Donk: Karykatura samochodu, czy arcydzieło tuningu?

Małe jest piękne? Nie dla nich! Miłośnicy tej odmiany tuningu brzydzą się każdym rozmiarem poniżej XXL. Ich samochody, choć nieco pokraczne, zawsze rzucają się w oczy, a to za sprawą monstrualnie wielkich kół, w które są wyposażone.

Historia motoryzacji zna wiele sposobów na modyfikowanie samochodów. Można podrasować silnik, dołożyć lepsze hamulce, wystylizować na rajdówkę albo obwiesić świecidełkami i pomalować na jaskrawy kolor. Miłośnicy wozów zwanych potocznie "Donks" to jednak prawdziwi ekstremiści tuningu. W ich branży "szacun na dzielni" wyznacza rozmiar zamontowanych w samochodzie kół.

Miami, Floryda - historia Donks, zwanych także Hi-Riserami zaczęła się właśnie tam. To właśnie w USA, kraju gdzie wszystko musi być większe, pojawiły się pierwsze tego typu projekty. Przeważnie ich budowę zlecali zasobni w dolary, obwieszeni złotem raperzy i przywódcy lokalnych gangów, a także najwięksi motomaniacy.

Choć dziś nazwa "Donks" przyjęła się dla wszystkich samochodów wyposażonych w ogromne koła, to w połowie lat 90. w Liberty City nazywano tak zmodyfikowane Chevrolety. Miały największe dostępne felgi - 16-calowe Daytony. Z czasem na rynku zaczęły pojawiać się coraz większe koła, a zakłady specjalizujące się w tuningu dostawały kolejne zlecenia. Rok 1994 to debiut kół 20-calowych. Cztery lata później to już nie wystarczało. Aby liczyć się na scenie Donks, należało mieć na swojej furze co najmniej 22 cale...

Pierwszą osobą w Miami, która założyła 22-calowe felgi do swojego auta był niejaki Chris. Wyposażył on swojego ciemnozielonego Chevroleta Caprice z 1972 roku w wyścigowy silnik i szerokie na 9 cali 22-calowe felgi Budnick Trilogy. Wtedy to było coś. Chris mógł przemieszczać się ulicami Liberty City, niczym prawdziwy maharadża. Ci, dla których rozmiar (kół) miał znaczenie, zazdrościli mu jak dzieci.

Reklama

Pod koniec lat 90. moda na Donks, zwane także Hi-riserami zaczęła rozprzestrzeniać się po Stanach Zjednoczonych, by wraz z rozwojem internetu przerodzić się w prawdziwe szaleństwo. Nietrudno się domyślić, że amerykańska megalomania sprawiła, że rozpoczął się prawdziwy wyścig projektowych zbrojeń, a poziom - również prześwit - poszedł wysoko do góry. W czasach, gdy świat podziwiał odpicowane przez XZibita fury z programu Pimp my Ride to były gabloty dla małych dzieci, miłośnicy Donks przymierzali do swoich wozów koła 30-calowe.

Cała ta rywalizacja sprawiła, że scena Hi-riserów zaczęła być w końcu postrzegana jako karykaturalny odłam motoryzacji. Dziś najbardziej zaawansowane projekty poruszają się na 36-calowych kołach, choć znany jest przypadek wozu, do którego zamontowano koła... 50 calowe.

Oczywiście właściciele Hi-riserów nie ograniczają się wyłącznie do montowania monstrualnej wielkości kół. Wiele z samochodów posiada również hydrauliczne zawieszenie, pomalowane aerografem nadwozie, podrasowany silnik, profesjonalną zabudowę car-audio, czy też szytą na zamówienie, zdobioną tapicerkę. W tej branży przepych i przywiązanie do szczegółu jest naprawdę ważne. Gablota musi lśnić jak miliony monet i reprezentować, bynajmniej nie biedę. 

Dobrego Donksa, docenianego na zlotach nie da się bowiem zmontować tanim kosztem. Najtańsza w tym wszystkim jest sama baza, czyli samochód. Jeśli nie kupujemy klasycznego kabrioleta z lat 70., całkowicie wystarczy nam zwykły, tylnonapędowy amerykański sedan, typu Ford Crown Victoria, Oldsmobile 98, czy też Chevy Impala. Taki samochód kupimy w cenie od tysiąca do 3 tysięcy dolarów.

Schody zaczynają się, gdy rozpoczniemy modyfikacje. Te zaś mogą pochłonąć prawdziwą fortunę. Przykład? Same felgi mogą kosztować nas od tysiąca dwustu (Velocity 930 chrome), przez 5 (26-calowe Davin Steetspin) aż po 13 tysięcy dolarów (30-calowe Forgiato). Doliczcie sobie do tego jeszcze opony - około 300-500 dolarów za sztukę za niskoprofilowe Falkeny. Nie jest tanio, prawda? A to dopiero początek zabawy...

Jeśli ktoś nie ma pomysłu na stworzenie własnego projektu, może odwiedzić jedną ze stron tematycznych, gdzie znajdziemy mnóstwo ciekawych porad i sugestii. Na stronie "Donks.net" czytamy na przykład:

"Donks to bez wątpienia spektakularne pojazdy. Nie ma możliwości, żebyś nie zadziwił otoczenia, poruszając się tak niesamowitym samochodem. Jeśli jednak chcesz, żeby twój samochód mówił coś więcej o tobie, musisz go spersonalizować.

Kolor
Celuj w niebieski, żółty, czerwony, zielony, fioletowy lub różowy, jeśli chcesz być zauważony. Kolor powinien być intensywny, ale możesz też eksperymentować. Na przykład jeździć zielonym wozem z pomarańczowym dachem.

Design
Nie tylko kolor się liczy, także wykończenie. Możesz umieścić na samochodzie grafiki lub obrazy z ulubionej gry, programu telewizyjnego albo nawet komiksu. To powinno być coś, co naprawdę oddaje twoją osobowość. Przykłady? Angry Birds, Super Mario, Sponge Bob, czy Skittles.

Pamiętaj, że każdy Donk to wyjątkowa maszyna. Musisz więc sprawić, żeby się wyróżniać, a na pewno będziesz zadowolony" - podsumowuje autor poradnika.

W Europie jak dotąd moda na Donks nie przyjęła się. Kontynentalni fani motoryzacji patrzą na to zjawisko, jak na kolejną amerykańską fanaberię. W Polsce również miłośnicy samochodowych modyfikacji mają inne priorytety. Chociaż - kto wie, może pewnego dnia na nasze ulice wyjedzie wyposażony w monstrualne koła duży Fiat albo Polonez, a któryś z naszych konstruktorów pokaże Amerykanom, jak to się robi w kraju nad Wisłą?

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: tuning | USA | modyfikacja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy