prostu więcej znajomych. I więcej takich słabych znajomości jesteśmy w stanie utrzymać. Z wirtualnymi cmentarzami jest podobnie - tę wirtualną świeczkę można zapalić osobom, których pewnie byśmy nie odwiedzili na prawdziwym cmentarzu.

Reklama

Płacąc za to realnymi pieniędzmi?

- Rzeczywiście są firmy, które starają się z tego robić biznes. Myślę, że użytkownicy potrzebują przede wszystkim wyrazić swoją pamięć, dopuszczają także ponoszenie przy tym drobnych wydatków. Przy tradycyjnych cmentarzach też handlują ludzie.

- Tak samo i tutaj. Niewątpliwie jednak cały czas czujemy jeszcze wyraźną różnicę między kupowaniem prawdziwego znicza a kupowaniem wirtualnego - nie jest to dla nas to samo, chociaż może do pewnego stopnia spełniać tę samą funkcję. Jedno i drugie jest pewnym symbolem, ale cały czas duża część naszego społeczeństwa jest przywiązana do tradycyjnych, realnych dóbr.

Co z potrzebami psychologicznymi? Czy wykupienie miejsca na wirtualnym cmentarzu i zapalenie wirtualnej świeczki jest w stanie zaspokoić te potrzeby, tak jak rytuały związane z rzeczywistym pochówkiem i tradycyjnym wspominaniem zmarłych?

- Wydaje mi się, że zdecydowanie mamy potrzebę upamiętniania osób, które nie żyją, a internet świetnie się do tego nadaje. Trudno mi odpowiedzieć, czy akurat forma wirtualnych cmentarzy, komercyjnie organizowanych, jest właściwa.

- Nie ma takich badań, które by to dobrze pokazywały. Internetowe formy upamiętniania zmarłych dopiero się kształtują. Może kiedyś będą zintegrowane z serwisami społecznościowymi. Pytanie, co się stanie z całą masą kont, które za jakiś czas stracą właścicieli. Niewątpliwie tutaj jakieś rozwiązania będą potrzebne.

Już teraz zdarzają się przypadki, że gdy ktoś umiera, a na serwisach społecznościowych zostają po nim konta i w wielu przypadkach wyglądają tak, jakby ta osoba żyła.

- Jeżeli nikt nie ma dostępu do takiego konta, to tak. W tej chwili jest to sfera, która w żaden sposób nie jest uregulowana, nie ma rozwiązań, które w takich sytuacjach mogą być zastosowane. Jednak póki co z internetu, a tym bardziej z serwisów społecznościowych, korzystają w Polsce głównie ludzie młodzi. Dlatego to jest jeszcze problem, który się pojawia stosunkowo rzadko. Ale prędzej czy później będą musiały pojawić się jakieś rozwiązania na wypadek śmierci użytkownika.

- Tu jest pytanie, kto powinien o tym decydować. Czy sam użytkownik może przewidzieć, co tam powinno zostać? Np. są osoby, które już teraz przygotowują pożegnalne notki do opublikowania na blogach po swojej śmierci. Takie przypadki będą się zdarzały coraz częściej.

Taki wirtualny testament społecznościowy?

- Tak. Taki rodzaj pośmiertnego testamentu: co po sobie zostawić w internecie.

I pośmiertna autokreacja?

- Do pewnego stopnia tak. Internet sprawił, że komunikujemy się w sposób bardziej przemyślany niż kiedyś. Nawet pisząc do kogoś za pomocą komunikatora, mamy więcej czasu na refleksję nad naszą wypowiedzią. Dlatego myślę, że planowanie, co powinno po nas zostać w internecie, będzie coraz częstsze.

Rozmawiał Rafał Lesiecki

INTERIA.PL/PAP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy