Bo walczyć zawsze warto

Choć lekarze nie dawali im większych szans, oni postanowili walczyć, by pozostały im jeszcze czas wykorzystać jak najlepiej. Żyć ciekawiej, a przede wszystkim - dłużej.

Charakterystyczną szczupłą sylwetkę w czarnym półgolfie, dżinsach i tenisówkach rozpoznają miliony ludzi na całym świecie. Steve Jobs, szef firmy Apple, zasłużenie ma status gwiazdy show-biznesu. To on stworzył komputery "z jabłuszkiem", iPoda, iPhone'a czy iPada.

Na wiadomość o rezygnacji prezesa Apple ze stanowiska indeksy giełdowe poszły w dół, choć trudno w tym przypadku mówić o zaskoczeniu. Steve Jobs od siedmiu lat walczy z rakiem trzustki.

Już kilka razy brał dłuższe urlopy, by poddać się kolejnym operacjom i chemioterapii. Za każdym razem jednak wracał do formy i zaskakiwał świat następnym pomysłem. Czy będzie tak i tym razem?

Reklama

Dla Davida Servana-Schreibera walka już się skończyła. Słynny Pan Antyrak, autor bestsellerowej książki "Antyrak. Nowy sposób życia", umarł w lipcu. Miał 50 lat, z czego niemal 20 walczył z nowotworem mózgu. Servan-Schreiber był neuropsychologiem, współtwórcą organizacji Lekarze bez Granic. W 1991 roku wziął udział w misji francuskich lekarzy, którzy pojechali do Kurdystanu. Po powrocie do Pensylwanii zaczął pisać pracę doktorską na temat reakcji ludzkiego mózgu.

Przypadek sprawił, że na badanie tomograficzne, potrzebne mu do studiów, spóźnił się jeden z ochotników. Sam zajął jego miejsce, a kilkanaście minut później z niedowierzaniem patrzył na zdjęcie swojego mózgu, w którym zagnieździł się guz wielkości orzecha włoskiego. David Servan-Schreiber zachował się racjonalnie. Poszedł na konsultację do onkologa i zapytał go, jak ma zmienić po operacji i chemioterapii styl życia. "Niczego nie zmieniaj. Żyj tak jak wcześniej", poradził mu ten, dodając, że nowotwór - glejak mózgu - i tak się odrodzi, i zabije go w ciągu sześciu lat. Servan-Schreiber przestał więc myśleć o raku.

Pracował, podróżował, jadł, co chciał. A po pięciu latach glejak zaatakował. To, że neurochirurg przeżył, było cudem. Sam lekarz uznał, że pomogły mu przemyślenia podczas pobytu w Tybecie. Na wysokości pięciu tysięcy metrów doszedł do wniosku, że rada onkologa wynikała bardziej z niewiedzy niż lekarskiej mądrości. Przecież musi istnieć związek między rozwojem chorób nowotworowych a stylem życia i dietą.

Doktor David Servan-Schreiber podszedł do problemu metodycznie i naukowo. Najpierw wyodrębnił czynniki rakogenne: środki chemiczne, spaliny samochodowe, plastiki, nikotyna, alkohol, brak aktywności fizycznej, jedzenie w fast foodach, stres, pośpiech. Później - pomagające organizmowi chronić się przed komórkami rakowymi lub nawet je zwalczać. Wnioski przedstawił w książce, którą przetłumaczono na 30 języków i wydano w milionowym nakładzie. Sukces "Antyraka..." opierał się nie tylko na postaci autora, ale i na wiarygodnych, łatwych do zrozumienia receptach życiowych.

Teza była prosta: wystarczą odrobina zdrowego rozsądku i niewielka zmiana dotychczasowego stylu życia, by zwiększyć szanse w pojedynku z rakiem. Servan-Schreiber nie obiecywał cudów. Nie zniechęcał nikogo do medycyny konwencjonalnej, przeciwnie - uważał, że podstawą walki z rakiem są leczenie operacyjne i chemioterapia. Ale warto też przedłużyć swoje życie za pomocą prostych metod: wietrzyć ubrania po przyniesieniu z pralni chemicznej, jeść świeże warzywa, unikać czerwonego mięsa i żywności z przedłużoną za pomocą konserwantów trwałością, pić zieloną herbatę, zamienić samochód na rower, zapisać się na zajęcia jogi...

Odkrył również, że zmiana stylu życia i diety ma ogromne znaczenie dla leczenia depresji i zaburzeń snu - napisał na ten temat książkę "Uzdrawianie bez Freuda i prozacu". Do ostatnich dni był aktywny, wygłaszał wykłady i pisał. Przeżył z rakiem 19 lat - trzy razy więcej, niż dawali mu lekarze.

Servan-Schreiber półżartem mówił, że choć wolałby dożyć setki i nigdy nie doświadczyć raka, to choroba sprawiła, że się odrodził. Lata po diagnozie były lepsze i bardziej owocne niż jego "zwyczajne" życie zdrowego człowieka.

Pod tym stwierdzeniem na pewno mógłby się podpisać najsłynniejszy kolarz wszech czasów - Lance Armstrong. Amerykanin miał 25 lat, gdy zgłosił się do lekarza. Diagnoza - rak jądra z przerzutami do mózgu, była właściwie wyrokiem dla zaczynającego dopiero karierę sportową mężczyzny. Armstrong musiał szybko podjąć dwie decyzje: że podda się operacji i radioterapii i że nie weźmie żadnych leków, które nie pozwoliłyby mu na powrót do sportu.

Dawano mu góra pół roku życia. Jednak kolarz się uparł. Przetrwał najgorsze i zaczął mordercze treningi. Samotnie przemierzał kilometry gnany marzeniami o udziale w najsłynniejszym kolarskim wyścigu świata: Tour de France. Dwa i pół roku po operacji był gotowy, by podjąć to wyzwanie.

W 1999 r. został sensacyjnym zwycięzcą w Paryżu. W kolejnym roku znów stanął na najwyższym stopniu podium. A potem jeszcze raz. I jeszcze...

Lance Armstrong przeszedł do historii jako pierwszy, i jedyny, sportowiec, który siedem razy z rzędu zwyciężył w Tour de France. Stał się celebrytą. Założył fundację, by finansować badania nad leczeniem nowotworów. Przekonał Hollywood, a potem cały świat, do noszenia żółtych kauczukowych bransoletek z napisem "Livestrong" - mających przypominać o tym, że siła woli pomaga zwalczyć chorobę. Armstrong w zeszłym roku zakończył karierę kolarską. Osiągnął wszystko, co zamierzał, choć rozstanie ze sportem odbyło się w atmosferze skandalu. Zarzucano mu stosowanie dopingu, ale nigdy go na tym nie przyłapano. Nie był też lubiany we Francji, a o jego autorytarnym stylu kierowania zespołem podczas Tour de France krążyły legendy.

To upodabniało go do Steve'a Jobsa, który zwyciężył w rankingu "Forbesa" w kategorii najgorszy szef korporacji. Prezes Apple znany był z tego, że podejmował szybkie decyzje. W połowie lat 80., po konflikcie z resztą zarządu, odszedł ze stanowiska. Zajął się produkcją filmów animowanych (m.in. "Toy Story"). Wrócił do Apple pod koniec lat 90. i przeprowadził rewolucję. Pracownicy bali się z nim jeździć windą, bo miał zwyczaj wypytywać ich o postępy w pracy i zdarzało się, że zanim winda zatrzymała się na kolejnym piętrze, pechowiec był już zwolniony.

W przeciwieństwie do swojego największego konkurenta Billa Gatesa Steve Jobs uważa działalność filantropijną za wyrzucanie pieniędzy w błoto. Jego pierwszą decyzją po powrocie do Apple było skasowanie programów charytatywnych. Chętnie za to przypisuje sobie wszystkie wynalazki wprowadzane na rynek, dając jasno do zrozumienia, że to jego dzieła. Jest egocentrykiem i ciężka choroba niczego w tej kwestii nie zmieniła.

Pytany o tajemnicę swojego sukcesu Jobs bez namysłu odpowiada: radość. I dorzuca: "Zastanów się. Jeśli dziś byłby twój ostatni dzień, to czy chciałbyś robić to, co teraz? Jeśli odpowiedź brzmi: nie, to miej odwagę, by zmienić swoje życie. Już!".

Sergiusz Pinkwart

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Dowiedz się więcej na temat: raki | Nowotwór | choroby | Steve Jobs
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy