Chciał być ogromny. Przez synthol omal nie stracił rąk

Choć wiedza na temat szkodliwości syntholu wydaje się być powszechna, na świecie wciąż nie brakuje ludzi, którzy wierzą w jego zbawienne działanie. Romario dos Santos Alves to człowiek, którego chorobowa mania wstrzykiwania sobie oleju śmierci omal nie doprowadziła do trwałego kalectwa. Dopiero groźba amputowania rąk sprawiła, że 25-latek przejrzał na oczy...

Zaczęło się niewinnie, jak w wielu podobnych przypadkach. 22-letni wówczas Romario był młodym, wysportowanym chłopakiem, po cichu marzącym o karierze kulturysty. Gdy przeprowadził się do nowego miasta, swe pierwsze kroki skierował do lokalnej siłowni.

"Spotkałem tam naprawdę wielkich kolesi z ogromnymi ramionami i bicepsami. Szybko się zaprzyjaźniliśmy i to właśnie oni opowiedzieli mi o syntholu. Byłem tak podekscytowany rezultatami, jakie daje, że straciłem kontrolę" - wspomina Brazylijczyk w rozmowie z reporterem Barcroft TV.

Niebawem, równie ważne jak trening, stało się dla niego wstrzykiwanie syntholu. Mięśnie Romario stały się wielkie i opuchnięte. W pewnym momencie chłopak nie był w stanie wbić igły w twardą jak kamień substancję, która wypełniała jego ciało. Niezrażony tym, zaopatrzył się w specjalne igły, używane przez weterynarzy do robienia zastrzyków... bykom.

"Na rynku nie było dostępnych mocniejszych igieł. Wiem, że to głupie, ale musiałem zrobić sobie zastrzyk. Chciałem być jak Hulk. Ogromny i niezwyciężony" - opowiada.

Reklama

Opętany manią wielkości własnych mięśni okłamywał nie tylko sam siebie, ale także żonę. Prosił, żeby zrobiła mu zastrzyki w miejsca, których sam nie mógł dosięgnąć. Tłumaczył, że to zupełnie nieszkodliwe, bo substancja za jakiś czas zostanie wydalona z organizmu.

"Na początku robiłam to i trzymałam jego stronę, bo postanowiłam, że będę wspierać męża we wszystkim, co robi" - tłumaczy bezradnie Marisangela Marinho.

Przez pewien czas wszystko było jak w pięknej bajce. Romario dos Santos Alves stał się rozpoznawaną na ulicach swego miasta postacią. Ludzie faktycznie wołali na niego "Hulk", prosili o autografy i wspólne zdjęcia. Nie odmawiał. Przecież zawsze marzył, by wyrwać się ze świata ludzi małych i słabych. By być podziwianym kulturystą.

Sielanka nie trwała jednak długo. Marisangela zorientowała się, że Romario okłamuje ją i kazała wybierać. "Albo synthol albo ja". Jego małżeństwo stanęło pod znakiem zapytania, ale to był dopiero początek problemów.

Romario popadł w depresję i próbował popełnić samobójstwo. Wkrótce po tym stracił pracę. Z jego zdrowiem było coraz gorzej. Gigantyczny, 63-centymetrowy biceps był twardy jak kamień, a ból przeszywał całe ciało napompowanego olejem domorosłego kulturysty. Trafił do szpitala i zostawił w domu samotną żonę, będącą w szóstym miesiącu ciąży.

"Wtedy postanowiłem naprawić własne życie. Nie chciałem brać już tego świństwa, poprzysiągłem sobie, że nigdy tego nie zrobię. Przechodziliśmy przez ciężkie czasy, prawie wtedy głodowaliśmy" - relacjonuje Romario.

Samo zaprzestanie stosowania syntholu nie wystarczyło, bo środek wciąż wypełniał jego mięśnie. Kolejne diagnozy lekarzy nie napawały optymizmem, w końcu po którejś z kolei wizycie w klinice Romario usłyszał wyrok: "Nie ma już ratunku. Musimy amputować obie ręce".

Jego świat się zawalił, ale niebiosa dały mu ostatnią szansę. Znalazł się bowiem lekarz, który stwierdził, że można usunąć zalegający, stwardniały synthol z mięśni, bez konieczności amputowania górnych kończyn. 

Operacja się udała, jego życiu przestało zagrażać niebezpieczeństwo, choć Romario wciąż wygląda dość karykaturalnie. Od dwóch lat nie bierze nic, choć czasem kuszą go zakazane substancje.

"Ostatnio kupiłem koński hormon wzrostu - estigor. Wbiłem igłę w klatkę piersiową, ale nie mogłem znaleźć żyły. Zdrętwiałem i zacząłem się pocić. Przed oczami przeszły mi sceny z przeszłości i zdałem sobie sprawę, że nie mogę znów wkroczyć na tę samą ścieżkę" - opowiada.

Paradoksalnie wciąż wierzy jednak, że pewnego dnia uda mu się spełnić marzenia o zostaniu słynnym kulturystą.

"Wierzę, że to osiągnę, ale przede mną jeszcze długa droga" - zapewnia dziarsko, lecz także nieco naiwnie Romario dos Santos Alves.



INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy